Kurs
zaawansowanego makijażu mi się zamarzył. Wyszukałem, zapłaciłem,
a gdy kolej na mnie przyszła, przybyłem, uczesany elegancko, z
przedziałkiem niemal zaoranym do pierwszych sprośnych myśli.
Usiadłem przed panienką piękną, subtelną i obudowaną taką masą
sztuczności, że poczułem się kompletnie nagi, mimo wdzianka
odpustowego i butów śliną o portki oczyszczonymi.
Ani
szminki, ani tuszu, sztucznego biustu, pazurków, czy chociaż rzęs
– nic, kompletna pustynia. Wstyd i sromota. Na szczęście pani
łaskawie przeszła od razu do meritum, uznając, że jestem jako ta
niezapisana tablica, którą należy czym prędzej upaćkać – i to
moimi łapkami, za moje grosiwo.
Pokazała
ruchy niebanalne, palety barw, przy jakich Rembrandt doznałby
emocjonalnego wytrysku, oraz pełen zestaw doczepianych trwale, lub
tymczasowo utensyliów. Zaginąłem bez wieści. Natychmiast. Świat
mody i modelek uwiódł mnie bez reszty, gdy drżącą ręką
nakładałem na się kolejne szpachle i fluidy, żebym zaświecił
niczym świętojański robaczek odwłokiem.
Znaczy
ten… No dobrze, poszedłem do łazienki sprawdzić, pozorując
fizjologiczną potrzebę, jednak w barchanach nic nie świeciło, na
szczęście. Wróciłem skruszony i kontynuowałem. Depilacje
rozmaite do łez mnie doprowadziły i na skraj obłędu, ale gotów
byłem przejść na drugą stronę mocy, a skoro się rzekło, to
przeszedłem. Nie sądziłem, że uroda musi kosztować aż tyle. Z
takiej podróży nie wraca się tym samym człowiekiem, choćby chłop
z lejcami wciąż czekał przed zakładem. Osiwiałem, choć to nie
był problem dla zaawansowanej kosmetologii stosowanej. Można
powiedzieć, że to przedszkolna igraszka. Fryz dowolnej maści mieć
mogłem, niczym cygański koń na sprzedaż ciągnięty. Albo w
ogóle, zamiast fryzu, wytatuowaną instrukcję obsługi 737, czy
koreańskiej mikrofalówki.
Czas
mijał, choć nie dla mnie. Zabiegi odmładzały mnie szybciej, niż
on płynął. Może był kiepskim pływakiem. Uwsteczniałem się
wyraźnie i nieco obawiałem zdziecinnienia, jednak pamięć miałem
doskonałą i zwalczyłbym nawet ruch wsteczny, względnie opuściłbym
okręt jak zwyczajny szczur widząc objawy zagrożenia. Na razie
cieszyłem się rosnącym wigorem już ci krzepnącym poniżej pępka.
Przyszła
pora na metalizację. Metalurgia, to najwyraźniej wyższy stopień
wiedzy tajemnej, tylko dla wybrańców, najzdolniejszych w loży,
albo najbardziej hojnych. Gwoździe, igły, szpile i agrafki. Czego
tam nie było, części samochodowe i kawałki zwykłego drutu,
łożyska kulkowe w całości i w częściach – normalnie warsztat
mógłbym otworzyć pod szyldem mechanika ogólna.
Jak
wspomniałem – czas mijał, a ja wciąż nie wypróbowałem talentu
w realnym świecie, żyjąc w komitywie z kosmetyczką, wizażystką,
tatuażystką, modystką i całym wiankiem wsparcia z kręgów
szeroko pojętej urody stosowanej na żądanie. Coś mi tam odessali
niemal bezpowrotnie, gdzie indziej uzupełnili ubytki płynnym
silikonem, ostrzyknęli kwasami, hormonami, sterydami i sam już nie
wiem czym, bo chyba moje zagubienie ze stanu fizycznego przeszło na
psychikę.
Wtedy
odepchnąłem jedną ręką stół i wstrzymałbym Ziemię, gdyby nie
ta franca Kopernik, który już pięćset lat temu z hakiem to
zrobił. Musiał być zawzięty, jak ja teraz. Ciekawe, co studiował,
bo chyba nie astronomię.
Na
zewnątrz świat wciąż istniał i chyba niewiele się zmieniło.
Chłop z lejcami czekał na mnie, słońce świeciło, drzewa gubiły
pierwsze liście i ogólnie gwar uliczny zdawał się być swojsko
tutejszy. Zapoznany i oswojony. Szedłem właśnie, by na kozioł się
wspiąć i gdzie do gospody na kufelek podjechać rekreacyjnie, kiedy
między mnie, a furmankę wcisnęło się kilkoro gówniarzy.
-
Patrz! - szyderczo zaśmiał się jeden – ale Fantomas!
-
Noooo! - dziewczę (chyba) mu towarzyszące podziwiało moją facjatę
nie okazując zażenowania, czy śladowego choć szacunku – ale
model!
Model?
Ja? Byłem z siebie tak dumny, że musiałem przejrzeć się w czymś
wiarygodnym. Przy krawężniku leżała kałuża. Mało przechodzona
i niezmętniała. Pysk nadstawiłem nad nią i rzut oka upewnił
mnie, że jakiś cel osiągnąłem. Nie poznałem siebie! Czyli da
się zmienić nawet pitekantropa w coś innego. Trzeba tylko umieć.
Nie
miałem żalu do młodzieży, a do siebie tym bardziej. Na pierwszy
raz poszło i tak doskonale. Straciłem rysy, zarost, twarzową
galanterię i w ogóle wszystko, czym nasiąkła mi twarz od
dziecięcia. Teraz szyję wieńczyło dzieło sztuki. Mocno
współczesnej, więc trudnej do zrozumienia. A młodzież pewnie
niedouczona, więc pobłażliwie wybaczyłem im inwektywy.
-
Ale żeby od razu Fantomas?