niedziela, 10 grudnia 2023

Amelia.


    Uparła się, żebym ją namalował, choć opinie o mnie… no cóż. Nie były najlepsze. Piękna i niewinna stała przede mną i leciutko się jąkając obiecywała, że spełni co tylko zechcę, żebym ją namalował. Ech… Lolitka… Zbyt niewinna, by podejrzewać czego gotów byłbym wymagać od niej, by natchnienia nie trafił szlag. Zbyt młoda, aby bez protestu przyjąć do świadomości, że nie jestem dobrym człowiekiem.



    Nie byłem. Byłem wredny, często głodny i rzadko trzeźwy. Ale fakt – pędzel trzymał się ręki nawet wtedy, kiedy nogi musiały pilnować uciekającej wściekle podłogi. Dziwne, że niestabilny grunt zupełnie nie przeszkadzał temu, co działo się na płótnie…



    - Kiedy ostatni raz namalowałem coś na płótnie? - śródczaszkowa myśl trzymając się od środka oczodołów usiłowała wymusić na spalonym mózgu odpowiedź – Kiedy było mnie stać na płótno? Ostatnimi czasy malowałem wyłącznie na gazetach, klejonych na tekturę z pudeł podkradanych na zapleczu dyskontów. Smaku porządnych farb też nie pamiętałem. Szkoda.



    Dziewczę albo miało niedowład nóg, albo szok ją trwale umocował między skrzypiącymi deskami mojej nory, bo wciąż stała, gdy myśl sortowała zasoby rozumu szukając odpowiedzi.



    - Trzy lata będzie – sapnąłem w końcu – Karczemna dziewoja świeżo po ślubie z karczmarzem zażyczyła sobie monidła i przyniosła spory kawał płótna. Gruba była okropnie, a jej mąż jeszcze bardziej, jednak zmieścili się i jeszcze skrawek został na coś mniej okazałego.



    - Może być ten kawałek – najwyraźniej myśl przedarła się w pełnej wokalnej krasie i dotarła do dziewczęcia – ja…



    Zarumieniła się! Naprawdę! Myślałem, że to omam, ale nie. Bezbronną złapałem za ramiona i pociągnąłem do okna. Rumieńce i wstyd opanowały całą twarz.



    - Dziewczyno – zaschło mi w gardle, więc charczałem jak gruźlik – To było trzy lata temu! Sądzisz, że trzymałbym płótno tyle czasu?



    - Więc kupię, tylko powiedz ile. Albo lepiej – napisz mi na kartce, a ja przyniosę wszystko, co trzeba.



    Najwyraźniej uznała, że się zgodziłem i przystąpiła do realizacji własnego celu.



    - To nie są tanie rzeczy dziecko – mruknąłem, łudząc się, że ją zniechęcę i aby jej ułatwić ucieczkę podrapałem się między udami – Nie lepiej porządne zdjęcie zrobić?



    - Nie! - nabierała odwagi, kiedy już pierwsze lody zostały przełamane – Chcę mieć obraz. Pytałam tu i tam, a każdy mówił, że taki obraz, to najlepiej u pana. Bo pan… namaluje prawdę. Tak z siebie, nie dla pieniędzy. A ja chcę zobaczyć, jak wyglądam w oczach innych. Więc widzi pan, nie mam wyjścia. Musi pan mnie namalować.



    Nie odpuściła, zanim nie skompletowałem pełnej listy. Kazała mi usiąść przy oknie i bez oszczędzania spisać, czego trzeba, żeby obraz był prawdziwy. W tym czasie zaczęła zbierać śmieci i porządkować moją pracownię z resztek jedzenia, pustych butelek i innych naleciałości. Pająki były przerażone jej aktywnością, a muchy bzycząc wściekle przeleciały koło mnie na zewnątrz, jakby nie zamierzały nigdy wrócić.



