Kobieta z dumnie wypiętą piersią powozi różową walizą, wykonując skomplikowane manewry chodnikowe. Na przystanku nastolatki chwalą się wczorajszymi „dramami”, a ja naprzemiennie trafiam grube szale i krótkie spodenki. Kwitnące fioletowo czosnki wyglądają jak zmutowana koniczyna wyrastająca ponad nieuczesane trawniki. Gość w odblaskowej bluzie mechanicznie przepycha kurz remontowy z torowiska na jezdnię, ale czemu miałoby to służyć i jaka w tym logika, to nie wiem. Mógłby ów kurz wessać i byłoby posprzątane, a tak?
W rozłożystych ramionach katalpy coś śpiewa piękniej niż zwykle. Nowy amant, albo odwzajemniona miłość dała siłę do pieśni. Podziwiam wielopniowe mirabele pospinane stalowymi prętami, a w parkowej alei witają mnie zwłoki dwóch młodych wron. Mijam schody wiodące ku Rzece, zbudowane tak, by woda z nich nie spływała, dzięki czemu gołębie mają ekskluzywny basen i poidło. Wystarczyło, żebym przystanął z dowolnego powodu, by nad głową przeleciał niepostrzeżenie ptak i upuścił zdobycz pod moje nogi. Malutkie, nieopierzone pisklę, martwe jak wcześniejsze wrony. Emerytowanego Dżokeja spotykam most dalej, niż w zeszłym roku, co kładę na karb peregrynacji miejskiej komunikacji. Czapla z nieskończoną cierpliwością pilnuje, żeby Rzeka płynęła we właściwą stronę, ignorując kobietę o biodrach umożliwiających atrybutom na wybujałe fantazje, choćby taniec w rytm kroków powodujący suchość w ustach – moich, nie czapli.
Bo ja już tak mam, że idąc wzdłuż Rzeki generuję problemy nie tylko filozoficzne. Dziś zaintrygowała mnie deklinacja słowa DZIÓB, a dokładniej, czy dziób ptasi i okrętowy odmienia się identycznie. Oczywiście – wygenerowanie problemu, to zupełnie inna kategoria, niż jego rozwiązanie laickim umysłem, grunt, że zabrnąłem daleko poza zasieki kanonów gramatycznych. Piękna pani, z premedytacją przewymiarowana w obliczu potencjalnego głodu życie skaleczyło w bladą łydkę, a ja, pogrążony w zachwycie nad całokształtem widzenia, zapomniałem o bliskości sezonu na siniaczki, a mogłem tak wdzięcznie napocząć. Ech!
dać w dziób, czy do dzioba?
OdpowiedzUsuńniby...
Drin
do dzioba, czy do dziobu? a może na dziób?
UsuńAnglicy na każdy dziób okrętowy(a ptasi?)mają inną nazwę(określenie?), dlatego Józef C. marynista jednym słowem...
OdpowiedzUsuńW polskim potrzebny jest dodatek do dzioba, np. trapezowy itp. Wiem o co chodzi, ale mam braki w wykształceniu...
i za to można dostać w dziób, bo do dzioba to obraza dla gentelmana, chyba że karmi małego gołąbeczka usta-dziubek... . dziobak-dziobaty. Dziobak dziobie dziobatego, a dziobaty nie dziobie dziobaka, czy jak? mam chwileczkę zapomnienia, pada...
Drin
u mnie też. pada.
UsuńCałokształt widzenia - jak nic, musi budzić zachwyt!
OdpowiedzUsuńi tak było! naprawdę.
UsuńTwój tekst świetnie łapie codzienne detale miasta i zamienia je w poetycką mozaikę pełną humoru i refleksji. Lubię, jak zwykłe obrazy nabierają u ciebie życia i nieoczekiwanej głębi. Fajnie się to czyta!
OdpowiedzUsuńfajnie się to widzi. składam z okruszków wszechświat i każdego dnia jest mi innym. zupełnie, jakby Bóg kombinował, żebym się życiem nie znudził, więc podrzuca mi takie smaczki wprost przed nos (żebym nie mógł nie zauważyć)
Usuń