środa, 4 lipca 2018

Objawienie.


I tylko pan z fajeczką niewzruszonym pozostał. Jak zwykle stał w podcieniu portalu bramy przechodniej, śmierdzącej uryną tak bardzo, że nawet owady zawracały i wybierały inne ścieżki chcąc się przedostać na podwórko w celach równie tajemniczych, jak ludzie, którzy wnikali w ową przestrzeń wstrzymując oddech, by wynurzyć się we wnętrzu, o jakim lokalne władze wolały nie pamiętać dla własnego bezpieczeństwa. Nie wiem, co siwowłosy, brodaty, ale nie niechlujny pan wiecznie w popielatej marynarce palił, ale musiał mimochodem neutralizować fetor skondensowany tak, że można z niego zapewne pozyskiwać pierwiastki w ilościach większych niż śladowe. Stał i palił patrząc na świat z życzliwą ciekawością, może ciut chorobliwą i nadgorliwą, zbyt wytrwałą i bezkompromisową, lecz społecznie mało szkodliwą.

Kiwnął mi głową, kiedy przechodziłem chodnikiem. Znowu. A może tylko oczami zaakceptował moją-tutaj-obecność, zanotował ją, niedwuznacznie sugerując, że mnie zauważył, że moja aura nie jest w stanie niepostrzeżenie zagrać w klasy na płytkach chodnikowych potłuczonych tak niemiłosiernie, że przypominały rozsypanego w nieładzie puzzla. Żadnego uzasadnienia podpartego logiką znaleźć nie umiałem, jednak czułem podświadomą sympatię dla kogoś, kto życie potrafił spędzić w bramie i znajdować w tym radość codzienności. Cud istnienia. Że umiał się odnaleźć pomimo wszystko i wszystkim. Pamiętal mnie z obdartymi do krwi kolanami, kiedy umorusany biegłem z piłka na boisko, albo wracałem z pierwszej randki zachwycony, że wreszcie udało się skraść pięknej pani pocałunek, po którym oboje spiekliśmy raka, ale o tym sza! - Nikt wiedzieć nie musi...

Jeśli miał żonę, to musiała nią być ta pani, która potrafi zbesztać wzrokiem zarówno bezpańskiego psa za skołtunione futro, jak zasmarkane dziecko płaczące nad gałką loda, który upadł tak nieszczęśliwie, że go chodnik liże brudnym od piasku jęzorem, czy sąsiada, który pod wpływem wracał i pozwolił sobie rozpiąć jeden guzik koszuli, której krawat w życiu nie dotknął. Tę samą, która w warzywniaku wykłócała się o jakość ziemniaka, czy kolor kalafiora po cztery trzydzieści sztuka. Pani, rozbudowana we wszelkich możliwych kierunkach marsem na czole sugerowała kapcie zanim człowiek wejdzie na klatkę schodową, a co dopiero mówić o ustroniu oficjalnego przedpokoju. Kobieta tak pełna zasad, że spełnienie wszystkich przekraczało nawet boskie talenty, więc o ludzkim prochu szkoda wspominać. Ten mógł być wyłącznie łajany i wyprowadzany z błędu wykładami emocjonalnie gęstymi od przygan i sprawiającymi, że człowiek padał na kolana żebrząc o pokutę, byle tylko nie dostąpić wtajemniczenia.

A on stał, z zalążkiem uśmiechu i dotykał świata czymś nieznośnym. Potrafił ze wzroku zrobić dyskretne narzędzie zmieniające nawet zazdrość w szlachetne ramy okalając dusze mknące w milczeniu chodnikami. Potrafił wyssać szpik z sumienia anonimowo przekraczającego Rubikon jego zmysłów – cuchnącego bylejakością bramy. Jestem pewien, że potrafił chodzić, jednak odkrycie tego talentu wymagało uporczywej tubylczości i to tej nieokiełznanej, której zdarzało się wracać bladym świtem, lub wstawać jeszcze wcześniej. Trudno było przejść bez spłowiałego błękitu wzroku popielatego pana i obłoczka ciepłej chmury napędzonej aromatyzowanym tytoniem, której znaczenie odczytać potrafiliby być może Apacze, gdyby ich wzrok był w stanie dosięgnąć czegoś tak nieistotnego, jak ślepa uliczka miasta.

