Ktoś wesolutko zatrąbił nochalem po dwakroć, niczym statek wychodzący z portu w długi rejs. Wróble oplotkowały go szybciutko i zajęły się wróblimi sprawami, też hałaśliwie. Zerkam na kurtki występujące obok krótkich spodenek – to sygnał, że nadeszła pora przejściowa między suchą, a deszczową. Czuję w sobie niewytłumaczalny opór przed użyciem słowa „mężczyzna”, uznając je za przynależne wyłącznie kobietom, które mogą rozsmarować je jak miękkie masło po kromce chleba. Ja, nie potrafię.
Niebo, jak źle wymieszana farba pełne jest smug rozłożonych bezładnie. Na trawnikach kokosi się koniczyna, bezpieczna z braku koni. Wielki byk, cokolwiek zaniedbany wbił się w ciepłą kurtkę, a dołem, pod krótkie spodenki założył leginsy. Machał do kierowców, żeby już sobie pojechali, ale oni z osłupienia stali zafascynowani obrazem, ignorując zielone światło. W skrzynkach, gdzie zazwyczaj widuję flaszeczki po wódce, odkrywam kwitnące nasturcje. Pani ścigająca autobus rozbujała biust tak mocno, że niedopieszczony pan oblizywał się, ani na chwilę nie chowając jęzora w paszczy. Tam, gdzie zazwyczaj zachwycam się magnolią (najpiękniejszą w Mieście), dziś poddaję się urokowi dwóch sporych krzewów budlei i imponującymi kwiatostanami – gdybym był motylem, ani chybi, doznałbym orgazmu. Mniej cieszy widok po raz trzeci tego roku kwitnącej katalpy i kaliny. Anomalia pogodowe sprawiają, że przyroda wariuje.
Młoda, bardzo ładnie wypukła dziewczyna z obrożą na szyi, paroma pieszczochami z ćwiekami sterczącymi groźnie, odrobiną bardziej standardowej biżuterii pytała swojej szczupluteńkiej koleżanki, czy wrócą na dwudziestą pierwszą, co chudą brunetkę obruszyło. Wypukłe dziewczę przyjęło do wiadomości, a ja podziwiałem jej chyba-spodnie w szachownicę, na której ćwiczyły wygrywające strategie zastępy kwiatów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz