sobota, 6 stycznia 2018

Zew słowa cz.2

Usiadłem. Z braku innych pomysłów, z tego rozciągnięcia w czasie każdej sekundy tak bardzo, że pomiędzy nimi trawy nadążały przekwitać i wobec bezczelnego nakazu ze strony ogrodowego mebla. Może to zdziwienie wynikające z zaproszenia, bo przecież nie co dzień mebel w gościnę zaprasza. Usiadłem i zanim zdążyłem łokcie na oparciu powiesić niczym nietoperz prezentujący z dumą własne, błoniaste skrzydła, mebel obszukał mnie nietaktownie. Trudno od mebla oczekiwać dobrego wychowania, choć w szlacheckim ogródku trwa od niepamiętnych czasów i mógłby odrobinę zarazić się taktem. Tymczasem jednak czułem, jak przebiegają po mnie niewidzialne ramiona przeźroczystej ośmiornicy wślizgując się w każden wstyd i intymność, wpływając pod sekretne myśli schowane głębiej niż świadomość sięga i dotykając bezbronnego jądra, w którym idea mnie została życiem zaimplementowana, wzięła mnie w posiadanie, jak kompleks maszyn podtrzymujących funkcje życiowe, mimo tego, że same życia dać nie potrafią.

Świat usłużnie omijał mnie łukiem, nie plując nawet pod nogi i zdawał się mnie ignorować. Może faktycznie zapomniał o mnie na tę chwilę rozciągniętą do granic? Pewnie miał ważniejsze sprawy na głowie, niż ja, na ławce siedzący beztrosko, w zdumieniu, które gwarantowało, że szybko nie wstanę. Uśmiech rozciągnięty w czasie zapewne przypominał grymas, bo uśmiech podzielony na kadry prędzej kojarzy się z pasją i głodem niż z błogostanem, a przecież nie umiałem się powstrzymać od próby rozciągnięcia ust. Do samego siebie się uśmiechałem i własnej myśli, że na takiej ławce pomyślenie CAŁEGO ZDANIA, to już wyczyn, bo w trakcie myślenia początek lub koniec giną w niebycie. W przeciągu prozaicznej na zewnątrz sekundy, tu mogłem stać się własnym przodkiem, albo prawnukiem. Mogłem przepisać encyklopedię w piętnastu egzemplarzach, albo przeczytać życiorysy wszystkich malarzy posiadających choćby bardzo ubogi życiorys.

Wróbel zerkał na mnie z alejki przekrzywiając ciekawie głowę i zapewne chciał o coś poprosić, zanim jednak wysłowił się, to już zapomniał, albo zrezygnował i pofrunął szukać tego, czego zgubić nie zdołał. Jakaś pani, pomiędzy ławką, a fosą, drobnym kroczkiem szła niespiesznie i zanim mnie minęła już laseczką stukała w asfaltową wstążkę alejki. A przecież taką piękną dziewczynką nadeszła, warkoczykami, które próbowały miękkimi końcami pędzelków domalować kolejne piegi na uśmiechniętej buzi. Minęła mnie, z głową pełną dobrych wspomnień, chociaż siedem drobnych kroczków zaledwie zajęło jej życie, a w moich oczach mniej nawet niż jedno mrugnięcie powiekami. Pulchniutki bobasek zbliżał się już do ławki trzymając w obu wyciągniętych dłoniach gumową piłkę i chyba chciał ze mną zagrać, lecz zanim doszedł – wydoroślał, na zegarek rzucił okiem i usta otworzył, a kiedy krok kolejny wykonał, to tylko skarga na kręgosłup bolący z niego spłynęła.

Siedziałem niczym w kokonie z którego czas został wyssany lecz poza kloszem ów czas odbierał sobie wszystko, czego wewnątrz klosza dosięgnąć nie mógł. Trudno o większe zgliszcza, o zniszczenie postępujące i wandalizm tak wszechstronny. Na moich oczach starzały się lipy i przewracały w wodę spróchniałe, dzieląc ją na baseny, w których puchło życie wodnego zwierzyńca i w tym niespiesznym tańcu łańcucha pokarmowego niczym w paciorkach różańca powtarzało się nieskończonym cyklem. A kiedy asfalt zakwitł kobiercem wielobarwnym i próbował dosięgnąć moich stóp miękką czupryną zupełnie nieznanych mi traw, pośród których przemykał drobiazg owadziego mikrokosmosu wyciągałem ręce, i nogi, i myśli, i chciałem podążyć za widzeniem, żeby w tej trawie zachłysnąć się jej aromatem, oczy zamknąć i pozwolić źdźbłom na pieszczotę delikatną. Murszały mury i to one pierwsze położyły się pośród traw rozsypując się w znikających płaszczyznach, na których jaszczurki robiły to, co zawsze robią jaszczurki gdy odrobina słońca zalśni na płaszczyźnie, a drapieżnik poluje w innych stronach.

