sobota, 30 września 2023

Gryzonie i mutacje.

 

    Po jednej stronie słońce podpaliło niebo, usiłując przegryźć się przez widnokrąg. Z drugiej ciężko wisiał nad śpiącym blokowiskiem księżyc wyglądający jak spuchnięta, gorąca pomarańcza. Dzieciaczki w milczeniu przegryzały się przed wielkie słodkie bułki i bladoniebieskim wzrokiem penetrowały świat podzielony na interwały przez gęsto wyrosłe latarnie.


    Na kamiennym brzegu ktoś nagryzmolił napis DNO. Czyżby to miała być sugestia (wyrażona w innym wymiarze multiversum), że Rzeka płynie do góry dnem? Cóż... Przy tej ilości butelek na nabrzeżu mógłbym się nad tym zastanawiać, gdyby nie porwała mnie fascynacja połączona z niedowierzaniem. Niemka (sądząc po smoltoku warto i z emfazą prowadzonym za pośrednictwem elektroniki użytkowej) o karnacji rodem ze środkowej Afryki, dysponowała pośladkami zrobionymi na indywidualne zamówienie. Pośladki, to zbyt małe słowo, jak na efekt końcowy. Może pozazdrościła wielbłądowi pęcherzy na wodę i zafundowała sobie podobne? Raczej nie na osiemnastkę, może na czterdziestkę. Każdy jej krok powodował turbulencje gdzieś poza nią, jakby była startującym odrzutowcem. A oczy przechodniów plątały się po niezwykłych orbitach, zataczając kręgi, jakby śledziły krążącą nad ekskrementami muchę.

piątek, 29 września 2023

Kręcąc się po Mieście.

 

    Budleja, wiosną posadzona na skraju chodnika, umiera na suchoty i zamiast wabić fruczaki, wabi autobusy i nieprzeliczone samochody osobowe mijające ją obojętnie co dnia. Zapowiada się dzień kobiet w rozmiarach poważnie naruszających średnią krajową. Ich piękno nie nosi znamion ekwilibrystyki cielesnej, lecz obiecuje pluszowe ciepło, miękkość bezgraniczną i stałość, a tej właśnie z czasem zaczyna wypatrywać nawet najzuchwalszy kogucik.


    Pan, dźwigający brzemię dobrobytu nie był jednak zainteresowany ani jawną urodą pań, ani tym, co skrywa się w czeluściach Rzeki. W ogóle nie był zainteresowany. Niczym. Poszedł zaaferowany uwodzeniem rozmówcy płci dowolnej zlokalizowanego po drugiej stronie łącza.


    Wąsacz, jadąc wątłym tropem kształtnej cyklistki, modlił się przebierając nóżkami. Musiał fest nagrzeszyć na widok prężacych się pośladków, skoro bił się w piersi za myśli nieczyste. Dziewczę w kapciach niosło w ręku śniadanie wymagające kolaboracji z mikrofalówką. Idący z przeciwka nastolatek, bez cienia skrępowania sprawdził, czy ma pępek na miejscu i czy wzwód poranny nie deformuje jego markowych, mocno wypełnionych ciałem szortów.


    A gdy już zrobiło się cieplej, pani odziana w coś, co wyglądało na mały obrus usiadła na ławce, pozwalając otoczeniu podziwiać prywatną obfitość tu i ówdzie trąconą słońcem. Podzieliłem się z brzdącem kasztanem, jeszcze spoconym po emocjach skoku z wysokiej gałęzi. W zamian, inne drzewa uraczyły mnie więcej niż garścią pachnących świeżością owoców. I mimo przewidywanego końca sezonu pojawiły się siniaczki! Pani niosła na udzie coś aspirującego do miana kształtu, jednak nie niósł on żadnych skojarzeń z czymkolwiek mającym nazwę. Czyli pochodził spoza słownika, albo ze świata SF. I pewnie dlatego nieprawdopodobnym się wyda, że zaraz potem trafiłem na siniaczka wyglądającego na znak drogowy „droga z pierwszeństwem” i to razem z podtrzymującym go słupem! Trudno będzie pobić coś takiego, szczególnie, że lato ponoć dogorywa.


    Młoda kobieta o pozłacanych dłoniach wypięła ku mnie dżinsowe łono i mamrotała coś cichutko. Raczej się nie modliła, a już na pewno nie o/do mnie. Śpiewała?

czwartek, 28 września 2023

Proza (ponoć czasami poetycka).

 

    Jesienna mgła spadła na Miasto dusząc dźwięki. Osiedlowe ptaki korzystając z tej osłony naśmiewały się z porykujących żałośnie pociągów zagubionych gdzieś hen w resztkach podmiejskich kniei. Pani objuczona cielesnym dostatkiem upakowanym w różowe, krótkie spodenki spieszyła do domu niosąc ciepłe bułeczki dla śpiącej jeszcze dziatwy.


    Bezwidocze (trochę Leśmianem zaciąga) skraplało się na ostrych sztyletach źdźbeł i roztapiało na szybach sypialni umazanych epickimi snami. Gość o dłoniach strojnych w kamieniste bransolety kompletował nowinki towarzyskie tłoczące się na monitorze telefonu, a czoło marszczył tak dalece, że chyba ostatnia ze zmarszczek sięgnęła między łopatki. Za oknem mignął mi chudy facet z bródką, który na udzie wytatuował sobie podwiązkę. Chyba nie chciałem wiedzieć po co.


