środa, 13 listopada 2019

Śmierć słonecznika

Zakotwiczony w balustradzie mostu przypominał znak zapytania. Dlaczego zatrzymałem na nim wzrok o chwilę zbyt długo, by nie przekroczyć granicy obojętności? Gdzieś z zakamarków pamięci odgrzebałem obraz łączący się z widzianym tak dokładnie, jakby stanowił ciąg dalszy tej samej historii. Być może była to tylko iluzja stworzona w mojej skażonej logiką czasu głowie, szukająca rozpaczliwie początków zdarzeń, kadrów poprzedzających, protoplastów, czy źródeł. A może skrępowany chronologią szukam racjonalnej przesłanki, uzasadnienia faktu, ze skutkiem podobnym do prób odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Kiedy jednak dojrzewające spostrzeżenie ugruntowało się we mnie i ukorzeniło przyjąłem je, jak przyjmuje się aksjomaty matematyczne.
Fantasmagoryczne preludium miało początki w opłotkach Miasta, gdy spora grupa odświętnych ludzi fetowała mniej, lub bardziej udawaną radością legalizację związku dwojga młodych ludzi. Przy bogato zastawionych stołach mężczyźni pracowali na ciężkiego kaca, a kobiety rejestrowały pojawiające się zmarszczki, kilogramy i kreacje. Dzieci pozostawione samym sobie grasowały pomiędzy łakociami i muzyką, albo też płakały głaskane ponad miarę po blond czuprynkach. W porze śpiewów chóralnych, kiedy krawaty przeniosły się z kołnierzyków w kieszenie porzuconych marynarek, a kobiety dyskretnie zmieniały pod stolikami obuwie na mniej eleganckie, jednak o wiele wygodniejsze odszedłem od zgiełku pogrążając się w ciemnościach ogródków działkowych.
W jednej z alejek zespolony z tandetną siatką ogrodową, niczym ukrzyżowany nietoperz zawisł Znak Zapytania. Klął na pociągi donikąd, szukał prywatnej gwiazdy na firmamencie i rozmawiał ze słonecznikiem. Ten łagodnie kiwał swoją wielką, brodatą głową w lekkich powiewach ciepłych prądów udając, że rozumie i współczuje. W chwilach, gdy światło z dźwiękiem schodziły do podziemi Znak Zapytania uzewnętrzniał wątpliwości z samego dna wątroby wzmacniane dodatkowo niecenzuralnymi wykrzyknikami. Mniej więcej trzy pociągi później kolejne hałaśliwe pudło podróżne zbliżające się ciągiem prostokątnych świateł potraktowane zostało emocjonalną próżnią, głęboką, gęstą, roztrącającą pozbawione owoców krzaki porzeczek. Drgnąłem w obawie, czy to narkotyczne zapomnienie nie wykiełkuje myślą o zbliżeniu, w podobnym do godów modliszek akcie, w którym brakuje czasu na radość spełnienia. Jednak nie – stałem się świadkiem dialogu z Wszechobecną Ideą, a Znak Zapytania każdą cząstką świadomości chłonął odpowiedź. Trudno się dziwić ograniczonej skorupie, że zrozumienie miało przyjść później, pomimo prostoty rozwiązania. Jeśli jednak rozmawia się z Ideą, to czy jako matryca istnienia, czy jako łagodny staruszek z pryszczem na nosie staje się ona faktem. I przewidziała niewątpliwie w swym bezmiarze, kreując istoty stadne dojrzewające samotnie potrzebę wytyczenia ścieżek genesis tak, żeby zdarzenia ukryte w najbanalniejszych przypadkach splotły dopełnienia w monolit. Ciasnym umysłom, przywiązanym niewidzialną pępowiną do początków krótkiego bytu Idea taką chwilę podaje na odległość zmysłów, by mogły ją pochwycić i pozwolić jej się nieść.
Pociąg wykreślił już w mroku krzywą nieznanej funkcji i ucichł, a wraz z nim umilkła rozmowa. Nagromadzona bezruchem energia eksplodowała. W ruchach miękkich, poalkoholowych Znak Zapytania sforsował ogrodzenie, przedarł się przez porzeczkowy gąszcz, oburącz schwycił słoneczną głowę i skręcił jej kark. Później odszedł. Odpłynął w ciemność w gasnącym chrzęście żużlowej alejki. Na siatce, naprzeciw martwego kwiatu – owocu porzucił niepotrzebne już pytania.
Nie potrafię odpowiedzieć, kiedy zorientował się, że został skazany na poszukiwania. Gdy jednak dostrzegłem go wpiętego w balustradę już wiedział. W śpiące wreszcie Miasto z nieba sypała się wilgoć o kroplach tak drobnych, ze nie sposób jej nazywać deszczem. Na Rzece wiatr malował nią dwubarwne, szybkozmienne obrazy, niesione nurtem poza betonowy horyzont. Dziś wiem, że wtedy ZZ pisał list, chociaż początkowo podejrzewałem go o spowiedź. Wybrany środek przekazu, równie irracjonalny jak cała ta historia w nieokreślony sposób pasował do niego. Myśl zapisana wzrokiem w znikopisie nurtu mieszała się w pieśń atomów – zbłąkanych wyznań i skarg. Gdy nagromadzą się w nieciągłościach rzeki można odnaleźć fragmenty szemrzących westchnień bez jakiejkolwiek szansy na ich rozszyfrowanie.

3 komentarze:

  1. Ciekawe, że akurat słonecznik został bohaterem wpisu...Intrygujące.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze lubiłam słoneczniki, są wyjątkowe. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

    OdpowiedzUsuń