    Gdy wychodziła wnętrze zdawało się mieć dwa razy większy metraż. I słońce już nie wstydziło się zaglądać. Zakupy przynosiła na raty i za każdym razem szorowała coś, myła okna, albo prała co tylko jej w ręce wpadło, nie pytając o pozwolenie. A kiedy wzięła do ręki nożyczki, żeby mi przystrzyc brodę i włosy, poczułem się jak dziad z domu starców, który wymaga pielęgnacji. Nie sądziłem, że stać mnie na szklane oczy. Ona jednak je oszkliła.



    - Dobrze już dziecko – sapnąłem niewyraźnie, żeby nie zdradzić się, że jej starania rozmiękczyły mnie, starego durnia. Czułem się jak masło na gorącej blasze – przynieś resztę i zaczniemy. Idź już, zanim się rozmyślę, albo z niewyparzonej gęby coś brzydkiego wyfrunie.



    Nie było jej ledwie ze trzy godziny. Umyłem się pierwszy raz od roku chyba, ale nie zamierzałem się tym chwalić. Przyszła z siatkami, z których prócz pędzli sterczała bagietka, jakaś zielenina i szeleszczące opakowania.



    - Sklep ograbiłaś? - zapytałem zdumiony – Będziemy teraz uciekać przed pościgiem?



    - Głodny namalujesz mnie skrzywioną – patrzyła nie dostrzegając kpiny w moim komentarzu – A słyszałam, że bez butelki wina ręka ci skrzypi, to kupiłam dwie. Tylko pamiętaj, na dzisiaj musi wystarczyć. Chcę, żebyś mnie widział, a nie wyobrażał sobie! Po pijaku możesz malować na gazetach.



    Zarumieniłem się, co zdumiało mnie tak bardzo, że musiałem przysiąść na parapecie. Rozkładałem sztalugi ukrywając się za blejtramem z już naciągniętym i zagruntowanym płótnem. Dziewczyna sprawnie przygotowała kanapki, które z braku miejsca zjedliśmy siedząc na oknie.



    - Zacznijmy proszę – powiedziała, ściągając ramiączko letniej sukienki, a jej głos jakoś zmatowiał. Instynkt kobiety poruszył struny, jakich znać nie mogła. Ale usłyszałem to coś. Narodziny kobiecości. Pierwszy raz trącona struna nie przestanie już drżeć, co najwyżej nauczy się ukrywać pośród maskujących gestów i cywilizacyjnych bzdur.



    - Nie – powstrzymałem ją dłonią – za szybko. Dziś nie trzeba. Dzisiaj muszę nauczyć się ciebie. Zobaczyć taką, jaką jesteś naprawdę, skoro tę prawdę chcesz, żebym namalował. Mów. Wszystko jedno co, choć miło byłoby, gdybyś mówiła o sobie. A na malowanie umówimy się jutro nie wcześniej niż wtedy, gdy słońce dotknie tego tam kąta. Do malowania muszę mieć światło. Dziś jest już za późno. Mogę zrobić tło, kompozycję i nic więcej.



    - Dziękuję – dygnęła siedząc. Naprawdę. Nie sądziłem, że to możliwe. Otworzyłem wino, wyciągając flaszkę w jej stronę, jednak przecząco pokręciła głową – To dla ciebie. Nie lubię win, są cierpkie jak wszystkie nieszczęścia świata. Wolę kakao.



    Skąd miałem jej wziąć kakao? Pociągnąłem z gwinta i zerkając na nią szkicowałem plan obrazu. Mówiła. Miała bardzo przyjemny głos. Mógłbym przy takim zasypiać. Rozkojarzony, prawie nie dotykałem płótna.



    Miała na imię Amelia. Ponoć na cześć jakieś sławnej Amelii, jednak złośliwa ciotka sugerowała przy każdej okazji, że jedna z kochanek tatusia tak miała na imię, a pochodziła z… Lepiej powiedzieć, że w ogóle nie pochodziła. A dziecko wolało wierzyć tacie, więc na wszelki wypadek unikało ciotki o ostrym języku. Tacie powodziło się finansowo, co sama okupiła brakiem obecności. Ktoś musiał zarabiać, więc wychowywała ją służba. Najemnicy dobrani byli starannie, jednak nie udało się kupić uczuć zarezerwowanych dla rodziców. Żyła na pustyni emocjonalnej, kulturalna i wykształcona lepiej od rówieśników, ale pluszowy miś od przytulania stracił kształty, a nikt inny nie wpadał jej w ramiona. Słuchała starszych bez oporów, nie pozwalała goryczy zagościć w młodej głowie, cieszyła się na krótkie chwile, kiedy z tatą mogła zjeść obiad, albo pójść do cukierni na ciastko i lody.



    Opowiadając straciła kontakt z rzeczywistością, a ja z trudem utrzymywałem się na powierzchni. Wino przepadło, drugie przekroczyło już połowę drogi do dna, a Amelia mówiła i mówiła. W końcu zmierzch uniemożliwiał już nawet udawanie, że skrobię po płótnie. A i ona musiała już wracać do swojej emocjonalnej pustyni.



    - Dziękuję – szepnęła, pocałowała mnie w policzek i uciekła – Wrócę jutro. Wino ci smakowało? Nie znam się zupełnie i musiałam poprosić o pomoc.



    Gdy poszła, świat zgasł. Zupełnie, jakby ktoś wypruł z niego niewidzialny wymiar, głębię, czy miękkość. Położyłem się na łóżku i gapiłem w sufit, a czas stracił znaczenie. Nie wiem, kiedy zasnąłem, ale wstałem zdecydowanie wcześniej, niż miąłem w zwyczaju. Na śniadanie dopiłem resztę wina, która została obok sztalug i poszedłem do karczmy, zapytać o kakao. Żonie karczmarza małżeństwo służyło wyraźnie. Ledwie mieściła się za kontuarem, ale mnie poznała. Gdy usłyszała, czego szukam zaczęła się śmiać, jak nikt dotąd.



    - Ty stary ochlaptusie! Naleję ci kufel na mój koszt. Co zamierzałeś zrobić z kakao? To jakaś nowa sztuczka? Nabierasz na to mężatki?



    - Kakao – pokręciłem przecząco głową – Naprawdę potrzebuję kakao.



    Nie uwierzyła, do czasu, kiedy podała mi wielki gliniany kubek pełen pachnącego wrzątku, a ja z niepokojem starałem się wyjść i nie uronić ani kropli. Pokręciła raz jeszcze głową i zlitowała się nade mną – przelała całość do większej flaszki.



    - Za ten obraz, możesz na kakao przychodzić co dzień.



    Nie słuchałem, zależało mi, żeby nie wystygło, gdy na wpół biegiem leciałem do domu. Amelia już tam była i czekała na mnie, krytycznie przyglądając się moim wczorajszym osiągnięciom.



    - Za wiele nie namalowałeś – oskarżycielsko pokazała na puste płótno – mam nadzieję, że dzisiaj pójdzie ci lepiej.



    A potem, jak dziecko nie znające wstydu zrzuciła sukienkę i stanęła nago przede mną.



    - Gdzie mam stanąć?



    Zachłysnąłem się. Wyglądała prześlicznie. Młoda skóra pokryta delikatnym meszkiem srebrnych włosków, których istnienia można było się jedynie domyślać, kształty, które dopiero nabierały rozmachu dorosłości dopadł ledwie wyczuwalny przeciąg i ozdobił skórę gęsią skórką. Bez słowa podałem jej butelkę z kakao.



    - Dziękuję – na stojąco dygała jeszcze piękniej – Ugotowałeś dla mnie kakao? Nie spodziewałam się, ale to bardzo miłe.



    - Głos we mnie przedzierał się przez tajemnicze zasieki i nie umiał wcelować do ust, więc tylko machnąłem ręką i pokazałem Amelii miejsce, w którym słońce będzie łaskawe dla jej zachwycającej młodości, a przeciąg nie będzie nadmiernie figlował. Dzięki temu, że umyła okna, wewnątrz było jaśniej niż kiedykolwiek odkąd tu mieszkałem. Chwyciłem paletę i pędzel.



    -  Tu kładę kopertę – powiedziała jeszcze, nim zanurzyłem pędzel w farbie - Twoja wypłata i takie tam… dziewczyńskie sprawy. Ale obiecaj, że nie zajrzysz do środka, zanim nie skończymy dobrze?



    Kiwnąłem głową. Czas wybrał chyba tę chwilę, żeby pójść na wagary, bo obraz powstawał, a słońce wcale nie ześlizgiwało się z ciała mojej uroczej modelki. Płótno powoli wypełniało się wizerunkiem, po którym nie poznać było znużenia, czy zmęczenia. Jednak młodość, to nieopisana paleta zalet. Dziwniejsze było, że ja nie czułem zmęczenia. Nie doskwierał mi kręgosłup, ani nogi. Głód nie miał dostępu, ani pragnienie. Dziewczyna również dziś przyniosła dwie butelki wina, a przecież nawet ich nie otworzyłem, choć stały pod oknem udając wartowników pilnujących, aby nic prócz światła nie wdarło się do wnętrza.



    A może to był tylko sen starego pijaka? Malowałem ze świadomością, że maluję obraz życia. Mojego i jej. Że po tym obrazie nic więcej nie będzie już możliwe. Byłem pewien, ze sięgam doskonałości, a jej krucha młodość na wieki zostanie zachowana na płótnie. Ona chyba wiedziała to wcześniej, bo naprawdę nie oszczędzała pieniędzy tatusia. Płótno było doskonałe, a farby z najwyższej półki. Nigdy wcześniej i pewnie później też nie używałem takich materiałów. A pędzle? Będą mi służyć do śmierci, jeśli nie zażąda zwrotu.



    Zapadłem się w otchłań natchnienia, Amelia stała nieruchomo i tylko słońce na jej ciele usiłowało poszukać kolejnych godzin życia. Wreszcie miałem już całą sylwetkę i zostało jedynie finalnymi pociągnięciami dodać odrobiny różu, żeby ostatecznie ożywić skórę. I W oczy wlać życie. Bez pośpiechu mieszałem kolory, aby uzyskać idealny odcień. Wreszcie, samym czubkiem pędzla ostrożnie dotykałem obrazu, jakbym dotykał nastoletniego ciała.



    - Lewe przedramię, ramię, szyja – zerknąłem na Amelię.



    Chyba straciłem wzrok, albo rozum. Amelia stojąca w kącie pracowni nie miała lewej ręki. Potrząsnąłem głową. Prawa ręka, piersi, brzuch… Rzut oka na dziewczynę.



    - To niemożliwe. Mam delirium – szepnąłem sam do siebie.



    - Maluj, proszę – usłyszałem głos niewątpliwie należący do Amelii – Maluj, żebyśmy dzisiaj na pewno skończyli obraz. Jutro wraca tatuś z dalekich krajów. Chcę mu zrobić niespodziankę



    - Tatusiowi? - zdumiała mnie – dla taty chciałaś ten obraz? Nago?



    - Przepraszam. Musiałam – smutek w jej głosie wyciskał łzy – On widzi tylko te sukienki, sweterki, i te swoje biznesy. A ja chcę, żeby zobaczył mnie. Taką, jaką mnie mamusia urodziła. Prawdziwą. Maluj. Musisz dokończyć. Proszę.



    Malowałem i malowałem, a ile razy podnosiłem wzrok, tym mniej Amelii stało pod ścianą. Wreszcie usiadłem tam gdzie stałem wyczerpany kompletnie. Wyzuty z resztek sił przewróciłem się i zasnąłem na podłodze. Na wprost sztalug nie stała już Amelia, a pusty kąt nie wyglądał na zadowolony.



    Rankiem, gdy słońce połaskotało mnie w ucho podniosłem wzrok na obraz. Był naprawdę piękny. Amelia zapewne poszła do domu i lada chwila tu przyjdzie. Wstałem i podrapałem się po brodzie. Niech się śmieje żona karczmarza, ale dzisiaj też pójdę po kakao dla mojej Amelii.



    - Mojej? Ty stary capie! Obudź się. Ona, piękna, młoda, a ty co? Stary pijus!



    Gdy wróciłem z gorącą flaszką jeszcze jej nie było. Przypomniałem sobie o kopercie i ciekawość mnie pognała ku tym „dziewczyńskim sekretom”. Wewnątrz było suma wielokrotnie większa od tej, jakiej się spodziewałem. A oprócz niej liścik wykaligrafowany pięknym pismem.



    „Armandzie (bo masz na imię Armand? Tak mi powiedziała żona karczmarza, dla której namalowałeś najpiękniejsze monidło na świecie).



    Mam nadzieję, że wystarczy pieniędzy za Twój talent i ciężką pracę. To już koniec. Moja rola skończona. Ty masz jeszcze jedno zadanie. Błagam cię, żebyś ten obraz zaniósł do mojego domu i oddał tacie. Tata przypływa dziś około południa statkiem z jakiejś koszmarnie długiej trasy i w domu będzie na obiad. Będzie się martwił, więc dobrze byłoby, żebyś się nie spóźnił. Zanieś mu obraz i nic już nie musisz mówić. Chyba, że zostawiłam Ci za mało pieniążków. Powiedz to tacie, a na pewno dostaniesz z nawiązką brakującą sumę.

    Piękny jest ten obraz, prawda? Powiedz proszę, że Ci się podoba Twoje dzieło. Bądź szczęśliwy i maluj z talentem.

                                                    Twoja Amelia.”



    Tydzień później, na pierwszej stronie gazety codziennej znalazłem artykuł o morskiej tragedii. Wiele mil od lądu statek wpadł na podwodne skały i nim dotarła pomoc wszyscy zginęli, a ciał nie odnaleziono. Tata Amelii, zgodnie z listą pasażerów był jednym z nich. Obraz Amelii mieszka wciąż ze mną. Dziewczynka patrzy, jak szoruję podłogi i ustawiam w oknie skrzynki z nasturcjami. Czasem rozmawiamy. Siadam w fotelu (tak! Kupiłem fotel!) i rozmawiamy o czym tylko dusza pomyśli.



    Ach! Nauczyłem się samemu gotować kakao. A te dwie butelki wina od Amelii stoją teraz na straży obrazu. Nietknięte.

8 komentarzy:

  1. Piękna historia. Tylko jeden smutny wniosek mi się nasuwa - że trudno wyżyć artyście z jego dzieł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. i drugi - warto umieć przygotować kakao.
      ja wciąż nie umiem.

      Usuń
    2. To koniecznie zapisz się na jakiś kurs!

      Usuń
    3. e tam... nie można znać się na wszystkim.

      Usuń
  2. Są jeszcze na tym świecie malarze nieszczęśliwi?
    Pokojowo nastawieni do win...
    przezorny Janek

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale w jaki sposób dziewczynka miałaby wyciągnąć starego malarza - alkoholika z nałogu?
    Dziecko chodzi samopas i robi jakieś ryzykowne ruchy, np. szykuje dla ojca nagi wizerunek. Patologia!
    A matka? Gdzie jest matka i dlaczego dziecka nie pilnuje? Później się dziwią, że jakieś nieszczęścia się dzieją...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. lubisz zadawać pytania. nadajesz się na policjantkę. albo prokuratora. trudniej jest odpowiadać. pytać, to każdy potrafi.

      Usuń