    Niepokoi mnie przesłanie firmy ochroniarskiej, która na swojego patrona-imiennika wybrała ronina. Jeśli mnie pamięć nie myli, był to samuraj, który utracił pana, często z powodu własnej nieudolności obronnej. Szczęśliwie od dociekań odwiódł mnie tyczkowaty jegomość biegnący w zwolnionym tempie. Nie miał najmniejszych szans dogonić kobiety niosącej w białych dżinsach własne szyneczki z niepowtarzalnym wdziękiem. A nawet gdyby, to czapka z daszkiem i telefon nie pozwoliłyby mu dostrzec urody, chyba, że nadepnąłby ją beztrosko.


    Winobluszcz cierpliwie wspina się do nieba po kościelnym murze, a na energetycznej skrzynce nieopodal ślady hucznej biesiady. Puszki, butelki, opakowania po zakąskach i przekąskach nie mieściły się na zaimprowizowanym stole i zaścielały pół chodnika, lecz sprzątaczka pilnie wydłubywała miotłą niedopałki parę kroków dalej. Kloszardzica już spakowała przenośny hostel do trzech toreb i oczekiwała na towarzystwo w piwnym ogródeczku letnim nieopodal Rzeki. Znów dopadają mnie myśli frywolne i dumam nad przewrotnością gramatyczną. Męskoosobowy żołądź rośnie sobie na dębie, gdy żeńska jego forma zdobi męskiego(!) członka. Trudno – język starszy ode mnie (hurra) i nie ma co kaprysić, ale dziwić się można.

środa, 27 września 2023

Głębia uczuć.

 

    Dwie młodziutkie kobry z iście królewską nonszalancją spacerowały deptakiem, wymieniając uwagi na temat menu w mijanych restauracjach, gdy posłyszały dźwięk klarnetu, łkającego jazzowe standardy z nieskończonym smakiem.


    Pan-kobra skłonił łeb, zapraszając do tańca. Pani-kobra drobiła kroczki, zalotnie kołysząc bioderkami i z lekkim rumieńcem pozwoliła się poprowadzić w ekstazę.


    Tańczyli naprawdę wspaniale. Pan-kobra szukał zachwytu w oczach grajka, a pani-kobra prześwietliła również pozostałe strony świata. Bez skutku. Grajek ignorował ich wysiłki więcej niż doskonale. Tego było za wiele.


    Kobry jednocześnie skoczyły na szyję grajka. Zanim upadł na bruk, spod palta wysunęła się biała laseczka, dzwoniąc obok kapelusza na datki od melomanów.

piątek, 22 września 2023

Widziane? A może kolejna nadinterpretacja?

 

    Autobus z mozołem przedzierał się przez mrok gęsty niczym kisiel. Oblepieni nim ludzie reagowali w zwolnionym tempie, wtykając nosy we własne myśli. Na klombie wykwitały właśnie ostatnie z róż, latarnie ustawione w szpaler wyznaczały bieg ulic, dwie jednostki straży pożarnej rozdygotane świetlnie i dźwiękowo pędziły po raz kolejny ugasić płonący kontener ze śmieciami. Dziewczęta w czerni i różu, z bladziutkimi twarzami wsiadały i wysiadały, nadając znaczenie kolejnym przystankom. Początkująca kobieta szła w sukience tak krótkiej, że musiała trzymać ze dwa rąbki naraz, by wiatr nie zajrzał jej w intymność i nie ujawnił niewinności wobec rubasznego humoru postronnych.


    Co śmielsze wieże kościelne szturchały niebo, żeby wreszcie się obudziło i zbłękitniało. Zakurzacz wziął wolne i nikt nie wdmuchuje dziś niedopałków pod dywan żywopłotów i nie produkuje aromatyzowanych miejskimi brudami chmur kurzowych. Kolejna kobieta w bardzo krótkiej i eleganckiej sukience nosiła wysoko na udzie siniaczka w kształcie piramidy. Gdzie się podział Sfinks – nie wiadomo i strach pytać, bo pani miała wzrok cokolwiek nieobecny.


    Zabiedzony Jezus, z braku Judasza i Piłata postarzał się w życiowej samotności. Białą bródką oczyszczał przedpole w drodze na Rynek. Na kielicha, żeby stłumić rozgoryczenie, albo chociaż je rozcieńczyć. Kremowy żakiet plus czarne rajstopy? Można, choć raczej nie do każdej pracy. Chyba, że trwają właśnie zawody, kto pokaże więcej, albo zmieści się w szmatkach o mniejszej powierzchni.

Zachwyty i złośliwostki.

 

    Kosy, korzystając z przychylnej ciemności naradzają się na skraju trawnika przebierając nóżkami. Kompaktowy Goliat w krótkich spodenkach, oczekujący na przystanku też. Drobi kółeczka nerwowo, aż w końcu zamaszystym krokiem oddala się w stronę domu. Nagłe rozwolnienie? Mitologia nie wspomina ani słowem o sraczce Goliata…


    Z rozbawieniem wspominam pulchną nastolatkę zauważoną na placu zabaw dla dzieci ciut od niej mniejszych. Siedziało toto na huśtawce i merdało nogami. W ręku smartfon, na ręce smartwatch, a dupa goła! Zabrakło kasy na przyodziewek? A może odzież też była smart?


    Młoda mamusia z trójką dzieci wgryzających się w olbrzymie, słodkie bułki wiozła je ku przeznaczeniu z uśmiechem, jaki może nosić wyłącznie spełniona kobieta. Drobne kępki dziurawca i wrotyczu rozświetlają monotonię trawników. Wyglądam przez okno i dociera do mnie, że płeć należy do danych wrażliwych, więc trzeba ostrożnie szafować taką informacją. Złodzieje tylko czekają na beztroskich nosicieli płci, żeby ją wykraść i wykorzystać do swoich niecnych celów.


    W mijającym mnie samochodzie siedział gość tak potężny, że wsiadając do swego autka uczynił je jednoosobowym pojazdem. Apetyczna brunetka przyglądała się własnemu odbiciu w szybie wystawowej i ziewała, jakby widziane kształty były czymś tak naturalnym, że aż banalnym. Dziewczę jędrne i krzepkie, zawłaszczone męskim ramieniem, szło, dumnie wypinając pełne kształty na światło budzącego się dnia. Pani, z wyglądu nijaka, okazała się prześliczną istotą, gdy tylko podczas rozmowy telefonicznej zaczęła się uśmiechać.


    Sezon siniaczków dobiega końca, jednak udało się zwieńczyć go godnie – siniaczek w kształcie dorodnego serduszka na pięknie opalonym, młodym udzie. A może jeszcze się co trafi?

czwartek, 21 września 2023

Dyrdymałki.

 

    Kobieta najwyraźniej ćwiczyła paniczną ucieczkę z Miasta, kiedy w biegu zatrzymał ją ból wątroby, czy może śledzionej. Nie zauważyłem szczegółów, bo pół świata zasłoniła mi masywna, czarna pupa. Niczym kosmiczna dziura mogła mieć nawet własną grawitację, więc przezornie trzymałem się odległej orbity i tylko obserwowałem pulsowanie owej żywej(?) istoty. Przede mną siedział pulchny pan wystrzyżony na pluszowo i czytał wiersze. Analogowe.


    Kloszard, niczym pies, zaznaczał granice rewiru moczem, ignorując otoczenie z iście angielską flegmą. W krzakach schną porzucone, pozbawione donic i opieki trawy. Gość, zamaskowany dokładniej od pszczelarza w ferworze pozyskiwania miodu, strzygł kosiarką krawężniki. Pani mijająca go w bezwidzeniu była nadzwyczajnie trójwymiarowa. Nie potrafiła chyba zdecydować się, który z wymiarów preferuje, więc rozkwitała radośnie w każdym z grubsza (dosłownie) po równo.


    Po wcześniejszych atakach na miejskie bruki galanterii odzieżowej (majtki, skarpety) w jedynie słusznym kolorze, trafiam na dwie białe skarpetki. Nie od pary, co obecnie nie oznacza, że pochodzą z rożnych osobników. Moda taka, że nosić można zestawy wyciągnięte z szuflady jak króliki z kapelusza.

środa, 20 września 2023

Smętki.

 

    Na początek – Szparagówka. Dziewczę bardzo długie, o kończynach kruchych, jak u pajęczaków. Wspinało się na paluszki, żeby swojemu chłopcu przekazać szeptem jakieś rumiane myśli, zbyt odważne, żeby wiatr je porwał. Później, dwie nastoletnie Mimozy w czerni – pełne fobii, stresów, lęków i ataków paniki, o jakich rozmawiały tak głośno, że cały autobus uczestniczył mimowolnie w seansie psychoanalizy ciał niedojrzałych i potłuczonych przez los koniecznością kontaktów z obcymi!


    Na ławce spała kloszardzica, wypinając bezdomną pupkę w rozmiarze XXL na żer przypadkowych (bądź nie) przechodniów. Widok rzadki dość, tym bardziej, że spała samotnie, a nie w otulinie z kloszardów, choć poranek nasiąknięty wilgocią i chłodem kusił, by skorzystać z ciepła wspólnoty. Przejeżdżająca rowerzystka miała podbite oko, co dopełnia żałosnego stanu otoczenia. Podnoszę wzrok na zaparowane, zamglone okna sypialni, za którymi wciąż klują się sny jeszcze niespełnione i te, które już się nie spełniły. Niebem suną chmury na tle innych, bardziej leniwych i wycinają ciemność z ciemności. Niskopienna pani z rodowodem uczepionym wieku minionego, przy wsparciu długich kijów spacerowała po nordycku mostami. Nóżki miała tak krótkie, że na jeden krok długaśnych kijów musiała zrobić ze trzy kroczki, co wyglądało niezwykle intrygująco. Kije miały zły rozmiar? Takie niedopasowane? Po wnuczku-koszykarzu?


    Pyzata buzia pani w stroju monochromatycznym uśmiecha się do mnie z rowerowego siodełka, więc może pogoda się przetrze i minie melancholia?

wtorek, 19 września 2023

Nie ma na to rady.

 

    Czekająca na przystanku niewiasta pamiętająca wiek miniony szukała czegoś (biustu?) pod bluzką, zdeterminowana nie wsiadać, póki nie znajdzie. Najwyraźniej udało się, bo z satysfakcją posiadaczki wkroczyła do wnętrza. Na torowisku leżało porzucone i nikomu niepotrzebne, mocno sfatygowane futro z jeża.


    Wieczorne okna zdobi mi rączy Orion w myśliwskiej gorączce i snach o niebiańskiej zwierzynie. Świt jesiennieje. Ptaki cichną, zaczyna panoszyć się mglista wilgoć, a lipy niespiesznie otrząsają się z nadmiaru zieleni. Pulchny pan pachniał słodkimi herbatnikami do tego stopnia, że zaczajona na schnącym konarze czapla zaczęła węszyć i rozglądać się, zamiast tępo wpatrywać w to, co ukryte pod powierzchnią. Wrony siedzące na parkanie w posępnych, żałobnych mundurkach przyglądały mi się ponuro, kasztany z rozbitymi o granitowy bruk łbami krwawią na chodniku, a bluszcze wyciągają do nich niezliczone, drapieżne łapki.

niedziela, 17 września 2023

Skruszony oprawca.

