niedziela, 22 czerwca 2025

Woda zwodzi, że pacha pachnie.

 

    Na placu zabaw, blada twarz płci najpiękniejszej, hojnie wspomaganej cielesnością, tłumaczyła córeczce, jak obsłużyć rower. Ledwie poszła, a pojawiła się kolejna młoda mama, o której wiele można byłoby powiedzieć, lecz „filigranowa” byłoby co najmniej nadużyciem i przesunięciem granicy słowa głęboko w absurd. Mamusia córeczce służyła za nawigację dla hulajnogi. Trzecia, z ogromem rudych włosów także wybrała samotność z córeczką, która wagę miała dopiero złapać z wiekiem, więc teraz podskakiwała i biegała póki czas. Jak się ustatkuje, zapewne nabierze kształtów mamy i będzie zachwycać bogactwem urody. Wreszcie tatuś, wizualnie nie obciążony niedzielnymi obiadkami i z chłopakiem-alpinistą, wspinającym się na zjeżdżalnię przełamał schemat. Zupełnie, jakby stanowił napis KONIEC w projekcji premiery filmowej.

Kuracja.

 

    Ze strachu przed chorobami serca, które najchętniej atakują ludzi ponad półwiecznych, postanowiłem się zawczasu zabezpieczyć i zacząć się odmładzać, nim kalendarz zacznie szydzić, że już za późno. Zacząłem biegać po ulicach, bo tam biegają takie piękne charcice z biustami kołyszącymi się niczym boje na niespokojnych wodach, a wiadomo, że przebywanie w pięknym otoczeniu zmniejsza poziom stresu, łagodzi obyczaje no, i zwyczajnie, nobilituje do świata koneserów kultury i sztuki. Szybko te małpy biegają, więc co i rusz ścigałem to jedną, to drugą łanię, znikające szybciej, niż wypłata.


    Po półrocznej martyrologii odwiedziłem kardiologa, który (jak mi się zdawało) był przerażony. Mój smartwatch mnie zdradził! Świnia! Jak tylko lekarz przeanalizował poziomy tętna, zapytał, czy nie zdejmuję zegarka na czas stosunku! Rany boskie! Jakiego stosunku? Po biegu odpoczywałem aż do posiłku, a po nim – lulu. Grzeczny jak nowoprzyjęta zakonnica, a nawet bardziej, bo o płci własnej zwyczajnie zapominałem do czasu, gdy przytrzasnąłbym ją sobie zamkiem błyskawicznym.


    Jąkałem się, że to od regularnego biegania, więc wysłał mnie do pulmonologa, który określił pojemność moich płuc na poziomie niezbyt dużego dorsza i ostrzegł, żebym nie nurkował nigdy w życiu. Dorsze, jak powszechnie wiadomo pływają w wodach głębokich. Trzydzieści, pięćdziesiąt metrów, to ich cienka czerwona linia, powyżej której rozedma płuc, czy co one tam mają w strefie bikini. Dla mnie to świat z powieści Verna, bardziej fiction, niż science, więc szybko osiągnęliśmy consensus. Nie nurkuję nawet w wannie (bo nie mam), a wody śródlądowe odwiedzam wyłącznie wtedy, kiedy mieszczą się w porcelanowym kubku z napisem „Pieniawa Wielka”, albo co gorsza „Szczawnica” – ohyda! Nie polecam.


    Kardiolog, pokrzepiony dewastującą moje zapędy diagnozą pulmonologa, rozwijał się, jak papier toaletowy w obliczu rozwolnienia. Zanim oddech stracił nie wolno było mi już praktycznie nic, poza przyjściem na kontrolę za trzy miesiące. Dwa wiadra tabletek w nieistniejących kolorach rano i drugie dwa wieczorem. Gdybym wciąż bywał głodny (w dopuszczalnym oknie żywieniowym) zapisał mi jeszcze pigułki ratunkowe i suplementacyjne, jako ostatnią deskę ratunku.


    Szukałem ratunku w sieci. Koszmar najwyraźniej dopiero wtedy się zaczął. Diety. Masowe i indywidualne, pudełkowe, restrykcyjne, bądź nie. A każda zżerała moje ciało z prędkością piętnaście kilo na miesiąc – szybko policzyłem, że roku nie przetrwam na takiej diecie. Uratował mnie Mistrz dzielnicy w sztuce survivalu, czyli pan Rysio, lokalny kloszard, dysponujący wiedzą tajemną, którą nazywał zdrowym rozsądkiem. Pan Rysio, za jakimś kabaretowym guru potwierdził, że jedna dieta, to za mało na zdrowego chłopa, więc najlepiej brać od razu dwie, a nawet i trzy, żeby bez bólu i wyrzeczeń przetrwać ciężkie czasy. I absolutnie bez ciśnienia. „Slołmołszyn” – dyscyplina pozwalająca (panu Rysiowi) bezstresowo pokonać każdą rafę i życiowy zakręt, miała być i dla mnie drogą ku prawdzie objawionej.


    Oczywiście, wyśmiał moje sprinterskie, czy raczej maratońskie zapędy, polecając raczej wielogodzinny, powtarzalny i nieodwołalny „rilaks” w godziwym towarzystwie czegoś oszronionego, towarzystwa wtajemniczonego w arkana żywota człowieka poczciwego, nie przesadzając z nieco przereklamowanym medialnie seksem i pogonią za pieniądzem (jeśli ktoś pierwszy forsę dopadł, wolał odpuścić, jeśli cudzy portfel przykleił mu się do ręki, a poprzedni właściciel upierał się – również nie eskalował prawa własności. W ogóle w strefie przygranicznej pan Rysio był miękki i uległy jak dobrze opłacona seksworkerka wykształcona nie tylko intelektualnie).


    Kardiologiczne trzy miesiące minęły mi jak z...b...i...cz...a… s...t...rz...e...l...i...ł (riplej wery slołmołszyn). Bieganie przestało mnie bawić w pierwszej osobie, choć nadal chętnym okiem zerkałem na łanie o falujących biustach, kiedy mijały mój dzienny posterunek, jednak ewentualne uniesienia przekierowałem na paliwo niskooktanowe, czasem nawet na błękitne ZERO – co prawda pan Rysio uczulał, że zerowaste, należy rozumieć tak, że w butelce nie zostawiamy ani kropli, bo paliwo jest zbyt drogie, żeby je bezmyślnie marnować, a poza tym nieposmarowany układ krwionośny mógłby zaprotestować. Zarost wyhodowałem piękny, nieco zakurzyłem się (co poniektórzy mówili, że jestem wintydż, albo oldskulowy, czy jak kto woli antyczny), a język wzbogaciłem o paletę słów nieakceptowalnych prawnie, jednakże, żeby nie nosić przy sobie zbyt dużego zasobu, zrezygnowałem z wielu dotąd używanych, wielosylabowych słów wymierającej polszczyzny.


    I tak siedzę sobie ciesząc się przepływającym pomimo mnie światem, raz pięknym, raz bogatym, innym razem zagonionym w trzy d… i chyba spóźnię się do kardiologa. Jeszcze mi kto miejsce zajmie? Pan Rysio mówi, że popilnuje, ale zwyczajnie mi się nie chce. Wszak kazał mi się oszczędzać. Więc poczekam. Może będzie tędy przechodził, to zalatwimy wizytę przy okazji?

Skaleczony skaleniem leń wyleczony.

 

    A jeśli człowiek myśli o spacerze w plenerze, musi doskonale zaplanować dzień, by zaczął się (i skończył) nim upał ogarnie otoczenie. Ósma, to pora niemal zbyt późna. Siódma brzmi zdecydowanie lepiej. Wtedy, w niekoszonych trawach wciąż można odszukać krople rosy, szczególnie tam, gdzie zielsko rośnie wysoko. W takim zielsku, prócz dziurawca i skrzypu udało się wyszukać krwawnicę, czarną szantę, nieco krwawnika, kwitnącą przytulię, żywokosty, żmijowce, brzemienne głogi, tarniny i mirabele, ech. Udało się wykryć też paru panów rumianych od nadużywania napoi, kretyna z wielkim psem, który widząc, że jego pupil eskaluje emocjonalnie na widok apetycznej niewiasty i pała bezinteresowną nienawiścią, zamiast przekierować jego zainteresowania na inną płaszczyznę, siadł na ławce i obserwował, jak pani sobie poradzi ze stresem – pies był na smyczy, jednak odbezpieczony, a kretyn nie wyglądał na takiego, który utrzyma furię w dłoni.


    Kilka biegających pań w sportowych stanikach nie nadążających za preferowanym tempem przemieszczania, z rzadka kolarz chrzęszczący na żwirach alejek, spacerujące po parku parki o łącznym wieku sto pięćdziesiąt plus, kilka dzięciołów rechocących w gęstwinach lip, z których część przekwitła, a część dopiero zaczyna starania, sikorki śpiewające piękniej od bardzo towarzyskiego mazurka, który koncertował na balkonie. Rodzinne lodziarnie jeszcze śpią, niepokojone pogwizdywaniem pociągów, nie raczących się zatrzymać na stacji zbyt małej na osobistego dróżnika. Ulice bez chodników prowadzą na pola, a nieliczne samochody spychają piechotę na pobocza i w rowy. Może trzeba było wyjść o piątej?

Ekstrakt uczuciowy.

 

    -Wymiatasz! 

    Powiedziała pani prezes, a ja czułem rozpierającą mnie dumę, gdy dokończyła myśl gasząc zachwyt.

    – A jak skończysz, to dokładnie umyj podłogi.

sobota, 21 czerwca 2025

Toffi.

 

    Toffi – ksywa przylgnęła do niego, jak właśnie toffi w zęby. Istny mordoklejek. Jak się uwziął, to zamęczył człowieka niemal na śmierć. Szedł, niby obok, a wiecznie miało się wrażenie, że jego dłonie, łokcie, oddech, penetrują człowieka na wylot, z kieszeniami i rozporkiem włącznie. Uśmiechnięty, słodki, trudny do wyplucia. Wampir energetyczny. Zawsze potrafił jakoś tak obrócić słowami, że robiło się go żal i czułem potrzebę wsparcia go, jeśli nie finansowo, to chociaż towarzystwem, czy uchem, w które wlewał wciąż świeże pomyje. Po każdym spotkaniu czułem się brudny, wyzuty z talentów i chęci. Z sił witalnych. Nie byłem jedyny, a każdy, kto choć raz doświadczył wie, jak chora była to symbioza. Przyjaźń z rakiem. Z amebą, czy tasiemcem uzbrojonym.


    Niby wiele nie chciał, tu papierosa, tam piwko w ogródku pośród ludzi, czasem drobna pożyczka, choć tu nie przeginał – kwoty były niewielkie, ale skrupulatnie ich nie oddawał. „Zapominał” już w chwili, gdy kwota lądowała w jego kieszeni. Życiorysem, a raczej nieszczęściami, jakie niezasłużenie nań spadły starczyłoby chyba dla wszystkich pensjonariuszy Dachau zamęczonych przez znienawidzony reżim. I każdym detalem, każdym strupem na tym życiorysie musiał się podzielić i wyszarpać dobre słowo. W zamian machał ręką, gdy chciałem „pochwalić się” sumą moich nieszczęść, twierdząc, że to nic w obliczu tego, co przeżył w ubiegłym tygodniu, a jeśli chcę, to opowie zdarzenia mijającego miesiąca, jeśli tylko mam czas i postawię chłodne piwko z czymś na zakąskę.


    Pod pozorem ciśnienia wewnętrznego uciekłem do toalety, a stamtąd na zewnątrz. Trwożliwie się obracając w obawie, że mnie dogoni, dostrzegłem go siedzącego już przy innym stoliku i chyba chwalił się blizną na ramieniu, trzymając kogoś za nadgarstek i czekając na piwko (z czymś na zakąskę). Współczułem, ale niezbyt intensywnie. Toffi dał mi się we znaki, niech teraz kto inny poczuje siłę uwodzenia. A przecież, kiedy się go spotkało – trudno było się na niego gniewać. Grzeczny, elokwentny i niewątpliwie wykształcony. Najwyraźniej Bóg takim go stworzył, podobnie, jak stworzył pijawki, czy kleszcze. Widać – ma na niego jakiś wyrafinowany plan. Może to czyśćcowa pokuta?

piątek, 20 czerwca 2025

Kredens – mebel na kredę.

 

    W sklepie pani, która zamiast się zżymać na nieprzychylny los siedząc na kasie uśmiecha się i żartuje nawet z obcymi. Rudość na głowie podtrzymywana jest taką ilością plastikowych motyli, że budleja mogłaby pozazdrościć stadka. Kobieta przeżywająca młodość nie pierwszy raz też się do mnie uśmiecha, ładując siatę za siatą, bo weekend dla niektórych dopiero się zacznie, więc trzeba. Dziewczynka dosiadła roweru i usiłuje wszystkie cztery koła zmusić jeśli nie do galopu, to chociaż do stępa. Babcia dodaje jej animuszu, więc sukces jest kwestią chwili. Wróble i dzieci – one mają w sobie energię, jakby były zbudowane z ogniw fotowoltaicznych. Truskawki pachną na licznych straganach i nic nie zazdroszczą lipom.

czwartek, 19 czerwca 2025

Ordynans – bardzo wulgarny człowiek.

 

    Po porannych przepychankach, kiedy aura nie umiała się zdecydować, czy skropić świat wilgocią, czy wylizać słonecznymi promieniami. Teraz? Toczy się życie tarasowo balkonowe, babki lepią się z piasku, żeby młodzież zawczasu nauczyła się doceniać zalety wypukłości. Samoloty ciężkie, brzemienne kierują się ku lotnisku, by tam wysypać ikrę w miejskie zakamarki. Świat zatrzymany. Nie drżą źdźbła trawy, ani drobne listki na drzewach. Głos dzieciąt nie zna wahania, ani skrępowania. Psy trzymają się cienistych ścieżek, a młode mamy wygrzewają uda korzystając z chwil spokoju. Ktoś odkurza, inny kocha bez granic, kolejny wynosi śmieci. Powietrze wdziera się do mieszkań, zachęcane uchylonymi oknami. Ze skrzynek kwiaty zerkają na świat i wypatrują trzmieli, o które łatwiej niż o pszczoły. Nie dzieje się nic i zdaje się, że to najlepsza z możliwych wiadomości.

Prasówka cd.

 

1. Doświadczenie ponad wszystko.

    „Statek kosmiczny, przygotowujący się do dziesiątego lotu testowego doświadczył ANOMALII” Wybuchł, ale podobno nikomu nic nie grozi. Jakby spadł z wysoka na nas, wszyscy doświadczylibyśmy anomalii, ale niektórzy po raz ostatni.


2. Kapitulacja odrzucona.

    Naprawdę? Dziewięćdziesiąt milionów Irańczyków nie uległo niecałym siedmiu Izraelczyków, którzy wykorzystując (nielegalnie) przestrzeń powietrzną Iraku zabili dowództwo wojskowe i naukowców? Nikomu jakoś nie przeszkadza, że obok znajduje się artykuł mówiący, że miliony Żydów musiało opuścić domy i ukryć się w schronach, że Australijczycy i inne kraje trzecie masowo ewakuują swoich, bo ryzyko akcji odwetowej jest ogromne i jej rozmiar gotów tzw „kwestię żydowską” sprowadzić na margines?


