niedziela, 9 marca 2025

Prepers.

 

    I wtedy przyszedł czas. Położył mi na ramieniu swoją ciężką dłoń, nie oglądającą się za siebie i pchnął do działania. Przemówił. Głosem mojej, choć obecnie ciężko rozjuszonej jak nie moja żony:


    - Dwa słoiki kapusty przynieś! I dżem śliwkowy. A skoro już idziesz, to przy okazji weź też sos indyjski, bakłażany po gruzińsku, ogórki, patisony i szparagi w occie, pieczone pomidory, chrzan, ortolanę, syrop lawendowy, peklowane mięso, tę naszą jarzynkę, którą suszyliśmy w zeszłym roku.


    - Coś jeszcze? - z nieudolnie ukrywanym przekąsem popatrzyłem na tę moją śliczną furię.


    - W sumie, to dżemów też mógłbyś przynieść więcej i to różnych, mus z malin, wędzone śliwki w spirytusie, trochę miodu, słoik botwinki, smażone cukinie w sosie, keczup z dyni… Zresztą, sam zobaczysz na miejscu co jeszcze. Ach! I weź telefon, bo jak mi się coś przypomni, żebym miała się jak do ciebie dodzwonić.


    - A może od razu całą piwnicę przyniosę na plecach i upchnę w jakim ciemnym kącie kuchni? - sarkazm ze mnie wyciekał, choć doświadczenie uprzedzało, że jestem na z góry straconej pozycji.


    Fuknęła niezrozumiale, co było minimalnym wymiarem kary, ja zacząłem kierpce na nogi wciągać, a ponieważ „przy okazji” nabrało rozmiarów, objuczyłem się plecakiem zawierającym „na wszelki wypadek” ze dwie mocne torby i mnóstwo chwilowo niewykorzystanej przestrzeni ładunkowej. Zasadniczo powinienem od razu zamówić transport ciężarowy, jednak jej wiara w moje możliwości skłoniła mnie do podjęcia walki solowej.


    Piwnica… Kto pamięta dzieciństwo i ciemność długich korytarzy z których żarówki znikały w cudowny sposób zanim zdążyły się rozgrzać, może nieść traumę przez całe życie. Tłuste, pozimowe komary, z czarnymi ciałami i głodem wpisanym w życiorys na stałe, reagujące na każdy przejaw ciepła. Atakujące znienacka, po partyzancku, cichutko pogwizdując skrzydełkami, świadome, że wróg i tak nie dostrzeże zbliżającego się natarcia. Pająki knujące całymi latami, jak zwabić w sieć coś jadalnego, tracące rozum i umiar, o pajęczynach zwisających girlandami z każdego zakamarka, rogu, wystającego z sufitu elementu. W labiryncie nieskończonych ścieżek siedzi jego twórca. Tłusty, włochaty, równie niewidoczny jak czarny komar. Trwa tam, medytuje, tworzy teorie wszystkiego i sam sobie zaprzecza, a tymczasem jego zewnętrzny układ nerwowy czeka niczym napięta gilotyna na najdrobniejszy ruch. Sieć gęściejsza od neuronowej w ludzkim ciele. Wiotka, lub napięta, bez różnicy. Czuła. Nie zasypiająca nawet na moment.


    Hydrauliczne rury dławiące się gównami z każdej kondygnacji, jęczące, warczące, dudniące jak wszystkie demony z horrorów. Cieknące smrodem, zakamieniałe, zimne. Kurz starszy od budynków, może nawet od samego świata, jakby wałęsał się po próżnicy kosmosu i czekał, by się zadomowić dopiero wtedy, gdy ludzkie dłonie wzniosły miejsce idealnie pasujące do jego potrzeb. Kurz szorstki, twardy i brudzący ręce, zupełnie inny od miękkich domowych kurzy. Uśmiecham się, kojarząc go z dzieckiem. Dzieci też są miękkie, dopiero kiedy dorosną, stają się twarde i szorstkie. Może kurz domowy nie zdążył zhardzieć na wzór piwnicznego? Wilgoć. O wilgoci też nie można zapomnieć. Przesiąknięta odorem kwitnących na ścianach grzybów, sugerująca gęste wykwity i liszaje, wgryzająca się w pory budynku, zrywająca tynki i tworząca rozlewiska w pokąsanej podłodze.


    A teraz ja mam tam pójść, żeby wydostać stamtąd zapasy. Archeolog. Indiana Jones. Traper eksplorujący nieznane terytoria, nauczony jak przetrwać poza cywilizacją. Protoplasta surwiwalu. Myśliwy, ratujący przed głodową śmiercią swoją samicę, a może i całe plemię. Wódz. Poprawiłem gacie, aż zabolało w kroku. Misja. Specjalna. Tylko dla orłów. Plecak, chwilowo pusty nie ważył, za to doskonale prostował sylwetkę. Ruszyłem, dłonią odsuwając małżonkę z kolizyjnego kursu. Ani ona, ani drzwi nie opierały się ani chwili.


    Powiew nieznanego otulił mnie niczym aureola. Parę schodów, drzwi do piekieł i już stałem w przedsionku. Żarówka świeciła, co mogło świadczyć o innych czasach, dalekich od dziecięcych. Pajęczyny też były umiarkowanie wyrośnięte, a w świetle komary i pająki straciły swój demoniczny rozmach. Nawet rury przełknęły gładko jakąś pojedynczą, nie za dużą kupkę i obyło się bez mlaskania, czy innych obleśności. Klucz do komórki pasował, a z mocnych regałów, niczym rekinie zęby zaświeciły słoiki z etykietami wypisanymi pismem kształtnym, jak kobiece ciało. Wystarczyło wybrać i spakować, by uszczęśliwić moją piękną.

16 komentarzy:

  1. Wilgoć pamiętam najbardziej. Myśmy nie trzymali przetworów w piwnicy, ze względu na tą wilgoć i na węgiel, bo to on głównie zajmował piwniczną przestrzeń. Na przetwory w słoikach był pawlacz, a na klamoty różniaste, była i...jest nyża.
    Do piwnicy chodziłam rzadko bo model rodziny patrialchalnej noszenie węgla rezerwował dla mężczyzn, czyli mego ojca i czterech moich braci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. masz rację. węgiel i kartofle - to się trzymało w piwnicach. na pewno nie kolekcję win

      Usuń
  2. Z ciekawości odpieczętowałem słoik z gołąbkami z dziesięcioletnim stażem. Produkt polski. Wyborny smak, aromat...
    pycha! Ciemna piwnica w dzieciństwie-trauma na całe życie, ale i fajne wspomnienia. Wszystkie dziewczęta w czasie zabawy w chowanego uciekały do piwnicy. Instruktaż starszych kolegów z podwórka nieoceniony- w tym wychowanie seksualne i przezwyciężanie własnych strachów itd. Wanda miała fajny..., a Zosia ..., jedynie Wituś ..., cały rok w kalesonach z klapą.
    mroczny jeździec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. termin przydatności, to jedynie wskazówka. wygląd i zapach decydują.

      Usuń
  3. Podobnie w piwnicy...
    Przez jakiś czas trzymaliśmy kurę, bo się niosła i nie poszła na rosół. Spotkania sąsiedzkie odbywały się głównie w piwnicach, szczególnie degustacje, majsterkowanie i melinowanie...
    mroczny jeździec

    OdpowiedzUsuń
  4. Opis dawnych piwnic - literacki majstersztyk! Jestem pod wrażeniem i pełna zachwytu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pisać można o wszystkim. tak sądzę. grunt, żeby ktoś zechciał czytać.

      Usuń
  5. Pora na garaże idąc z "duchem czasu". A co o strychach i zwisających...
    mroczny jeździec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o strychach już były mroczne opowieści. z laleczką potrafiącą z chałupy zrobić ruderę.

      Usuń
  6. Pamiętam piwnicę u koleżanki – to było nasze miejsce po szkole. Przesiadywałyśmy tam godzinami, wyjadając jabłka i brzoskwinie ze słoików, a jak byłyśmy już trochę starsze, podkradałyśmy wino, które robił jej ojciec. Miało specyficzny smak, trochę za kwaśne, trochę za mocne, ale wtedy wydawało nam się najlepsze na świecie.Teraz patrzę na Twojego bohatera, jak schodzi do piwnicy. Bez zbędnych pytań dźwiga torby, wybiera słoiki, sprawdza etykiety. Robi to, bo trzeba, bo wie, że i tak żona wróciłaby go gdyby o czymś zapomniał. Nie narzeka, nie dyskutuje. W sumie dobrze że jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. błąd Don Kichota? trzeba walczyć, ale nie z wiatrakami - lepiej powojować z młynarzem - jak zwykle nie pamiętam u kogo to przeczytałem.

      Usuń
    2. Młynarz przynajmniej wie, co mieli, i można z nim podjąć jakąś realną grę. Choć, jak to bywa, czasem i on okazuje się tylko częścią większego mechanizmu. Dlaczego błąd, miłość znosi wszystko.

      Usuń
    3. otóż to. czasami młynarz jest na dole machiny. błąd w wyborze wroga. zwalczanie wiatraków piką miało marne szanse na sukces. a wojowanie z obsługą miałoby zdecydowanie większe szanse na powodzenie.

      Usuń
  7. W ciemnej piwnicy, przy świcy nie jedną historię można wymyślić i opisać... . O Błędnym Rycerzu i jego Rumaku, miłości i bohatyrstwie..., czasu mnóstwo, jak w czyśćcu..., ktoś woła o pomoc! Wyjść z piwnicy(czyśćca) na wolność z ludzką pomocą...i się wziąłem i obudziłem. Zaschło mi w gardle po maladze..., czyżby ktoś mnie wołał z piwnicznej izby? eee...
    mroczny jeździec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. w piwnicznej izbie, to poeta siedział sam. i absolutnie nie przy maladze.

      Usuń