    Początkowo onanizm miał przykryć dramatyczną różnicę w zapotrzebowaniu na rozładowanie seksualnego napięcia pomiędzy nastolatkiem, a rówieśniczkami z własnego otoczenia. Niedopasowanie zaowocowało rozpaczliwą masturbacją, powielaną przy każdej możliwej (i niemożliwej) okazji.


    Kiedy akt samospełnienia okrzepł, stał się dostarczycielem nikomu nie przynoszących krzywdy cichych radości, w świecie pełnym uzależnień. Ewoluował i stał się prozą codzienności. Świadomy związek z samym sobą nie niósł nieporozumień, a autoerotyczną monotonię okazjonalnie przerywały odpłatne uniesienia.


    Długo trwało, zanim zrozumiałem, że od lat bezlitośnie jestem molestowany seksualnie i sam jestem swoim oprawcą. Wtedy dopiero zdobyłem się na odwagę, publicznie wyznałem nagą prawdę i złożyłem zawiadomienie do organów ścigania.


piątek, 15 września 2023

Galimatias.

 

    Deszcz zmył dziecięce ZOO wymalowane kolorową kredą na chodniku. Lądujące samoloty nie zostawiają za sobą ogona gazów wylotowych, jakby temperatura spalania paliwa była niższa na niskich wysokościach. Dziwne, bo w atmosferze bliskiej ziemi jest co jonizować, gdy wysoko hen, to już niemal próżnia. Autobus znów nie chciał przyjechać o czasie, więc mozolnie wspinałem się po długich nogach rudowłosej pani, aż dotarłem do przewieszki na wysokości bioder. Pięknie eksponowany teren kusił eksploracją, widok ze szczytu zapewne byłby fascynujący – przypomniałem sobie jednak, że słaby ze mnie alpinista i pewnie wyrżnąłbym na pysk, więc odpuściłem zbyt trudną ścieżkę do szczytowania.


    Zapewne to wina gnijącego intelektu, który kazał mi się zastanawiać nad sensem sterowania ruchem kołowym, kiedy na przejściu dla pieszych autobus musiał stać, a z drugiej strony tramwaj miał otwartą drogę. O kolizji między pojazdami mowy być nie mogło, bo miały wydzielone pasy ruchu. Więc co?


    Później (znów nadmiar czasu) zastanawiam się nad szczęśliwością ogólną kobiet pracujących. Sam znam sporo takich, którym domowe pielesze służą jak najbardziej i zamiast tworzyć nikomu niepotrzebną „tabelę kosztów”, wolałyby sporządzić całkiem przyzwoity krupnik, czy zrazy.


    Pogrążam się w grach słownych, żeby osiągnąć coś takiego: Przyszły mąż zamieszkuje Lubiąż, a jego luba zasiedla Lubań. Więc po ceremonii, aby uniknąć konfliktu przeniosą się zapewne do Lubina, lub Lublina. A czemużby nie?


    Na parkingu leżą zwłoki gołębia, który w samobójczym abordażu na samochód postradał rozum, skrzydła i życie. Podwodne szuwary tworzą w nurcie iluzję aligatora, młyński filar zatrzymał spora gałąź kasztanowca, z wciąż żyjącym kasztanami. Mijam wciąż nowe, młode piersi usiłujące wyzwolić się z jarzma gorsetu. Tuż po widzeniu mam skojarzenie z zielonymi orzechami – niby orzech, a przecież kompletnie niejadalny.

Same dygresje. Plus nadinterpretacje.

 

    Pani (z wrodzonej zapobiegliwości cieleśnie zabezpieczona na wypadek głodu) szła pod parasolem, choć deszcz miał zacząć padać dopiero za kwadrans. Ja, niczym dżdżownica w dżdżu – wyległem na chodnik. Wrony spłukane z kurzu odzyskały barwy, choć głos wciąż miały szorstki. Z braku widzeń (pustka uliczna trochę jak z horroru, wobec stalowego nieba i wiatrów jak zawsze nieprzychylnych) zastanawiam się nad skrupulatnym milczeniem antagonistycznych przecież stacji telewizyjnych (dla nieświadomych - TVP i TVN pałają nawzajem do siebie miłością Kaina) nad cenami gazu i ropy od tych szubrawców Rosjan i naszych umiłowanych od lat Amerykanów. Nieco niepokoi mnie fakt, że protoplastami naszych ulubieńców byli awanturnicy z Wysp i ludzie stamtąd „wydaleni” – przepiękne owo słowo ludziom nie znającym się na polityce, a uczęszczającym do szkół na lekcje biologii kojarzy się nieodmiennie z perłami i różami. I ów kwiat narodu wyspiarskiego zapłodnił ziemię (TAMTĄ ZIEMIĘ, jak powiedziałby nasz nieżyjący rodak w białym kapeluszu) i do dzisiaj sieje chaos i zniszczenie w imię demokracji.


    Szczęściem trafiła się niewiasta o bladej karnacji, upychająca czarnego wielkopsa do kompaktowego auta, a efekt był taki, że tylko jeden zadek mieścił się wewnątrz i wymagana była reorganizacja wnętrza pojazdu. Nad Rzeką, po jednej stronie granicy między stanami skupienia baraszkowali kloszardzi przy detalicznym piwku, a po drugiej ryby raczące się nasiąkniętym Rzeką chlebem. Taryfa z odległą rejestracją i kierowcą Hindusem szukała bezpiecznej przystani na wyspach. Wyłudzacz, z cierpliwością wędkarza na bezrybiu wypatrywał ofiary, dziewczęta oswajały młode piersi z wiatrem, wychudły człowiek płci utajonej szedł sobie w kapeluszu i płaszczu powłóczącym się tuż za nim w drodze pomiędzy jednym, a drugim niczym.

czwartek, 14 września 2023

Rzecz o tyłkach (przeważnie).

 

    Na widok spieszącej kobiety pozwalam sobie na obrazoburczą myśl, że w obcisłej, czerwonej sukience nawet męski tyłek gotów „wyglądać”. Myśl była płodną najwyraźniej, bo zaraz potem wielki rudy pies wstrzymał spacerowe zapędy i wystawił zwierzynę. Wzrok zaatakowały beżowe pośladki, poruszane pływami młodziutkich mięśni, nieskromnie ukrytych pod spódniczką o dwa numery zbyt wąską. W Rzece zaczęły się rzucać ryby, czyli były zapewne rodzaju męskiego. Ryb, to rodzaj męski od Ryba? A może rybik? Mały, złośliwy i nadpobudliwy? Piękna pani maszerowała zuchwale, nieskrępowana anonimowym zachwytem samców o oczach w konsystencji masła.


    Szczuplutka kobieta, okablowana niczym centrala monitoringu miejskiego przecięła szlaki, którymi wiodła mnie codzienność. Kloszardzi rzucili w moją stronę parę uwag dotyczących jakości mojej marszruty i (o dziwo) były to słowa bezinteresowne i budzące uśmiech mimo chmur o stalowych aspiracjach. Turystyczna taksówka wodna zacumowała w cieniu mostu jakoś tak nielegalnie i przemytniczo, ale cóż miałby przemycać śniady szyper do dzielnicy świątyń? Wino mszalne?

środa, 13 września 2023

Drobne satysfakcje.

     Udzielam się tu i tam i czasami coś się udaje. Fantazmaty wypuściły właśnie antologię ekstraktów, w której zmieścił się jeden z moich wynalazków. Wszystkie można (w gratisie) przeczytać tam:

https://fantazmaty.pl/czytaj/antologie/#ekstrakty

Lato potrafi być urokliwe.

 

    Czkawka z kawką podskakiwała na chodniku. Wrona (wyraźnie cwańsza) wiedziała, że na dachu przystankowej wiaty jest zatkana rynna pełna wody, ale nie zamierzała się nią dzielić, więc ukradkiem tylko czerpała ze źródełka zwilżając zachrypłe gardziołko.


    W tramwaju przysiadło się do mnie dziewczę strojne cieleśnie i tekstylnie, w bojowym makijażu i (o dziwo) uzbrojone we własne pazurki, przycięte krócej, niż lufa obrzyna. Bardzo grzeczne zapytało, czy nie poczuję dyskomfortu w jej towarzystwie nim dosiadło się, zaprzeczając bojowej naturze mocno podkreślonej farbami determinacji. Zwarta formacja dziewcząt w czerwonych spódniczkach w szkocką kratę i granatowych blezerkach maszerowało na bulwary, tratując krew przegranych ostatniej nocy. Minąłem młodą kobietę tak szczupłą, że nawet myśleć musiałem szeptem, bo każde większe słowo mogłoby ją obarczyć ciężarem, pod którym ugięłaby się, lub doszłoby do katastrofy wymagającej pilnej interwencji chirurgicznej.

wtorek, 12 września 2023

Galopem i nie tylko.

 

    Rosa wciąż wyleguje się na źdźbłach trawy, a już biegnie chodnikiem murzynka z plecaczkiem (czy czarnoskórzy pocą się w odcieniach szarości, albo czerni?). Naprzeciw niej kłusuje starsza dama w okularach i czapeczce składającej się wyłącznie z daszka. Obie minąć musiały chłopaka podążającego rączo z telefonem w dłoni. Na szkolnym boisku do koszykówki parka bliska emeryturze uprawia ćwiczenia gimnastyczne, a po ulicach suną kolarze w każdym rozmiarze. Gość z siwym łbem uprawia uliczne marszobiegi zazdroszcząc prędkości co bardziej wysportowanym jednostkom.


    W tym bezmiarze ruchu nadciąga pani z pokaźnym warkoczem i piersiami rozkołysanymi obłędnym rytmem kroków. Z pobłażliwym uśmiechem wybacza otoczeniu ową młodzieńczą niecierpliwość, racząc się przy okazji dymkiem cyfrowego papierosa. Dęby mszczą się na spalinowych pojazdach, bombardując karoserie seriami bezlitosnych żołędzi.

I jeszcze.

 

    Na niebie samoloty malują regularną pięciolinię, aby wschodzące słońce mogło się na niej położyć pełną nutą. Na parapetach nudzą się orchidee, uwięzione pomiędzy ciszą sypialni, a rwetesem ulicy. Dojrzewają dzikie róże i perły na berberysach. Na opalonych udach tłoczy się gęsia skórka (aż chciałoby się powiedzieć, że szarogęsi, jednak kolor absolutnie się nie zgadza).

 

    Rudobrody king-kong, aby zrównoważyć ciężar plecaczka, niósł w dłoniach puszkę piwa. Balast przedni okazał się wystarczający i gość zachowywał pion wręcz przeciętny, co w tym przypadku jest zaletą. Jamajka, Haitanka, czy mieszkanka podobnych okolic dreptała żwawo bulwarem w stronę wschodzącego słońca (czyli w górę Rzeki), a jej partner(?) ujeżdżał hulajnogę, kierując się na prerię Rynku. W tramwaju krępa pani dokarmiała się raczej, niż gasiła pragnienie wydzielinami z nosa, wciąganymi przez całą drogę. Podejrzenie podparłem faktem posiadania przez nią (prócz cyberpapierosa, słuchawek bezprzewodowych, składanego lusterka i paru innych detali) termosu zanurzonego w otchłań niepozornej przecież torebki.

Termiczne wybryki.

 

    Czarne kozaki do białej sukienki? Latem? Nie wiem, co trzeba mieć w głowie, chyba, że w szafie pustki tak gęste, że pełnoprawnie upominają się o prywatną grawitację. Młoda jaszczurka, w celu poprawy wyrazistości mimiki, korzystając ze smartfonowego lusterka, poprawiała zalotność rzęs, brwi i wydłubywała kupnymi szponami kosmyk włosów spiętych w misterny węzeł, żeby go spuścić na oczka. Kiedy skończyła operację lolita 2023 – wcale nie wyglądała dojrzalej.


    Pejzaż jesiennienie niepostrzeżenie. Na przystankach dziewczęta zaplatają nóżki w coraz bardziej zwięzłe iksy, inne ogrzewają maszerującą duszę łykiem „markowej” kawki za miliard złotych, jakiś ogorzały gość z ościstą od zarostu twarzą schładza organizm butelką czegokolwiek, co pozwoli mu zapomnieć o upojnej nocy. Letnie sukienki co i rusz zderzają się z pikowanymi kurteczkami. Gdzieś po drodze wymarłe tramwaje leżą na torowiskach kompletnie pozbawione energii, a ja złośliwie podejrzewam, że prąd poszedł w darze dla „bratniego narodu”, któremu do życia na poziomie brakuje wszystkiego. Prześliczna dziewczyna kusiła opalonym ramieniem na pustoszejącym przystanku, a kiedy rozeszli się już ostatni z widzów z wyrazem zniechęcenia na twarzy okryła je kurteczką – po co ma jej marznąć ramię, skoro nikt nie patrzy?

piątek, 8 września 2023

Medytacje.

 

    Gdzieś daleko wschodziło pomarańczowe słońce, wrony przeczesywały łany skoszonej trawy, kierowca autobusu przysnął gdzieś na pętli, pozwalając ludziom na zawarcie przystankowych znajomości. Z łączności bezpośredniej jednak wyszły nici – ludzie uzbrojeni w słuchawki i zapatrzeni w monitory ledwie zauważyli, że obok stoją inni. Nawet pani zaplatająca nóżki w jesienne iksy nie wzruszyła gęstniejącego tłumu. A gdy wreszcie wsiedliśmy, mały chłopczyk poinformował mamę, że zapomniał ożenić się z Amelką i zamieszkać z nią we własnym domku, choć Julek (widocznie dysponujący pojemniejszą pamięcią) już to zrobił. Nie udało się ustalić, w jaki sposób Amelka miałaby zamieszkać w dwóch domkach jednocześnie, ale chyba nie było to problemem. Zapewne była mistrzynią logistyki – brawo Amelka!

 

    Niewiasta w zielonym-niczym kręciła niefiligranowym ciałem tak, że Rubens popadłby w twórczy orgazm i pędzlem obrałby panią z wiotkiej zieleni. Nastolatka o wielobarwnej czuprynie do sukienki w rozmiarze bardzo-mini nosiła czerwone skarpety, jeden but granatowy, drugi brązowy. Czekając na transport usiadła na betonowych puzzlach, demonstrując nienagannie dobraną do kwietnej sukienki bieliznę. Siedziała w skomplikowanej pozycji być-może-lotosu, względnie czymś doń zbliżonym – nie wiem, wolałem nie węszyć niczym wygłodniała hiena.

Zawirowania.

 

    Właściciel posesji, ogarnięty remontową gorączką, ozdobił płot trzema strunami drutu kolczastego. Intrygujące, że nachylenie drutów służy nie temu, aby nikt nie zakłócił miru domowego, lecz żeby z tego raju nie uciekł. W autobusie dziewczyna w bieli, z oszczędności zapewne, zaparzyła kawę w domu i przelała ją do kubka z sieciówki, pozostając w zgodzie z modą lecz nie rujnując budżetu. Kobieta ukrywająca skrupulatnie szkielet pod tkanką miękką czuła się najwyraźniej zbyt szczupłą, bo wypychała językiem policzki na zewnątrz, sprawdzając, jak wyglądałaby w pełni. Leon da Vinci wpisał co prawda człowieka w koło i kwadrat, choć w jej przypadku mógłby się pokusić o kulę i sześcian. Ciekawe, czy poradziłby sobie.


    Przez okno kolejny raz oglądam billboard reklamujący moim zdaniem handel dziećmi. Hasło „Zrób z nami dobry interes” ozdabia zdjęcie dzieciaczków wyglądających przez okno stodoły, czy innego wiejskiego więzienia. A gdy powiało od Rzeki, z braku konkurencyjnych możliwości pani w zwiewnej sukience przytuliła się do samej siebie. Czapla siwa, lecąca nad pustymi o poranku przystaniami pochwaliła się rozpiętością skrzydeł przelatując mi pod nogami i pod mostem. Klucznik otwierał właśnie wrota świątyni kluczem wyglądającym na dwuręczny, kloszardzi pochłaniali poranne winko, słońce zaglądało zuchwale pod kaptury przechodniów. Piersi, były największym atutem dziewczęcia, choć w tym stwierdzeniu pojawia się krępująca dosłowność. Szło ono z wdziękiem i rozmachem buldożera, wachlując otoczenie kartką papieru.

czwartek, 7 września 2023

Znów o niczym.

 

    Różowy koń na biegunach nadziany na metalowe ogrodzenie eroduje niespiesznie tuż obok dworca kolejowego. Płowieje i kurzy się patrząc na odjeżdżających i powracających. Mijam starowinkę zakonnicę, która pobudza mnie do myślenia, czy istnieją habity letnie w wersji mini i zimowe podbite futerkiem. Myślenie, to oczywiste nadużycie, bo co ja mogę myśleć. Najwyżej imputować i tworzyć wizje światów dalekich od realnych. A jednak, pod wpływem obrazoburczych myśli zarumieniły się wstydliwie irgi. Kaczki beznamiętnie wgryzały się w połacie rzęsy wodnej, wędkarz marynuje sny wpatrzony w nurt przyozdobiony wątłym spławikiem. Kolarze dopieszczają kształt mięśni niewymownych, a na deptaku zadaje szyku pani w sukni składającej się zasadniczo z rozcięć.


    Niemiec udający Niemkę wiódł Niemkę udającą nie-wiem-co na most, pod którym Rzeka kipiała, nim podzieliła się na trzy odrębne nurty, by opłynąć wszystkie bez wyjątku wyspy. Ale, to wiadomo – omne trinum… Przed magistratem, leżąc z wyraźną wprawą na ławeczkach opalali torsy biedni, zestresowani Kozacy, dosypiając, względnie sącząc piwko, pod gospodarskim, opiekuńczym spojrzeniem Włodarzy.

środa, 6 września 2023

Teoria względności.

 

    W ujęciu chronologicznym Bóg jest istotą starszą od świata. Niezwykle pracowity, poukładany i przebiegły jak tylko można. A może jedynie przewidujący i pedantyczny? (wszystkie epitety na „P”, jakby do boskiej tkanki przylegać chciały wyłącznie takowe – i problem natury ortograficznej – jak napisać nawias dużą literą?).


    Ów wielce chwalony osobnik, żeby przejść na zasłużoną emeryturę stworzył (nieprzypadkowa kolejność występowania) Ziemię, człowieka i ZUS. Po wiekach oczekiwania na rozpatrzenie wniosku wreszcie znalazł się na liście płac szanownego Zakładu. Podobno zamierza pobierać uposażenie do dnia sądu ostatecznego, albo o jeden dzień dłużej, ale to być może jedynie buńczuczne przechwałki młokosa, który chytrze rozbroił system.

Rzecz o głodomorach.

 

    Na chodniku wrona pasła się pizzą, okazyjnie znalezioną (o dziwo – całą!). Wrona inteligentnie zaczęła od salami, ciasto zostawiając na gorsze czasy. Te mniej bystre wrony w tym czasie wyjadały żywe białko z ulęgałek masowo leżących pod gruszą. Na ulicach – zombie. Całe stada samotników (jeśli w ogóle samotnicy mogą tworzyć stada) dokarmianych stereofoniczną informacją sączącą się na wskroś mózgów. Względnie tego miejsca, gdzie ów mózg miał prawo przebywać – prawo, to nie to samo co obowiązek.


    Dwa, spacerujące bez staników dziewczątka, tak bardzo chciały się pochwalić niedojrzałymi jeszcze piersiami, że strąciły mnie z chodnika. Szczęśliwie nie wdepnąłem w psie wypociny.


wtorek, 5 września 2023

Galimatias.

 

    Kopciuszek, wiedziony głodem, lub prozaiczną ciekawością zajrzał sąsiadom do kuchni, a kiedy nikogo nie zastał, przeniósł się na parapet sypialni i tupał nóżkami z niecierpliwości. Po chodniku rozsypały się pierzaste ping-pongi. Rozgorączkowane wróble podskakiwały rytmicznie tańcząc pogo.


    Dzień ubarwia mi usłyszany kątem konstrukt – CHAOS INTELEKTUALNY. Zapadłem się w sobie. Wklęsłem, a drzwi się zatrzasnęły. Wydostała mnie z owej niecki niewiasta na rowerze, w bluzeczce wypchanej od wewnątrz dojrzałymi piersiami, sprawiającymi, że napis STAR WARS wybrzuszał się bardziej niż grunt poddany wstrząsowi sejsmicznemu. Czyżby dwie żywe gwiazdy rozpoczęły walkę o panowanie nad Drogą Mleczną?


    Dziewczę dysponujące ahystokhatycznym „ehr” opowiadało coś fascynującego swoim towarzyszkom, którym lody znikały w takim tempie, jakby zamierzały zademonstrować działanie efektu cieplarnianego na lodowce Grenlandii. Młode gejsze (na moje oko początek liceum) chwaliły się wzajemnie, jak pięknie leżą im kabaretki na rękach. To już nie te czasy, kiedy kabaretki nosiło się na nóżkach tancerek burleski. Zachwyca mnie delikatna Azjatka o śniadej cerze – dotąd zdawało mi się, że one skazane są genetycznie na skórę z porcelany. A jednak nie. Lekko zataczający się pan również dał się porwać tej urodzie i usiłował to i tamto, jednak bez widocznych sukcesów – po prostu nie nadążał za żywym, młodzieńczym krokiem.