3. A co na to pan Donald (ten większy)?

    Koszmarna siła w rejonie bliskiego wschodu. Dwa lotniskowce, które mogą „wykończyć irański reżim z powietrza”. Ciekawe, czy pamiętają o hipersonicznych pociskach Iranu, których nie da się przechwycić, bo lecą, podobnie do rosyjskich Oreszników za szybko. Izrael najpierw uśmiercił Palestyńczyków, twierdząc, że to jakiś Hamas, potem zaatakował Syrię (też Hamas), teraz w Iranie znalazł Hezbollah i usiłuje ich wyeliminować, a jak zapowiada Pierwszy Żyd Pośród Żydów – następny będzie Pakistan. Pan Donald i kilku czołowych europejskich polityków publicznie głosi, że Izrael ma prawo do obrony. Atakując Iran, który nawet nie sąsiaduje z Izraelem? Dziwna ta amerykańska „demokracja”.


4. Zdumiewające odkrycie naukowców.

    Szwedzkich, bo inni nie mają czasu badać, albo wiedzą bez badań. Tatuaże są poważnym ryzykiem zdrowotnym. Chłoniak pojawia się u tatuowanych częściej o 21% (cóż za porażająca dokładność badań!). Nawet niewielki malunek może spowodować niskopoziomowy stan zapalny, który gotów przekształcić się w nowotwór. Podobno czerwona farba jest najpaskudniejsza, więc warto badać skład, zanim się człek nafaszeruje farbkami. Żeby nie było tak strrrrasznie – amerykańska nauka twierdzi, że używanie marihuany zwiększa ryzyko zawału o 29% plus o 20% udaru mózgu. Czyli lepiej się umalować permanentnie, niż upalić w trzy de.


5. Podziemie działa.

    Projekt NASA o kryptonimie ANITA, pozwolił wykryć na Antarktydzie sygnały radiowe dochodzące spod lodu pod kątami niemożliwymi wg współczesnej fizyki. Może globalne ocieplenie uwolni uwięzionych radiowców, a na razie udowadnia, że istnieją prawa fizyki nieznane fizykom.


6. Naturyzm (męska odmiana Natury) wraca do łask. A może tylko do Lubina?

    Dwóch Etiopczyków biegało na golasa po Lubinie, aż padli na poboczu. Może ćwiczyli do maratonu, z czego Etiopczycy są znani. Widocznie efekt cieplarniany dopadł ich nie w szklarni, a na prostej drodze i powalił na ziemię, a dokładniej na asfalt (trochę się boję oskarżenia o rasizm, ale ze zdjęcia tak wynika. Ale - asfaltu nikt nie zasłonił, a męskość biegaczy już tak).

PS. Policja była zdumiona, że mężczyźni nie mieli przy sobie dokumentów.


7. Naprawy i poprawy.

    Młodzi chłopcy zgłaszają się do specjalistów, by naprawić siebie, bo nie nadążają za pornosami i ich możliwości są zbyt wątłe. A dziewczęta decydują się na G-shot, który zwiększa satysfakcję seksualną. Może chłopcom też dałoby się co wstrzyknąć, niech podołają (podołują?)


8. Rzecz o błędach.

    Samolot spadł w Indiach i byłaby to tylko tragedia, gdyby nie nazywał się Dreamliner. Główny inżynier zakładów ponad rok temu mówił, że rodziny by na pokład nie wpuścił, a teraz katastrofą obciążony jest pilot. Ale słowa nie giną, choć ludzie tak.


9. Antysportowo.

    Mamy epidemię! Coraz bardziej schorowane i starzejące się społeczeństwo cierpi na nadwagę i depresję (a także na wysoki cholesterol, nadciśnienie, efekt cieplarniany, bezrobocie, bezsenność i wiele innych chorób cywilizacyjnych). Do tego wszystkiego mamy mało lekarzy. Może warto byłoby szkolić ich więcej? Iść do wyborów z hasłem co drugi Polak lekarzem. Plus jeden Lewandowski, który wg byłego kapitana reprezentacji osiągnął więcej sam, niż cała reszta. Po kiego grzyba wysyłać całą kawalerię, skoro rodzynek daje radę?


10. Lepsza od mikrofalówki.

    Rozgrzała internet w sześć sekund! Rany boskie! Strach pomyśleć, co zrobiłaby, gdyby łaskawie olśniła internet jakąś inwokacją, czy expose. A pamiętać warto, że ledwie dorosła do dowodu osobistego. I nawet w nic nie musiała wskakiwać. Istny samorodek!

środa, 18 czerwca 2025

Kreska – kres widzenia, inaczej widnokrąg.

 

    Archeopan podziwia niewieście kształty obleczone sukienusiami słodszymi od landrynek. Dwie dziewczyny w czarnych okularach zastygły emocjonalnie obok siebie. Jedna z grymasem uśmiechu, druga grymas skierowała ku dołowi. Bardzo duża pani w celach odzieżowych upolowała lamparta, ale cętek wystarczyło zaledwie na króciutką minispódniczkę. Może i lepiej, bo uda pobladłe skorzystają ze słonecznej kąpieli.


    W tramwaju czarnowłosa w nerwach zaplata i rozplata włosy, kloszardzi odbezpieczają puszkowe piwka, a uwolnione z jarzma młode piersi podrygują naśladując stukot kół na rozjazdach, przysparzając panom (nawet tym, którzy wiek emerytalny obserwują z góry) odrobinę dyskretnej na szczęście radości. Łopian wytrwale usiłuje upodobnić się do rabarbaru, w nadziei, że skusi amatora. Nastolatka z czarno-białej bajki była chyba znużona fabułą, bo szła na ostatnich nogach, szurając niczym staruszka. Stara grusza zrzuca nadmiar owoców, których nie zdoła wykarmić. Pani niezwykle wypukła w newralgicznych fragmentach topografii własnej, gdyby miała biustonosz, mogłaby w nim transportować rozkoszną parkę arbuzów. Ale nie miała. Arbuzów też.

wtorek, 17 czerwca 2025

Lennik – siennik lenia.

 

    Nastolatka odstawiona na wyjściowo – tatuaż, makijaż, metalizacja części twarzowej (być może nie tylko) pazur bojowy, ałtfit masowego rażenia od niechcenia informuje psiapsiółkę, że „ma uczulenie na muł”, a ja męczę umysł, czy kiedykolwiek miała do czynienia z substancją, czy kontakt był wyłącznie wirtualnym. Jakiś Aryjczyk w pełnym słońcu poskramia słowotokiem swoją wybrankę. Kobiety w spłowiałych dżinsach z zazdrością podsłuchują kolejnej parki dziewcząt głoszących „ ja noszę pół ubrania” i zastanawiają się, czy w ramach balastu zrzuciły także rozum. Następna parka zachwyca się szaleńczą odwagą jednej z nich, bo wsiadła do tramwaju NIEUMALOWANA KURDE! Obie aż uda ścisnęły z wrażenia.


    Pierwszy tego sezonu siniaczek nie miał kształtu, ale sam fakt pojawienia się kieruje mój wzrok na łydki, a jak się da, to i wyżej. Kątem oka dostrzegam bluzeczki na młodych ciałach z wyraźnie zaznaczonymi ekstremami lokalnymi, więc o pomyłce mowy być nie może, jedynie prawdopodobieństwo sukcesu (jakiegokolwiek) wymaga oszacowania. Migają też suknie z rozcięciami tak znaczącymi, że bez nich nie byłoby sensu ich nosić. Piękno w każdym mozliwym wieku i kategorii wagowej przemieszcza się tam, gdzie zostanie docenione, a jeśli nie, to przynajmniej ukoi porażkę bez złośliwostek z zewnątrz. Zaraz potem siniaczek wyglądający jak dwa odważniki. Zlokalizowany na łydce i chyba ciężki, bo wprowadza asymetrię ruchu, a podniesienie stopy zdaje się być ciężarem.


    Co może skłonić faceta do chodzenia w wełnianej czapce, gdy słońce wytapia dziury w asfalcie? Bardzo duża pani w asyście dwóch mniej okazałych mężczyzn pławi się w zachwytach. Panowie, lekko zdezorientowani, przytłoczeni koniecznością kolaboracji wewnątrz płciowej, bez wcześniejszego ustalenia hierarchii stada w cieniu obiektu westchnień obustronnych nie mogli przecież przystąpić do walki kogutów, by nie obrazić wybranki brutalną walką o względy. Na ławce zasiadła (tak to nazwijmy) młoda dziewoja, rozwalona tak, jakby jej jajka spuchły, a przed nią defilują na rowerach kolarze w długich, letnich sukienkach.