I kiedy wreszcie zdecydowałem się rozproszyć anonimowość człowieka, kiedy zebrałem w sobie pokłady odwagi i bezczelności poszedłem przez sklepową lodówkę, żeby pustymi rękami nie wpraszać się lipcem w gości i stanąć obok fajeczki, obok brody, która wymagała ogromu pracy, żeby pomimo zmarszczek w ukrytych starannie brodzie chciała się układać w sensowną całość – nie było człowieka. Brama śmierdziała, ponieważ nic więcej nie umiała i była ohydnym pucharem przechodnim, lecz jej aktualny zdobywca opuścił posterunek właśnie dziś, kiedy miałem kaprys zagrzechotać szkłem niskoprocentowym. A mógłbym zapytać o tak wiele… O nie swoje wczoraj, albo przeszłość zamierzchłą bardziej niż historia słowa pisanego…

Ileż trzeba mieć w sobie BOGA, żeby tak stać w śmierdzącej bramie bezkreśnie? I właśnie dziś BÓG zniknął… Wiecznego człowieka zabrakło w bramie, która czci amoniak. Kiedy ja, nie bacząc na skwar przyniosłem schłodzone konserwy w płynie, żeby pogadać bez obawy, że kurz podrapie gardła… Nie wiem, czy to dobry dzień, skoro właśnie dziś BÓG opuścił bramę, idąc do miejsca, w które świat zaglądać  nie ma odwagi... Smród stał się ostatnim szlabanem do tam... Wejść? Płuca jeszcze mocne...

14 komentarzy:

  1. No żesz … Przysięgam, że znałem zakończenie doskonale, zanim zakończenie poznałem. Przedziwne to jakieś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. musi zostałeś szamanem i takie rzeczy są dla Ciebie oczywiste.

      Usuń
    2. Coś w tym jest! Ciekawe ile taki szaman wyciąga miesięcznie, ale nie brutto, tylko na rękę?

      Usuń
  2. Matuchno, ale się uśmiałam! Tym razem nawet patologia mnie nie zniesmaczyła, bo brama czcząca amoniak wynagrodziła mi wszystkie trudy dzisiejszego dnia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cieszę się, że uleczyłem Cię takim drobiazgiem.

      Usuń
    2. Nie byłam jakoś przesadnie chora, żeby trzeba było mnie leczyć. Ale tu jakieś niewyspanko, tam zmęczonko pływackie... i się uzbierało. Czasem, gdy przeczytam u Ciebie coś takiego, że rozsadza mnie rechot, to aż nieprzystojne myśli przychodzą mi do głowy.

      Usuń
    3. rechoczesz publicznie, czy intymnie? gdzieś w zaciszu domowym?

      Usuń
    4. Rechoczę publicznie w prywatnym zaciszu domowym, które jest tak średnio zaciszne (za oknem ulica, stadion etc. etc.).

      Usuń
    5. trzeba uważać, bo są tacy, co znają numer alarmowy i mogą nasłać panów z kaftanem, co rękawy ma do zawiązania za plecami.

      Usuń
    6. Mam alibi w postaci córki, wróciła już znad morza. Zawsze mogę rechotać do niej.

      Usuń
    7. w takim razie miłej zabawy. też coś... amoniak wygrał z patologią... niesłychane.

      Usuń
    8. Amoniak w charakterze czczonego bóstwa.

      Usuń
  3. Witaj, Oko.

    "Życie nie ustaje w zadziwianiu nas swoją złośliwością".
    ("Fermenty" - Wł. Reymont)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "jeżeli cokolwiek może pójść źle, na pewno źle pójdzie" - prawo Murphy'ego.

      Usuń