Próbowałem mrugnąć powiekami, chociaż raz, jednak zajęcie to przychodziło mi z tak wielkim trudem, że miałem już zrezygnować. Wtedy zupełnie znienacka udało się i to nie raz, a wielokrotnie. Asfaltowa ścieżka wróciła na miejsce, chłopczyk podawał mi piłkę nieśmiało, a dziewczynka z lizakiem w buzi śmiała się oczami większymi od oceanów. Wiatr pogłaskał lipom głowy, a te natychmiast obdarowały mnie zamszowymi kulkami nasion, zupełnie, jakby prosiły abym je posiał. Jedna schowała się w kieszeń, druga przepadła we włosach i tę podejrzewałem nawet, że nie pytając mnie o nic mości już sobie legowisko, aby zakwitnąć dojrzałym drzewem. Wróbel, teraz na oparciu ławki balansując dokończył nieskończoną wcześniej myśl i wciąż przechylając łepek pytał o jakieś okruszki, albo nawet pół chleba, bo ma dużą rodzinę. Nie miałem, bo żeby mieć pół chleba, żeby tak siedzieć na parkowej ławce i mieć pół chleba, i uśmiech dla dzieci, i łagodność w spojrzeniu… trzeba mieć lat więcej i sił mniej. Trzeba mieć cierpliwość i świadomość, której nie da się kupić nijak. Trzeba dojrzeć. Nie miałem chleba dla wróbli, jednak uśmiech dziewczynce zwróciłem, a chłopcu piłkę podrzuciłem, więc pobiegł, po trzech zaledwie krokach o mnie zapominając.

Wstałem i jak po głębokim śnie otrząsnąłem ramiona, wzrok wyostrzyłem na krawędziach ogrodzenia, a dźwięki poskładałem w paczki zrozumiałe dla wspomnień. Wstałem, a ławka szepnęła do mnie cicho, żeby nikt więcej nas nie usłyszał:


- Wrócisz. Wiem, że wrócisz, bo przecież jeszcze nie zaczęliśmy rozmawiać, jeszcze nie poznaliśmy się i nie czas na rozstania. Idź teraz, ale wracaj za każdym razem, kiedy czas zbyt mocno popchnie cię w plecy.

19 komentarzy:

  1. Kokon i klosz! To jest to! Słowa, których zabrakło mi wczoraj.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czyli znów Mikołaj się spóźnił...
      ech - wciąż więcej dzieci i biega taki zasapany i nadążyć nie może, a koncert życzeń wciąż trwa...

      Usuń
  2. Chromolę Mikołaja. 49 lat czekałam na wymarzone prezenty i do tej pory mi ich nie przyniósł. Niech się wypcha słomą i tłuczoną porcelaną i przestanie męczyć renifery.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. znaczy ze mną łatwiej? bo tylko jeden dzień czekania... hmmm...
      i co dalej? kolejne brakujące słowa mam sam z siebie wygenerować? (byle nie brązowe, ani fioletowe)

      Usuń
    2. Na razie mi nie brakuje. Wczoraj nie szło pisanie, ani w gigantycznym Notesie Do Pisania Wszystkiego, ani w komentarzach na Twoim blogu. Dzisiaj dla odmiany ledwo nadążam za długopisem.

      Usuń
    3. Pisz w takim razie - Notes... (w skrócie NDPW) niech się wypełnia treścią.

      Usuń
    4. Wypełnia się jak szalony. Zdaje się, że mój umysł działa jak mechanizm skokowy.

      Usuń
    5. cyfrowy świat wymaga kwantyfikacji wszystkiego, a to nigdy płynne - zawsze skok o ziarno do przodu. coraz gęściej od tej cyfryzacji - aż rodzą się tęsknoty za analogiem.

      Usuń
    6. Ale ja nie jestem cyfrowa!

      Usuń
  3. Skojarzyło mi się z Matrixem...czasoprzestrzeń rozciągliwa, ławka jak przepustka do wrót przyszłości i przeszłości.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. agenta Smitha, ani facetów w czerni nie widziałem ani pół

      Usuń
    2. Bo to Twój Matrix...

      Usuń
    3. tym gorzej, bo nie wiadomo, czego i kogo się spodziewać.

      Usuń
  4. Masz taką swoją ławkę? ja nie...
    Już nawet nie pamiętam, kiedy miałam czas usiąść i poprzyglądać się ludziom ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie mam, ale wiem gdzie szukać, bo ten park istnieje - całkiem niedaleko

      Usuń
  5. Witaj, Oko.

    Tak mi się introwertycznie nieco pomyślało:

    "Cokolwiek zrobię ze światem: czy nim wstrząsnę, czy go zmienię, to znaczy: będzie mi się wydawało, że go zmieniam, czy się nim posłużę, czy wreszcie polecę na inne planety, on zawsze będzie tym, czym jest i cóż właściwie znaczy: to? Nie ma nic potężniejszego niż zdziwienie, że on jest "tym" i że ja jestem tutaj. Gdyby nawet udało mi się otworzyć wszystkie drzwi, zostałyby zawsze drzwi, których otworzyć nie można, wrota zdziwienia."
    (Ionesco, "Poznanie")

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ładnie powiedziane.
      poznanie aż do zdziwienia

      Usuń
  6. Bez fascynacji życiem ławka będzie pusta, a słowa się nie narodzą, bo brak zadowolenia z małych radości jest zabójczy dla równowagi. I pomyśleć, ile można zobaczyć i przeżyć z perspektywy parkowej ławeczki.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nieważne skąd patrzysz - ważne, co widzisz

      Usuń