Ekstrakt filozoficzno-astronomiczny.

 

    Gdyby kobieta układała kalendarz, wszystkie trzynaście miesięcy miałoby po 28 dni. Każdy kończyłby się menstruacją, modelując życie kulturalne i towarzyskie, a nawet plany wakacyjne. Kwestię brakujących dni na pewno załatwiłaby przemyślnie i z wdziękiem.

Ekstrakt o ostrzeżeniu przed atakiem jądrowym.

 

    Do schronu jako pierwsza wlała się fala pruderii zaróżowiona ze wstydu i wysiłku, a tuż za nimi gnały dziewice, mocniej zaciągając pasy cnoty. Na końcu, stateczne dewotki w gustownych beretach, namaszczone znakiem krzyża.


    Dobra osobiste i nieodnawialne trzeba chronić w strefie wolnej od samców.

Sława słowa.

 


    Kobiety w krótkich spodenkach podpierają się na walizkach wyszykowanych na wakacyjny eksport. Mijam piekarnię w aureoli drożdży i zanurzam się w bramę przechodnią przepoconą amoniakiem.. Wróbel, z tych ciekawsko-towarzyskich przysiadł po drugiej stronie okna i zawadiacko przekrzywiając łepek wzrokiem pytał, jak się miewam, i czy wszystko ok, bo u niego jak najbardziej, tylko przekąsiłby coś ekskluzywnego. Cwaniak! Dwa gołębie w starannie udawanej obojętności zwietrzyły szansę i drążyły temat, ośmielone zuchwałością malucha. I tylko czapla gdzieś z wysoka zaszczekała, że ona dziękuje i woli na swoje śmieci pofrunąć. Tam, gdzie nie ma mnie. I innych.


    Młoda baristka wyszła na spacer, uprzednio mocno spętawszy piersi bluzką związaną na węzeł – pewnie były rozbrykane jak młode, pulchne szczeniaki ciekawe świata i tylko tak mogła je utrzymać w ryzach… znaczy w bluzce służbowej ciut tylko za dużej. Zaraz potem piękna pani w sukni tak bardzo bez pleców, że sugestia braku majtek wręcz narzucała się nachalnie. Ale uwagę przykuła inna, która miała stopy młodsze od reszty., co naprawdę nie jest łatwe.


    Na przystanku para staruszków w słomkowych kapeluszach i ciemnych okularach gruchała radośnie wyzbywszy się nerwów, bo tramwaj nadjechać kiedyś musiał. W trawie brzęczało wokół żmijowców i cykorii, pośród lip stężenie dźwięku było zwielokrotnione do obłędu.

poniedziałek, 16 czerwca 2025

Kochał na zabój zabójczo przystojny zbój, więc bił, aż ubił.

 

    Z plecakiem ciężkim niemal jak tornister pierwszoklasisty ruszam w świat. Znaczy – w Miasto, ciemne od przyszłego deszczu i wiatrem pozwalającym najeść się powietrza. Na zewnątrz dezorientacja tekstylna. Krótkie spodenki plus kurtka, „letniaki” stojące obok tych zjessienniałych, bardziej niż zmrocze Leśmiana. Kominy elektrowni dyszą mgłami zasłaniając pejzaż. Sympatyczny rudzielec przemierza poranne szlaki w różowej bluzeczce wyglądającej na piżamkę, a pani z tatuażami łapczywie obejmującymi jej udo występuje w króciutkich spodenkach, żeby jej nie płowiał obrazek nadaremnie, bez podziwu postronnych.

sobota, 14 czerwca 2025

Dorabiał na boku zboczony boczek.

 

    Gość w złotych sandałach i słomkowym kapeluszu z kokardą powoził kosiarką do trawy z taką wprawą, że na placu zabaw nie została jedna trawka, tylko piach. Kiedy już uchetał się robotą jak koń na westernie, podszedł do ławeczki, gdzie tajemnicza księżniczka przygotowała wielodaniowy posiłek, nieco tylko monotonny – piach w siedmiu postaciach. Korzystając z czujnej nieuwagi tatusia skosztował z różnych talerzy, ale zbyt głodny nie był raczej, gdyż oddalił się, nim wysprzątał talerze do czysta. Księżniczka tymczasem nieortodoksyjnie huśtała się na huśtawce, dumna z kulinarnych osiągnięć, choć bez fartucha Masterszefowej. Zabawiała rozmową inną księżniczkę, której szczęście w życiu nie sprzyjało, co ogłaszała wokalizą pełną żalu bez granic i cierpienia godnego poematu wierszem, przy którym płakaliby uczniowie (i uczennice) liceów świata.


    Ale nie wierzcie tym małym draniom. Upał jest wściekły. I duchota, że konia mogłoby zadusić, gdyby mądre zwierzę nie czmychnęło gdzie indziej. Piwo wyjęte z lodówki na chwilę spociło się ze strachu i odmawiało kolaboracji. Jak ten plankton wytrzymuje? I czemu, gdy dorośnie, to traci tę cudowną umiejętność?

piątek, 13 czerwca 2025

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 27.

 

    Po cichu szepczą, że nic nie smakuje tak dobrze, jak wolność.


    Jednak najgłośniej drą mordy, wychwalając szybkość.

Rzekoma rzekotka rzekła rzece rzecz rzeczywistą.

 

    Słońce cierpliwie wgryza mi się w zewnętrzny kącik oka. Kobiety o farbowanych głowach zamykają oczy, albo usiłują patrzeć w przeciwną stronę. Mijamy paru czekających na lepszy kurs „pomazańców” o ciałach uświnionych bez gustu i ułamaną gałąź czereśni, niedokładnie ogryzioną, bo wciąż na niej wiszą owoce. Szpaki czyszczą świeżo skoszony trawnik z ofiar spalinowej kosy. Różowy balonik kurczowo uczepiony siatki budowlanej i emerytowany Rumcajs na inwalidzkim wózku, klomby napęczniałe różem róż i jezdnie gładsze od chodników, a pośród tego galimatiasu zdarzeń bez znaczenia, kobiety o szerokich biodrach, do których mam atawistyczną słabość.


    W tramwaju pierwsze browarki studzą zapał budowlany, ale wiadomo, na powitanie dnia trzeba. Na rozłożystych jałowcach rozłożyła się rosa rozdrobniona na niewielkie krople świecące lepiej od gwiazd, czy brylantów. Na światłach wykazuję się najkrótszym czasem reakcji i jako pierwszy dopadam wirażu, wychodząc na czoło stawki. Beztroska pani z odbezpieczonym pitbulem fantazyjnie ulokowanym na końcu dwumetrowej smyczy snuje się po dostępnej szerokości nawilżając wszystko, co pod nogę trafi. Pani, najwyraźniej dumna ze swego pupila nie sili się, by powstrzymać swoje magnum 44, a we mnie budzi się obawa, że gdyby ów stwór cokolwiek zechciał, nie dałaby rady odwieść go od zamiaru.


    Dwie panie debatują nad niezbyt atrakcyjną potrawą i usiłują zrobić jej fotkę, która ten stan poprawi. Drobne dziewczęta z biustami zasługującymi na bardziej okazałe ciała okazują się być serdeczne, ustępując miejsca starszej pani, przesuwającej się po wnętrzu tramwaju z mozołem. Przyglądam się życzliwości nieco staranniej i dostrzegam, że kompletnie wolna jest od czerni, tatuaży, a nawet biżuterii. Stojąca na światłach okazała kobieta oburącz sprawdza biust, po czym z niepokojem przesuwa dłonie na brzuch, jakby sprawdzała, czy ten nicpoń nie uszczknął tego, czego biustowi zabrakło – jeśli tak było faktycznie, to nicpoń szczególnie głodny raczej nie był, sądząc po „resztkach”. Ciężarna wędruje ze wzrokiem wbitym w monitor, a choć idzie ze mną na czołówkę nie mam siły zwrócić jej uwagę. Młoda pani w białej spódniczce i brązowych kozakach skłania mnie ku lekko złośliwej kwestii – jak zatańczyłaby Jezioro Łabędzie?


    Mnogość bladych ud, uzasadniona długą zimą przypomina mi, że sezon na siniaczki właśnie się zaczyna i warto zerkać. Więc zerkam, na razie bez sukcesów. Może to i lepiej?

czwartek, 12 czerwca 2025

Chytrze wytrze trzewia trzebionego cietrzewia.

 

    Dwie nastolatki o okrąglutkich buziach stały obok siebie na przystanku. Ta, co miała włosy jasne, zafarbowała je na czarno, a ta z ciemnymi skusiła się na białe. Tylko Rudzielec, wzbudzający sympatię samą swoją obecnością zachwyca naturalnym (jak mniemam) wyglądem, choć makijaż ukradkiem się poprawiał, czyli zaspało się, a czekając, szkoda czas marnotrawić na nerwy i lepiej podmalować „niedoskonałości urody”. Jeśli to w ogóle możliwe i potrzebne.


    Roślina, którą nazywałem Bożym chlebkiem, zwyczajowo była przyziemna, a dziś oglądałem ją w formie krzaka niemal metrowej wysokości. Ani chybi – mutant, za to pięknie kwitnący.


    Tuż po bar-micwie barista Barnaba w bardzo barwnym barłogu na barze obarczył barmankę Barbarę barwinkiem i rabarbarem – i z taką mantrą wędrowałem dziś ku codzienności mijając Nóżkę, i drugiego chłopa z podobnym uszczerbkiem na marszowej symetrii.


    PS Roślinka nazywa się (w uczonych kręgach) ślazem zaniedbanym. Dla pozostałych faktycznie boży chlebek. Niesamowite!

środa, 11 czerwca 2025

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 26.

 

    Nawet głupi wie, że WSZYSTKO co dobre, znajdzie na końcu świata i jedynie głupiec usiłuje to WSZYSTKO targać do własnej chałupy. Mądry pojedzie na pusto na kraniec świata i stamtąd zacznie wypatrywać WSZYSTKIEGO. A kiedy się uda, zaufany pomagier zabezpieczy do powrotu (też na pusto) mądrali.

Łaski laski.

 

    Jerzyki czyszczą niebo z mięsa fruwającego nad osiedlem w bardzo małych opakowaniach. Ślimaki wypełzły na chodniki, a co rozsądniejsze wspinają się na żywopłoty. Nastolatka, staraniem własnym lada jak śmierć, stoi w oprawie czerni włosów i stroju, usiłując wzrokiem ściągnąć autobus pakietyzujący podróżnych. Znienacka wynurzyło się słońce, zwiększając poziom kontrastów. Z łagodną siłą perswazji obierało młodą kobietę z jednej, a może i dwóch warstw. Patrzyłem na dziewczę o pokaleczonych nadgarstkach, jak poprawia fryzurę i makijaż, a martwe oczy sugerowały że wciąż śpi. W ramach transgranicznej kolaboracji Polka zerka Ukraince na monitor, a ta odwdzięcza się jej proporcjonalnie i obie uśmiechają się do siebie.


    Bardzo lokalny Szwarceneger w szczytowej formie usiłuje mi opchnąć papieroski bez banderoli i jest mu obojętnym, czy mam kaprys konsumować analogowo, czy cyfrowo. Nie wiem zupełnie czemu przypominam sobie, że pan Orban, chcąc narodowi (własnemu) przybliżyć ideę płci stwierdził, że matka jest kobietą, a ojciec facetem i innych opcji nie ma. Dwadzieścia lat temu definicja nie była nikomu potrzebna, a już teraz, za szerzenie takiej herezji można trafić w objęcia bardzo rozjuszonego prawa karnego. Na razie nie u nas.


    Kloszardzica z dredami otoczona świtą kloszardów zadaje szyku i w oczywisty sposób przewodzi stadu wpatrzonemu w nią z niemym zachwytem, dla którego słów zabrakło w kloszardzim słowniku. Królowa zgromadzenia pewnie chwyciłaby ster władzy w swoje ręce, ale te były zajęte pokonywaniem oporu zawleczki na puszce z piwem. Pulchna Wisienka na tle kryształowo czarnych niewiast stanowiłaby iskierkę, gdyby iskierki potrafiły wyczyniać z ciałem sztuczki, jakie potrafiła Wisienka.


    W tramwaju gość swobodnie spożywający browarek zaszczycił współpasażerów erudycją, tyleż wulgarnie, ile trafnie komentując pogodę w Mieści i w Zakopanem. Bez wątpliwych ozdobników brzmiało to z grubsza: Zimno jak w marcu, a do Zakopca warto pojechać, by oswoić się z ideą czerwcowego śniegu. A skoro już pominąłem ozdobniki słowne, pominę także talenta wokalne gościa, któremu odbijało się ciężko i z wysiłkiem, jakby miał zatwardzenie górnego fragmentu układu pokarmowego.


    Mijam siedzącą na ławeczce dziewczynę tak piękną i tak dużą, że bez trudu dałoby się skompletować dwa wciąż zachwycające byty. W pojedynkę? Czyste szaleństwo!

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 25.

 

    Generalizując, faceci są wyżsi od kobiet, więc podczas rozmów z nimi spuszczają nosy na kwintę. W rewanżu, niższe kobiety już szykując się do rozmowy zadzierają nosa. Czy przypadkiem nie cuchnie tu dyskryminacją?

Mama w MMA.

 

    Niebo już na dzień dobry straszyło głębią azurytu. Psy ponaglały tych z drugiego końca zadzierzgniętej więzi osobistej, żeby obojgu sierść nie zamokła. Kosy usiłowały chwalić poranek, ale zostały zakrzyczane przez wróble, ukradkowo wydłubujące coś z placu zabaw, gdzie porzucone zabawki wyglądały na krajobraz powojenny, opuszczony w panice, pośpiechu wielkim by ratować się przed nadchodzącym właśnie złem. A przecież każdego ranka leżą tam, zostawione beztrosko przez tych, którzy wierzą w dobro człowieka i nie podejrzewają nawet w sennych koszmarach, że jutro mogłoby nie nadejść, albo zabawek zabraknąć. Krzak róży, połamany ongiś wiatrem kwitnie, pewnie nie wspominając nawet tamtej chwili. O szyby tłuką się niedospane sny wystraszone terkotem budzika. Drzewa usiłują przerosnąć otaczające je budynki, a niektórym już się udało. Zerkają teraz na koniec świata ponad dachami, nad głowami debatujących na rynnach i kominach gołębi. Może tęsknią za otwartą przestrzenią i wiatrem w gałęziach?


wtorek, 10 czerwca 2025

Skaleczony, nieleczony zakalec to zakała.

 

    Sądząc po ilości kapturów dzień nie zapowiadał się, albo zapowiadał fatalnie. Krótko mówiąc zimno. W autobusie szczuplutka pani przytulała się sama do siebie, a policzek nadstawiała słońcu ku pieszczotom dyskretnym, choć mimo sukcesów w karesach minę miała nietęgą. Zastanawiają mnie dziewczęta o karnacji sugerującej koniec lata. I mijane gwiazdy, które do minispódniczek zakładają oficerki, glany, czy inne obuwie kojarzące się turystyczno-wojennie. Wycieczki klasowe osiągnęły apogeum i przenikają się wzajem, jak dwie rzeki zwektoryzowane na krzyż. Dziewczątka trzymają się za rączki i szczebiocą, chłopaki zajmują solo więcej miejsca, niż ćwierkający pakiet.

poniedziałek, 9 czerwca 2025

InwAzja – napór Azjatów.

 

    Kos, balansując na krawężniku uprawiał gimnastykę poranną, a niebo zastanawiało się, gdzie pęknąć. Spersonalizowana czerń wlała się do autobusu, by ogrzać wnętrze. Inne kolory dawało się zobaczyć dopiero na poziomie fryzur, względnie za oknem. Szczęśliwie maki obrodziły. Policyjna „suka” z kagańcem wokół wszystkich okien patrolowała Miasto.


    Znacznie wcześniej niż zwykle spotykam Nóżkę, natychmiast siebie tłumaczę, że idzie z wiatrem, a przecież nikt mnie nie pytał dlaczego. Tłuczeń, znudzony własną szarością usiłuje być błękitnym. Okaleczone i martwe drzewa Miasto wymienia na młodzież, która nie wie jeszcze, jakie pułapki na nią czyhają. Dorosłej Chince nie plątały się nogi; ona zwyczajnie usiłowała zejść z kolizyjnego kursu z chodnikowym kolarzem i zdawała się być bezradną. A choć pogoda nie rozpieszcza, dostrzegam dziewczę w stroju jednoelementowym. Chyba nieco zmarzniętą. A może tylko tekstylnie podrażnioną?


    Pani cała w buraczkach otworzyła w autobusie puszkę z trzaskiem, kóry poderwał sąsiadów. Jakiś przyjezdny zbłądził w labiryncie jednokierunkowych ulic i ratował się jadąc buspasem z obłędem w oczach, ponaglany przez niecierpliwych kierowców. Chłopak niósł w ręce 10 litrów farby sufitowej, na ramieniu wisiał mu pokrowiec A0, a na plecach pobrzękiwało coś radośnie we wnętrzu niezbyt wielkiego plecaka. Kiedy się wzmocni zawartością i zacznie malować, może mu zabraknąć formatu i z rozpędu machnie sufit, bo tam, to już można rozpędzić talent.

niedziela, 8 czerwca 2025

Stylisko ma styl, a żelazko żel.

 

    Pochmurnym sklepieniem przepłynął gawron, przypominający podniebną mantę, choć ogon musiałem jemu wymyślić. Gdzieś obok, (jak sądziłem) kwiliło dziecko, lecz wystarczyła chwila, bym się zorientował, że po sąsiedzku śpiewana jest najpiękniejsza pieśń na świecie. Pieśń życia, jaką potrafi bez fałszu pociągnąć wyłącznie szczęśliwa kobieta w chwili uniesienia. Sielankę dopełnił ktoś mielący kawę, by od święta wypić świeżo mieloną, a nuż z domowym ciastem. Na podwórku zadowolony bobas ujeżdżał czerwony samochodzik pod okiem tolerancyjnego ojczulka, turkocąc plastikowymi kołami na fugach puzzli. Kredą malowane gry i zabawy rozcieńczyła wilgoć, aż stały się nieczytelne i trudne do użytkowania. Dzieci na pewno odtworzą je, gdy tylko podeschnie. Po ścianach znów zaczyna się wspinać winobluszcz, który zeszłego roku został wycięty z tarasów tylko po to, by upaćkać nietrwałą farbą metalowe poręcze.

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 24.

 

    „Operacja pajęczyna” przejdzie do historii i pokazała, że można swobodnie poruszać się po terytorium wroga.


    Jednocześnie uświadomiła nam, jak łatwo wykorzystać drony do ataków terrorystycznych.


    Czyżby różnica w kwalifikacji czynu była subiektywna?

sobota, 7 czerwca 2025

Prototyp.

 

    I przyszło mi nieco przetasować topografię, gdyż Moja Miła zapragnęła morza i absolutnie nie dała się przekonać, że wanna pełna wody, plus łyżeczka soli himalajskiej, morskiej, czy kopalnianej byłyby ekwiwalentem wystarczającym, a za wiatr mógłby robić stary, wierny wentylator, jęczący tylko czasami. Uległem, bo siła argumentów mnie przytłoczyła. W wannie bursztynu się nie nakopie, stado fląder poczuć na łydkach, to średnia przyjemność, a fale wzburzone niewiele mniej od Mojej Pani wywołałyby retorsje Pana z Ubezpieczalni – nie mojego, bo tego znam i wiem, że miły z niego gość, lecz Pan ubezpieczający mieszkanie sąsiadki z dołu. Więc nie. Morze musiało przypłynąć, a Miła kategorycznie odmówiła czekania, aż temat załatwi efekt cieplarniany i prorokowane przez naukowców podniesienie poziomu mórz, w wyniku którego morze może pojawić się znienacka nie tylko w piwnicy, ale i zaskoczyć połowę kraju.


    Najprościej było pliskę zaprasować na mapie i mieć to morze zaraz za płotem, choć różnica wysokości sprawiłaby jednocześnie, że morze byłoby pod urwiskiem rzędu trzydziestu pięter. Czyli POTWORNIE DALEKO. Nie sprzedają w marketach budowlanych drabin tej wysokości, drewniane schody kosztowałyby pewnie majątek, a majątek, jak wielu ludzi się przekonało, to nie jest coś, co się znienacka znajduje w portfelu, chyba, że wirtualnym. Helikopter kupić? Drona? A może tę pliskę trzeba byłoby wyssać z mapy solidnym odkurzaczem, który poradziłby sobie i z poziomicami? W sumie, to taka sama wielkość i z tego samego układu współrzędnych. W sprawach ważnych dobrze jest naradzić się z żoną, choćby po to, żeby pobrać dane z innego układu współrzędnych. I okazało się, że takie morze mile widziane byłoby od strony balkonu, żeby miało tam zatoczkę która uniemożliwi monsunom bezpośredni atak na budynek mieszkalny, za to słońce, rozruszane majówką, czy lipcową kanikułą dałoby radę nagrzać akwen do przyzwoitych dwudziestu, dwudziestu-paru stopni.


    Ja nie sprostam? Dam radę, tylko czy morze udźwignie ciężar oczekiwań. Po inżyniersku zacząłem projektować zatoczkę. Plac zabaw musiałem obniżyć o jakieś 120 metrów przewyższenia, plus jeszcze ze dwa-trzy, żeby morze miało dowolnie akceptowalną głębokość i mogło się kołysać. Kolega od instalacji sanitarnych zwrócił moją uwagę, że niezbędny spadek, żeby morze raczyło w ogóle kolaborować ze mną. Czyli od poziomu zero minus dwa metry na starcie, przez czterysta ileś kilometrów miałoby spadać nieznacznie, ale zdecydowanie. Kolega był nieprzekupny, dwa procent, to mało, lepiej pomyśleć o pięciu (żeby łatwiej przemnażać te czterysta kilosów. Wyszło 20 kilometrów jak obszył. Tak głęboko nie kopią w żadnej chyba kopalni. Pomysł upadł nim wyeksmitowałem dzieciaczki z piaskownicy.


    Właśnie! Piasek już miałem zorganizowany na przestrzeni 2x2 m, wnętrze blokowe zapewniało niemal doskonałą izolację, bo i podłoże i izolacja pionowa budynków rokowały wodoszczelność. Wystarczyło zablokować na poziomie ścieżek i kanalizacji burzowej, a resztę uzupełnić wodą. W likwidowanej galerii handlowej pływał nawet rekin, którego będą się pozbywali, więc można zapewnić ekstremalne atrakcje wczasowiczom. Fale? Na wanny z hydromasażem zapowiadali promocję, więc może się nadadzą. Niewiele za miastem były piaskownie i żwirownie, zdychające, gdyż inwestycje raczyły się skończyć kilka lat temu, a na nowe nadziei nie widać. Kupiłem jedną i zanim zbankrutuję wożę piach po całych dniach! Hasło reklamowe zakładu zdawało się być nadal aktualne. Dzieciaki piszczą z radochy, bo im Himalaje z piasku buduję, lecz kolarze klną, bo piach nie służy im łydkom. Zaczopowałem dziury i wyprofilowałem wydmy wraz z plażą. Przezornie plaża jest pod oknem sąsiadki, za którą nie przepadam. Wiadomo dlaczego. Tam będzie epicentrum ludzkości.


    Okna piwniczne już zatkane wannami z wylotami gotowymi do pulsacyjnego tłoczenia wody, zostało tylko podrzucić dwa worki soli i zachęcić mieszkańców, do odkręcenia zaworów. Po komsomolsku. Każdy powinien mieć swój udział. Morze niechętnie wypełniało wnętrze, jednak determinacja narodu robiła swoje. Morze Śródziemne. Śródosiedlowe. Powoli nabierało koloru. Pierwsza mewa krzyknęła nad rozlewiskiem wczorajszego wieczora, a dziś pierwszy rybak w sztormiaku wystawił wędkę z pomostu i oddał się medytacjom, chcąc zwabić syrenę, albo chociaż dorsza. Starsza pani, wdowa po nieostrożnym strażaku postanowiła otworzyć latarnię morską i po nocach oświetla akwen, zapraszając zagubionych marynarzy na kapkę kawki, albo i grogu, jeśli łaska.


    Wreszcie stało się. Kurki zakręcono, poziom zasolenia sprawdził pan Henio – brzuch zapewniał mu wyporność, a sól miała utrzymać go na powierzchni. Udało się. Sól wytrzymała napór Henia, a zaledwie jeden zalany salon wliczono w koszta ogólne działalności nieformalnej. Fetowaliśmy trzy dni, gdyż po testach nastąpiły Zaślubiny. Przy okazji parę nieformalnych związków się sformalizowało i z konkubinatu przeszło na kombinaty i Związki Walki Zbrojnej. Moja Miła była ze mnie dumna. Matka Chrzestna Morza Śródlądowego, Osiedlowego, Społecznego i Pozarządowego. Zżymała się na tę Matkę, woląc być Żoną, albo nawet Córą Morza, ale należało się liczyć, że pasmo sukcesów kryć będzie drobne pieprzyki. Tak to bywa z prototypami. Następne morze będzie już doskonalsze!

Turek zaliczał turę, gdy burak zbierał burę.

 

    Nałogowcy. Nieuleczalni narkomani o ruchach drżących z niepewności zewnętrza. Idą krokiem lunatyka, wierząc, że pod stopą w kolejnym kroku wciąż będzie chodnik, że nie nadepną ozdobnego pieska pani spod 32, ani piskląt raczkujących na skraju trawnika pod czujnym brakiem zainteresowania dorosłych. Idą wpatrzeni w twarz Nowego Boga o prostokątnym obliczu świecącym niczym gęba nastolatka, gdy uda się mu przebiec sto metrów. Kosy gwiżdżą zaawansowane strofy, ostrzegając się wzajem przed ociemniałymi. Wróble, pierzaste ping-pongi śmieją się w głos, choć z nieba pada ratalny deszcz – trzy krople na pięć niespiesznych kroków.


    Pnącza się pną, a kiedy nie mają po czym, to chociaż się wiją. Geometria dotknęła nieba, co na pewno świadczy o ludzkim pochodzeniu, gdyż przyroda woli matematykę wyższego rzędu, a nie przypadki szczególne, jak prostopadłości, czy równoległości. Samoloty o ciężkich podbrzuszach latają niżej niż zwykle, ale to pewnie z powodu chmur, gdyż jerzyki i jaskółki (a nawet wrony) ciśnienie spycha poniżej ich poziomu, żeby ocalić resztki widzialności. Skondensowana mgła skupiona tłuszczem w chmury posklejała się ogarniając całe dostępne niebo. Wiatr z braku lepszych pomysłów przetacza się po balkonach slalomem mijając żerdki, mimochodem wąchając kwiaty, gdyby się trafiły. Ludzie z mozołem ciągną ciężkie siaty do domów, bo weekend czas napocząć świątecznie, nietuzinkowo, rezygnując z tygodniowego minimalizmu i pośpiechu.

Złe idzie nie tylko przez las.

 

    Po korytarzach omackiem krążą niewidzialne Słuchy. Węszą, choć same pozostają bezwonne. Za to głodne świeżych plotek. Podsłuchują pod drzwiami, szukają fałszywej nuty w nie swoich uśmiechach. Pamiętają z zaciekłością zranionego dobrym słowem. Drążą tunele w czasie przeszłym, by wypłynąć na powierzchnię być może pojutrze, a kto wie, czy nie dopiero za tydzień, beztrosko mijając teraźniejszość, która nie posiada żadnej grubości. Która jest jak cień na skórze, co skaleczyć nie potrafi, ale dotknąć do żywego bez problemu. Trudno przed takim uciec, więc przyjacielskie ostrzeżenia większego sensu nie mają. Trafionemu zmieni krew raczej nie w wino; prędzej w furię, albo pianę nieżyczliwości.

piątek, 6 czerwca 2025

Kartoteka – skatalogowany zbiór kar.

 

    Wstrząsnęła mną wieść, że „rośnie nowa ikona mody”. Kiedyś ikony się malowało, trzymało w cerkwiach, względnie w muzeach. Teraz łażą bezwstydnie i jeszcze rosną. Postanowiłem wypatrywać, jak to facet ciekawy i żądny sensacji. Ikona mody, to pewnie w pół goła łazi, a kto wie, czy nie ekstremalnie rozebrana. Pogoda sprzyja, okulary czyste, więc do boju!


    Na początek półblond sroczka usiłująca bioderkami sięgnąć naprzemiennie obu krańców chodnika. Zdyskwalifikowałem, za zbytnią tekstylność stylizacji. I jakoś wydawało mi się, że to być nie może, abym od pierwszego kopa trafił, choć bluzeczka w serduszka niewątpliwie ukrywała wciąż rosnące ciało. Dziewczę z pępkiem na wierzchu i piersiami rozkołysanymi jak kuter na wzburzonym morzu? Za mało czasu na decyzję, bo wbiegła w paszczę nie mojego autobusu i przepadła, jak ten kuter.


    Zdziczałe ogródki omiotłem wzrokiem, lecz tam, to tylko surwiwal można uprawiać, a nie ikon szukać, choć w katalogu odzieżowym dostrzegłem stroje kąpielowe w kolorach khaki i w panterkę. Damskie, dodam z ostrożności procesowej. Kilka staniczków różnej pojemności przewinęło się przede mną, blade nóżki wystające z rozcięć i spod spódnic wzbudziło smutek Już-Nie-Rudej Kobry. Pośladki wagi średniej, włos cięty od linijki, to za mało. Wybredny jakiś się stałem, albo co? Krytyczny? Ikona, to jednak wyzwanie nietuzinkowe. Czekałem uzbrojony w cierpliwość i odbezpieczony zachwyt do natychmiastowego użytku.


    Pięknie uśmiechnięty rudzielec w okularach otarł łezkę nie rozmazując makijażu, kolejna okularnica w skarpetach niedoparkach nieopodal żywopłotu z kwiatostanami jak szczotki do butelek. Kępa maków, dziurawce i cykorie rosną swobodnie na trawnikach, a ikona rosnąć nie chce. Pani z ozdobnym pieskiem i zielone ściany urzędu, obojętność kobiet wpatrzonych w monitory. Dojrzała pani wypina białą pupę, by z plecaka stojącego na ziemi wyjąć coś natychmiast, dziewczyna robi ćwiczenia stóp na przystanku nie angażując umysłu, zwiędła koparka po wczorajszej orce odpoczywa, zdążywszy wygryźć w chodniku wielkie dziury. Azjatka z nawigacją douszną w okolicy dworca poszukuje drogi, pani o spuchniętych oczach żuje coś monotonnie, zaniedbana nastolatka nasącza ciało napojem energetycznym, żeby wsiąść do tramwaju, pulchna, pokancerowana nadrukami kobieta obok sportowo ubranej dziewczyny i młódki znającej ruch wyłącznie z ekranu telewizora, lecz już nie z autopsji.


    Zafrasowane starsze panie - one widzą, że się staram, że wypatruję. Mogłyby mi podpowiedzieć, bo pewnie doświadczenie mają większe, ale nie. Ja sam, jak młodziak, co już potrafi kupę w nocniku utopić i nie uronić ni kropli poza. Szara zakonnica, czyżby być mogła? Ikony ma na co dzień, ale z modą jej nie po drodze. Rzeka oczyszczająca, chłodna i nieprzenikniona. Bezludność pozorna w dzielnicy Boga na chwilę wyzwala mnie z natręctwa, ale zaraz brzydka dziewczyna z pięknymi piersiami i piękna niemal całkiem bez.


    Karampuk, ledwie płcią tknięty rozkłada stoliki, gdy dwie koleżanki lepią świeże bajgle, a na żółtej skrzynce gazowej znajduję napis ŻYTO, kompletnie „od czapy”. Szukam istoty, jeśli nie kwadratowej, to choć prostokątnej, naiwnie pięknej, prostolinijnej, oprawnej w blichtr. Mijam piękno w rozmaitych rozmiarach i brodacza, który rowerem dogonił tramwaj, by porzucić sprzęt na przystanku i zbesztać nastolatków, za krzywdy mu uczynione przystanek wcześniej. Znajduję różę niezwiędła jeszcze a już rzucona w bruk ulicy, lipy kusiły aromatem, a ikony, jak nie było, tak nie ma.


    Więc na Rynek, bo jeśli nie tam, to już chyba nigdzie. Wielojęzyczny tłum, plankton przemieszczający się bezładnie, przebierańcy i oryginały do wyboru i koloru. Młoda dama odziana w przód bluzki, tył najwyraźniej poszedł na opatrunki dla walczących gierojów. Nic z tego. Nie poradziłem. Poszedłem do teatru, a tam gwiazda wieczoru w tekturowym puzderku usiłowała coś zamordować pałeczkami, a kiedy przestało się ruszać, pożarła bez reszty. Potem jeszcze selfie z rzędami krzeseł i parę niewyszukanych komentarzy, a w sumie lipa – wielka lipa. Może jutro pójdę do jakiegoś muzeum, czy cerkwi i lepiej mi pójdzie?

Prasówka cd.

 

    Krótko.

    Ambasada USA w Kijowie apeluje o zachowanie szczególnej ostrożności. A niby jak zachować tę ostrożność szczególną, gdy trwają ataki roju dronów i pocisków balistycznych? Konsularnie ostrzeżeni mają przed nimi uciekać, chować się, czy może odbijać kąśliwe szerszenie jak piłkę tenisową? Uwielbiam informacyjny bełkot. Niby coś się robi, ale tak naprawdę, to tylko straszy, zamiast wskazać dowolnie rozsądne rozwiązanie. No, chyba, że tambylcy kompletnie nie zauważyli zmasowanego ataku i dopiero reakcja ambasady uświadomiła im lekkomyślność.

czwartek, 5 czerwca 2025

Drób podrabia drobne podroby.

 

    Piękna pani spowiadała kogoś z porannych aktywności, żegnając się frazą „no to działaj” i opuściła konfesjonał. Znaczy autobus nabity nieco mniej, niż zwykle. W przyrodzie zaczęły pojawiać się kolory różne od jedynie słusznej czerni. Młodziutka dziewczyna szła, jakby miała kości z kauczuku, albo pneumatyczne tłoki w kończynach.


    Rzeka zastanawiała się, czy warto płynąć, czy nie lepiej zostać wśród ludzi, gdzie dzieją się rozmaitości, jakich na pustkowiu brakuje. Mijam jednostkę wzbudzającą prokreacyjny niepokój obojga płci uznanych historycznie za jedyne. Dla spokoju sumienia idę za długonogą w butach z czerwoną podeszwą. Nie, nie były to Louboutin, lecz zwykłe trampki, za to nogi wynurzające się z rozcięć sukienki były zachwycające.


    Stary wyga wiódł młódkę o akrobatycznych skłonnościach (w szpilkach wyglądających na smart-szczudła) na pokuszenie, lecz kto był kusicielem, a kto ofiarą? Nie zgadłem. Młodzież raczej się nie krępuje obecnością innych, kto wie, czy w ogóle zauważa towarzystwo. Dziewczę odziane czymś, co zatrzymało się w pół drogi między sportową bielizną, a niezwykle obcisłą bluzką modelowało oburącz wygląd prawej piersi. Lewa najwyraźniej była idealna i służyła za wzór do naśladowania. I jeszcze tylko marchewkowy rudzielec śmiejący się do koleżanki – nad achillesem miał dyskretny tatuaż, który bardziej mi przypominał rozbrykane (dwa) plemniki, niż kijanki, ale mi, co powszechnie wiadomo wierzyć nie warto, bo mam skłonności i tendencje.

Hihipotam – roześmiany tłuścioszek.

 

    Kosy darły się i naśmiewały. Ględziły coś o nocy, że grzmiało, jak w koszarach po dniu pełnym grochówki do syta. Wiatr lizał mnie wyciągając gęsią skórkę na wierzch, a słońce uczyło się gry światłocienia na dachach i latarniach. W sypialniach dosypiały drobne niegodziwości i wielkie idee, a ja milczałem, pozwalając im na zakończenia nie zawsze szczęśliwe. Odległy łoskot pociągu wydawał się zaburzeniem, które można byłoby wymazać gumką z rzeczywistości pedanta, a przecież minął – i pociąg i łoskot i w ogóle nic robić nie było trzeba. Tylko przeczekać w bezruchu.

środa, 4 czerwca 2025

W prymulach wiedzie prym Ula.

 

    Kobieta w sroczej stylizacji myślami zapadała się głęboko w siebie, mając przy tym skłonność do lekkiego zeza niewidzących oczu. Kolejna czarno-biała, tym razem Indianka o cerze malowanej słońcem i wiatrem szła dumnie, pewna własnej wartości. Następna sroczka, z licem wygładzonym makijażem świata nie widziała poza paroma calami monitora, a mi przypomniała sugestię, że długość sukienek zależy od gospodarczego dostatku. Im krócej, tym gorzej. Więc musi być całkiem źle, bo spódnice, jeśli w ogóle coś ukrywają, to na pewno nie dostatek.


    Jerzyki i czaple latały nisko, przytłoczone ciśnieniem, albo pogodową wróżbą. Rozśmiesza mnie nazwa lokalu gastronomicznego NANO KEBAB, sugerujący porcje w skali dobrej do inhalacji, albo szczepienia, ale na pewno nie delektowania się wonią, barwą, czy wyglądem parującej potrawy. Nastolatka traktująca plecak jako uzupełniający fragment szczuplutkiej garderoby pilnowała ramion, ściągając łopatki, by bezustannie być wyprostowaną, co nieuchronnie prowadziło jej piersi do przodu, nie wpadając w oczy chłopaka tylko dlatego, że zabezpieczył wzrok okularami. Oboje śmiali się z tego jowialnie i bezwstydnie, a dziewczę z tego śmiechu gięło się w pół, cyklicznie rechocząc w rozporek młodziana, który własne biodra traktował, jak dziewczę ramiona.


    Na ławce siedziało trzech Hindusów (co powinno wyjaśnić pochodzenie wyżej wspomnianej Indianki) u schyłku płodności z trójką piskląt, dla których takowa była mglistą przyszłością. Graficiarze traktują elewacje jak wizytownik, czy może kartę księgi gości – podpisują się nie siląc na styl, dołączają do stada równie tępych. Gdyby tak ktoś dokumentował te podpisy, raz dwa dałoby się delikwentów połapać i wykazać im recydywę w działaniu. Dziewczyna miała dekolt większy niż piwniczne okno, przez które wrzucało się węgiel, cud, że przezeń nie wypadła. Do tego sukienka z młodszej siostry i kozaki po kolana. Wiadomo – moda. Lato 2025 czas napocząć z gestem.