    Klasztorną bramę, miast symbolu wiary zdobi bukiet kamer, sugerujących, że komunistyczne hasło „wzmożona kontrola podstawą zaufania społecznego” wciąż żyje i obejmuje w posiadanie nawet kręgi mocno zanurzone w życie duchowe.

niedziela, 3 września 2023

Rozczarowanie.

 

    Mniemałem, że kobiety są bardzo ostrożne w przyjmowaniu „dobrych rad” od obcych. Szczególnie obcych facetów. Myliłem się jednak potwornie, a rzecz ma się zgoła przeciwnie.


    Wystarczy, że media obwołają ekscentryka guru-mody, by bezkarnie wpierał niewiastom ile mają ważyć, jakiego kroju i koloru odzież winny preferować bieżącego lata-czy-jesieni. Z intymnej, mediolańskiej, paryskiej, czy nowojorskiej alkowy podyktuje aktualny wzorzec damskiej urody, a damska część urody potulnie dostosuje się do kanonu.


    Cóż… Każdy ma swojego Boga. Niekiedy ten Bóg nienawidzi wierzących. A przecież bogowie mody publicznie wyznają pragnienie trwania w świecie wolnym od płci piękniejszej. Oddać wizerunek w ręce takiego, to skrajna lekkomyślność.

piątek, 1 września 2023

Pan czepialski.

 

    Księżyc pełną gębą przygląda się miejscowym i nie widać na jego obliczu nawet cienia niepokoju. Znaczy – jest dobrze, pomimo że na przystankowej tablicy leci w kółko informacja o zeszłotygodniowym meczu bokserskim. Lepiej było zerknąć na młodą brunetkę, której pomimo kurtki na świat wychylał się pępek. Dość wyzywająco przyglądał się światu budząc we mnie dysonans poznawczy. Ciepło jest, cz zimno? Machnąłem ręką i zająłem się obserwacją podróżujących hulajnogami i rowerami dziewcząt. Jazda miejskimi ulicami bezapelacyjne ujędrnia pośladki. I to o wiele taniej niż zabiegi w salonach medycyny estetycznej.


    Na dachach kamienic anten z minionych czasów wytrwale przeczesują niebo w poszukiwaniu użytecznych sygnałów. NA moście wróbel wydłubuje coś z wielkiej, papierowej torby i najwyraźniej jest zachwycony znaleziskiem, albo zabawą w chowanego. Pięknie opalona pani, do zmiany pasa ruchu posiłkowała się językiem. Najwyraźniej ów trudny manewr wymagał wsparcia.

Na koniec – tramwajowe objawienia. Siwowłosa pani po wejściu do klimatyzowanego wnętrza założyła na się maseczkę – najpiękniejszą na świecie. Szkoda psuć ją oddechem. Nad nią, zamiast tandetnej reklamy pyszniła się sentencja księdza o ksywie (!) ORZECH. Ów mąż zabierał studencką brać w Tatry jeszcze kilka lat temu i znają go powszechnie zarażeni miłością do gór. Szkoda, że ktoś bezokolicznikiem w treści usiłował (podejrzewam, że to było celowe nadużycie) zmienić sens wypowiedzi, a brzmi ona lepiej niż dobrze, więc powtórzę ta, jak zobaczyłem.


    „Nie mówcie mi, żebym się oszczędzał, bo z wiekiem nabieram coraz większej pewności, że wszystko z czym tu przyszliśmy, dostaliśmy po to, żeby służyć.

    Nogi są do schodzenia, ręce do dawania, gardło do zdarcia, a serce? Do kochania!”


    Uważam, że właściwym słowem jest służyło. Dopiero wtedy wypowiedź nabiera sensu. Człowiek nie jest sługą, a ciało/umysł mają służyć jemu.

Burza w misce.

    „Mieszczańska Beach Bar”? A cóż to za konstrukcja? Jeśli się chce być tak angielskim, zachowując polskość szczątkową, to warto zastanowić się nad zrozumiałością przekazu. Plebs ma kłopot, bo nie bardzo wie, czy TA BICZ, czy TEN BAR.


    Pani o sympatycznej buzi wysiadała właśnie z autobusu, a ja skojarzyłem, że jest nieobrandowana. Czyli nasza. Obcy noszą się „markowo” Torebki, skarpetki, telefony, nawet siaty na zakupy mają „markowe”. Wilgoć od Rzeki czyni cuda z moim wzrokiem. Obok mostu przy młynie dziś pozbawionym koła zamachowego dostrzegam zakonnicę z dredami. To tak można? Ostrzyżone trawniki zadają szyku, a świeża zieleń miesza się z tą dojrzałą – jak w rodzinie, nasiąkając narowami. Wybarwiały się owoce jałowców, gdy WĘDKOLARZ zmierzał na łowisko uzbrojony po zęby. Na śmietniku odkrywam porzuconą makatkę z drzewkiem bonsai aspirującym do trzech wymiarów na tle nieziemskiego pejzażu. Z rozbawieniem obserwuję przezorną damę w sukni i gumiakach – taki kompromis między urodą a przezornością.


    Na ławeczce okupowanej zwyczajowo przez kloszardów odkrywam napis „to nie nasza wojna!” Brakowało tylko śpiącego pod napisem rumianego nie tylko od słońca osiedleńca. Może czas zostać kloszardem?


    A przed magistratem Kozacy w piłkę grali. Nie do końca jak w starej dobranocce.