wtorek, 12 sierpnia 2025

Karateka ukarał się karasiem.

 

    Poranek zanosił się od dziewcząt w czerni, co zwiastowało koniec lata. W autobusie dwóch rubasznych dżentelmenów raczyło się piwkiem, a kiedy pragnienie przerosło pojemność butelek wyjęli okowitę-miniaturkę, która dostarczyła brakującej dawki. W takim otoczeniu bardzo duża, choć niewysoka pani w białej sukience, której namiętny kochanek wygryzł materiał z pleców wyglądała lekko, ekskluzywnie i wzbudzała sympatię wartą co najmniej uśmiechu.


    Nim dzień na dobre rozwinął żagle, chłód poranka podzielił płciowo świat. Kobiety odkrywały nogi, zasłaniając ręce, a faceci odwrotnie. A potem piekło pochyliło się nad Miastem i zgasiło ostatnie tchnienia wiatru. Dziewczątko młode, więc niedoświadczone, szło w letniej sukieneczce szeroko rozstawiając nogi, jakby między udami zagnieździł się był najeżony jeż. Kroki stawiała ciężko, a dłonie zaciśnięte w pięści wiodły ją do baru mlecznego. Zapewne do łazienki, a nie na placki ziemniaczane, czy gulasz z czegobądź, bo wyglądało, że zatarła uda i to do krwi. Współczułem, tak, jak współczuję kobietom o pokaźnych piersiach, dźwiganych w mocno zabudowanych biustonoszach. Taki upał musi im szalenie doskwierać, a choć nie mam odniesienia empirycznego, to fantastycznie radzę sobie z wyobraźnią. Ze spoconymi, zgrzanymi piersiami mieliłbym w zębach słowa nie nadające się do niczego więcej, jak krwistej inwokacji otwierającej nieoficjalne zawody międzyklubowe panów kiboli – czy są panie kibolki, to nie wiem, gdyż niewtajemniczeni są nie wtajemniczani. Ale skoro są kloszardzice, to i kibolki pewnie się znajdą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz