Nie
ma czasu. Maluję kredą byle jakie drzwi na ścianie i wchodzę w nią bez
ceregieli. Ubrudziłem marynarkę bo zaprawa byle jaka nie chciała trzymać. No i
na zardzewiały gwóźdź trafiłem, co mi spodnie rozdarł na udzie. Szczęściem
niewiele. Tanio wyszła ucieczka. Cegły zlizały ze mnie pot przy przejściu, bo
chyba od dawna nie zaznały wilgoci. Sucho. Klimat i ogrzewanie wyssały resztkę
wilgoci, wiec nie dziwne, że jest spragniona.
Słyszę
jak walą w ścianę. Musieli wziąć wielkie młoty. Ściana drży i długo nie
uciągnie. Kurz sypie się w torebki pajęczyn i zaznacza ścieżki w nieskończonych
labiryntach. Nie ma co zwlekać. Reszta oddziału pościgowego pewnie szuka
okrężnej drogi. Podchodzę do kolejnej ściany i kreślę na niej kolejne wrota.
Teraz już staranniej, bo jeszcze ze dwa przejścia i będę wyglądał jak lump.
Kreślę jeszcze, kiedy z tyłu przez ścianę przegryza się pierwszy promień
światła. I ryk tryumfu.
Kręcę
głową nad zawziętością pościgu. Mam już przejść, gdy moją bramą przechodzi
kobieta i wpada na mnie zasapana. Już chciała krzyknąć, ale ją powstrzymuję i
pokazuję oczami sztylet latarki penetrujący pomieszczenie. Rozumie bez słów.
Przeskakujemy nad nim i idziemy do trzeciej ze ścian. Może tam się uda. Nie
pytam, dlaczego uciekała, bo to nie ma znaczenia. Ważne, że uciekała. Nie chcę
trafić w miejsce, skąd uciekają ci, którzy potrafią przejść ścianę. Czyli
miałem szczęście. Ciekawe, jak długo. Na trzeciej ścianie maluję kolejne drzwi,
ale kreda mi się kruszy w dłoniach i nie dałem rady domknąć profilu. Ten nie
zadziała.
- Niech to szlag!
– syknąłem, a kobieta wyjęła z włosów spinkę i nią kreśli pospieszny kontur.
Łoskot młotów uzupełniany jest lawiną zaprawy sypiącej się ze ściany i
potłuczonych na trociny kawałków starych cegieł. Gdy tylko linia dotyka podłogi
z muru wytacza się żelazna skrzynka i spada nam pod nogi. Jak pech, to do
końca! Trafiliśmy na jakiś wojenny sezam. To zbyt niebezpieczne miejsce do
przejścia, bo można utknąć w pustce zbyt wąskiej na narysowanie kolejnej bramy.
A ci zawzięci mają psy. Znajdą nas, jeśli nie uciekniemy przez kilka kolejnych
przegród, aż zgubią trop.
Kobieta
nerwowo zerka za plecy. Zrozumiała, że walczymy o życie. Wyjmuję monetę z
kieszeni i malujemy wrota już we dwoje – komu pierwszemu uda się dopiąć profil.
Krzyknęła, więc podbiegłem. Jej drzwi… Trudno – musimy się zniżyć do czegoś tak
mizernego. Nie czas na grymasy. On już weszła, a ja krok za nią, bez namysłu.
Ogarnia
mnie chwilowe rozkojarzenie, zaburzenie wzroku i wrażenie, że ktoś skrupulatnie
sprawdza zawartość żołądka. Dziwne uczucie, jednak warte tej umiejętności
ukrywania się i ucieczki. Noga trafia na chłód. Zanim skojarzę, co to oznacza -
spadam. Słyszę krzyczącą kobietę, potem tąpnięcie. Gęste, lecz dziwnie miękkie.
Spadam i wzrok przywyka do nowego krajobrazu. Plecami trafiam w pokrytą mokrym
śniegiem rabatę z gęstym wiechciem rozrośniętej forsycji, czy tamaryszka. Może
nawet czarną porzeczką?
Śnieg
wdziera się w spodnie, co nie jest przyjemne, ale cuci od razu z chwilowej
niepoczytalności. Gramolimy się na nogi ociężale. Zerkam w górę i widzę
wściekłość. Piętro wyżej, niż wychodziliśmy było okno, a w nim wściekła gęba
buldoga. Tego dwunożnego i tego, co świat zwiedza na czterech. Obaj się ślinią
i wściekają. Nie ma czasu. Podaję kobiecie dłoń i biegniemy. Ulica drży od
naszych kroków, jak od karabinowych kul.
Błyskawice
przekleństw odbijają się od ścian. Ktoś rzucił kamieniem, ktoś… strzelił… Niecelnie,
ale nie ma czasu. Podbiegamy do pierwszej lepszej elewacji i drapiemy kontur,
żeby wejść. Żeby się skryć przed pościgiem, przed opadem metalu. Rękami wpadam
na dębową beczkę. Śmierdzi kiszoną kapustą i stęchlizną. Ciemność. Przebiegamy
pomiędzy beczkami i drapiemy przeciwległą ścianę. Jeszcze ze trzy i będzie
można odpocząć.
Staramy
się posuwać na poziomie ziemi, lecz nigdy nie wiadomo. Miasto zbudowano na
wzgórzach. Rozrastało się, aż dotarło do fal otwartego oceanu. Czasami ściana w
ścianę graniczą różnice wysokości rzędu trzech pięter. Jak w Lizbonie. Nie da się
nosić w pamięci mapy przestrzennej, która uwzględni te różnice. Szczególnie,
kiedy pościg zawzięty na karku siedzi i nie robi sobie nic z szacunku dla
życia.
Strzelają.
Ostrą amunicją, bo nikt już nie nosi broni po to, żeby straszyć. Strzelają,
żeby zabić, a przynajmniej poważnie unieruchomić. Jeszcze niedawno tylko
straszyli. Strzelali w powietrze, albo uprzedzali, że mają zamiar. Dziś
strzelają bez uprzedzenia i bez konsekwencji zapewne. Patrzę na kobietę, ale
ona wciąż dyszy i z zaciętym wzrokiem skrobie kolejny portal. Wchodzimy. Tym
razem w zbrojony beton. Ten, to chociaż nie drze ubrania. I gwoździem nie
straszy. Najwyżej jakiś plastikowy kołek zostawi w kieszeni.
Kolejna
i kolejna. Trzy betonowe szlabany za nami. Pościg jest już tylko ociekającą
potem tłuszczą, która straciła węch i nie wie, kogo ma ścigać. Chyba się udało.
Wychylamy się przez drzwi i wychodzimy na nieznaną mi ulicę, w pełne słońce.
Trzymamy się za ręce, ale każde rozgląda się jeszcze jak spłoszone czymś
zwierzę. Gdzieś śmiech dziecka maluje przestrzeń cieplejszą barwą, w powietrzu
pachnie kawa. Dzwonek w drzwiach do kafejki trajkocze. Ktoś wychodzi, a wraz z
nim kita aromatu. Patrzę z niemym zapytaniem kobiecie w oczy, a ona krótkim
skinieniem głowy zgadza się. Potrzebujemy chwili normalności. Nie znamy się,
ale potrzebujemy. W końcu gonił nas wspólny wróg. Prawie nas zaszczuł.
Wchodzimy.
Kawiarnia pusta, tylko za ladą nudzi się blond matrona, a chudy niemożebnie właściciel
starszy od Mojżesza nie całkiem ukradkiem głaszcze ją po pośladkach z uśmiechem
w którym żal z zachwytem ustępują sobie miejsca. Zanim otworzymy usta kawa stoi
przed nami i kawałek szarlotki pachnącej cynamonem. Siadamy przy oknie. Na
wystawie, żeby móc patrzeć na styczniowy pejzaż. Na puste, skostniałe miasto.
Oddechy powoli się nam prostują i stygną. Zerkam na kobietę z jawną
ciekawością. Mało kobiet korzysta z portali. Są bardziej nieufne i ostrożne. Ta
gnała ze mną przez nieznane i nawet nie zająknęła się o ten upadek w zaspę
krzewu. Dobrze, że ścigający nie zatrudniają takich jak my. Aż dziwne, bo myśl
się narzuca.
Sączymy
kawę niespiesznie, ciesząc się spokojem. Oddech przestaje kaleczyć otoczenie,
kawa pachnie i rozleniwia. Mojżeszowi niedwuznacznie cieknie ślina, a rękę ma
schowaną pod spódnicą tej pobłażliwej obfitości, która leniwie poprawia
manicure przeglądając jakieś kolorowe czasopismo. Wspominam na głos myśl, którą
dopiero co wygenerowałem. Podniosła na mnie oczy i miała w nich jakiś
galimatias wszystkich możliwych uczuć i niedowierzania, że pobłądziłem zupełnie
w ich interpretacji. Rzuciła okiem na zegarek i sięgnęła do torebki. Chciałem
ją powstrzymać, że zapłacę za kawę i że nie musi się spieszyć. Przeprosiłem za
swoją porywczość i myśl, która mnie trochę spętała. Wstyd mi było, że ją wystraszyłem
i teraz chciała uciekać.
- Wiesz? Jesteś
pierwszy, który wpadł na taki pomysł. Nikomu wcześniej nie przyszło do głowy,
że tak można, że policję zasilają nie tylko idioci.
Wyjęła
rękę z torebki i lekko rzuciła coś na stół. Srebrzysty krążek blachy jak bączek
na szklanym blacie tańczył polkę… W niebieskiej sukience z trzycyfrowym, złotym
numerkiem. Za oknem styczeń zabarwił się gęstniejącym, mnożącym się i pulsującym
błękitem kogutów. Mojżesz gorączkowo szarpał za rękę swoją boginię kwiląc błaganie pęczniejącego
nieśmiało rozporka, ona patrzyła na mnie przez pryzmat paznokci, wzrokiem
prosząc o wyrozumiałość dla staruszka.
Ależ się zaczytałam! Uwielbiam takie historie, takie teksty, bardzo... Szkoda, że go złapie, a może jest jakiś ciąg dalszy? Czy sama mam sobie wymyślić?
OdpowiedzUsuńwymyślaj - ścieżek otwartych zostało wiele, a wieczory wciąż długie.
UsuńPortal do innego świata - super! A wiesz, że ja znalazłam już kilka? Nie zawsze mi się podoba po drugiej stronie, ale
OdpowiedzUsuńprzecież mogę wrócić. Jak na razie mi się udawało.
świat ten sam, tylko po drugiej stronie ściany. i tej i następnej.
UsuńTo jakiś kiepski portal znaleźli, albo ona specjalnie to zrobiła, przecież chciała go złapać. No jasne - głupia jestem. Albo nie czytałam ze zrozumieniem. Raczej to drugie. ;)
OdpowiedzUsuńprzepraszam w imieniu bohaterów. taki znaleźli - na grymaszenie czasu nie było raczej.
UsuńWitaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Wieczysta Sekunda i - śmierć.
Nigdy jeszcze nie udało się podróżować dwóm osobom naraz. Nigdy. Dlatego zabroniono takich podróży. Więc czemu nam się udało?
Czy to możliwe, by skończyła się wieczna samotność?"
("Pajęczarka" - Jayge Carr)
Pozdrawiam:)
widzisz... a mi się marzy, żeby się udało.
UsuńCzyżbyś w dzieciństwie oglądał bajkę o zaczarowanym ołówku ? Rysujesz drzwi... i przechodzisz !
OdpowiedzUsuńWciągnęło mnie ! Zaczytałam się.
ciesz się niezmiernie. bajkę oglądałem, ale nie skojarzyłem tego opowiadania z nią. to skojarzenie poprawia mi humor.
Usuń