W kategorii „tkanki miękkie” pani zasługiwała na miejsce w pierwszym szeregu. Przysiadła (powiedzmy) półgębkiem, żeby buciki zawiązać na kokardkę, nim odpłynie w siną dal komunikacją zbiorową. Kobiety, najwyraźniej pracowitsze od mężczyzn wypełniają wnętrze dużymi partiami na kolejnych przystankach.
Niczym kot, który co jakiś czas zmienia legowisko na nowe, Bóg pościelił sobie nad Miastem i wyleguje się na puchatej warstwie chmur. Od czasu do czasu słońce łechce go po piętach i skłania do wiercenia się, a wtedy pokrywa pęka i gdzieniegdzie świeci. Światło leciało z nieba brudząc się po drodze pyłem wiszącym w atmosferze i ciężko spadało na ziemię, czekając, aż ktoś je zamiecie. Z braku chętnych leżało tam od świtu i zaczynało jełczeć, a może i gnić.
Dziewczęta z braku pomysłu czym mogłyby oszołomić świat zewnętrzny kaleczą uszy coraz większą ilością metalowych wkładek. Trawniki zarażają się krwawnikami, a dziewczyna biegnąca chodnikiem zdawała się mieć wadę kręgosłupa. Dopiero, kiedy mnie minęła okazało się, że biegnąc dźwiga plecak, czyli ćwiczy na dystansie maratońskim, albo i dłuższym i musiała zabrać ze sobą zapasy na skromny piknik w plenerach. Rozbudowana kobieta jechała na rowerze w kraciastych spodniach, na których mistrz szachowy spokojnie mógłby rozegrać symultaniczny sparing z kilkoma przeciwnikami, gdyby tylko byli odporni na jej urodę i niezrażeni ruchliwością jej mięśni.
Autobus znów pachnie mielonką. Nie narzekam, znam gorsze aromaty podróżne. Rudą Kobrę, piękną i oficjalną, pożarły czeluści dworca, a ja z zaskoczenia wspominam reklamę klubu fitness – babiniec, babski zakątek i choć absolutnie nie zamierzałem zakłócać, poczułem piekący, chłodny język dyskryminacji. Młodziutkiej dziewczynie plecak pomagał utrzymać wyprostowaną postawę i oswoić się z piersiami, których wczoraj jeszcze nie się nie spodziewała. Szara zakonnica w równie szarej kurtce maszerowała z rękami w kieszeniach poza dzielnicę Boga. Determinacja i zawodowstwo wręcz tryskały z jej sylwetki. Piegowaty od kwiatów wielki krzak czarnego bzu nad Rzeką zliczał krople deszczu. Przekwitły szczaw musi jeszcze zrzucić nasiona, by móc zwiędnąć w poczuciu spełnionego obowiązku, a jaskółcze ziele dopiero wdzięczy się do zapylaczy.
Mniemałem, że doganiam dziewczynkę, jednak szpon, jakiego orzeł by pozazdrościł, elektroniczny papieros i pupa jawnie uciekająca przed moim wzrokiem eleganckim slalomem kazały mi zrewidować poglądy. Detale niechybnie dodały jej lat, może niesłusznie. Młodzian z rzymskim nosem zajadle wcinał coś azjatyckiego, a zapach owej potrawy umieściłbym na ujemnej części osi aromatów. Wyglądało toto równie nieapetycznie. Kobiety coraz chętniej eksperymentują z bielą tekstylną, udało mi się nawet dostrzec białą kokardę we włosach i bynajmniej nie była z plastiku.
Czy można zostać przypadkowym przechodniem stojąc na chodniku?
Na pytanie ostateczne odpowiadam: owszem, można.
OdpowiedzUsuńTa kolarka kraciasta od ruchliwości i szachownicy, znaczy się, że gładka była?
O, jak ja nie znoszę słowa "wcinać"; w ogóle - tu interwał, krótka refleksja - większość słów, których szczerze nienawidzę, mają konotacje gastronomiczne. :)
* - nie "mają", a -"ma". Korekta, znaczy się.
OdpowiedzUsuńnie. kolarka była duża i zmieściło się dużo szachownic także na jej udach.
Usuńa chłopak nie jadł, a wcinał niestety - głodny musiał być, bo pożerał owo nieszczęście z papierowego pojemnika jak maszyna.
polegując na leżącym chodniku i podglądać przechodni można sobie w przychodni, a co mi kto..., mam stać? Siedzieć z czyrakiem, czy hemoroidami..., a jak coś pęknie? Losie, albo kompres wypadnie...
OdpowiedzUsuńDrin
więc na chodniku nie można podglądać przechodniów?
UsuńMoja córka nosi białą kokardę.
OdpowiedzUsuńPojawiają się starożytny Rzym i współczesna Azja zjednoczone w jednej osobie. Ciekawe, co wyszłoby z takiej krzyżówki.
to miło, że nosi. na pewno się wyróżnia w tłumie. rzymski nos i skośne oczy? pewnie da się to wyobrazić.
UsuńCzytam Twój tekst jak notatnik mimowolnego świadka, ktoś, kto z pozornym dystansem, ale i wyraźnym, może nie do końca uświadomionym wzruszeniem, kataloguje świat w jego absurdach, pięknie i brzydocie. O uważności – może gorzkiej, może podszytej protekcjonalnym humorem, ale jednak uważności wobec przejawów życia, w którym ciało, czas i miasto są jak tło do własnej bezgłośnej obecności. Czuję w tym coś w rodzaju ambiwalentnej czułości, próbę złapania kontaktu przez ironię.
OdpowiedzUsuńuwielbiam Miasto. a ludzie w nim pływają lepiej niż oka w rosole, bo potrafią pływać podwodnie, po całej objętości tej substancji. nie trzeba przyznawać nikomu racji, żeby dostrzec, że szuka dla siebie miejsca i zauważenia własną ekstrawagancją. każdy ile mu tylko odwaga pozwoli chce przestać być anonimowym przechodniem i zostać KIMŚ.
Usuń