Nasz
umiłowany Rząd zamierza wysłać wszystkim podwładnym (czyli
narodowi) instrukcję postępowania na wypadek WU. Tak wielkie WU w
tym przypadku oznaczać musi WSZYSTKO! Na przykład braki w dostawie
prądu przez trzy dni. Skąd wiadomo, że zabraknie na trzy dni, o to
lepiej nie pytać, żeby nie dostać parszywej łatki (ruska onuca?).
Powiedzmy, że sprawa została ustalona na szczeblu wyższym, a
źródła zbliżone do dobrze poinformowanych w ten sposób ją
propagują. A kiedy sieć nie wstanie po trzech dniach, wielcy z
bezpiecznej odległości powiedzą – no cóż…
Do
kompletu, „Biedronka” w ramach wabienia narodu między półki
proklamuje promocję tzw „plecaka ucieczkowego”. Inicjatywa godna
podziwu, gdyż za stówkę z okładem można nabyć i nacieszyć
własne mniemanie, że jesteśmy gotowi. Nie wiadomo na co, więc na
WU!
Postanowiłem
temat zgłębić na użytek własny. Bo zrodziło się tyle ALE, że
moja skłonność do porządkowania kazała mi COŚ ZROBIĆ.
Zaczynam, z nadzieją, że nadaremnie:
Pierwsze
pytanie – przed czym uciekać i dokąd?
-
Jeśli przed pożarem, skażeniem chemicznym, bądź biologicznym, to
uciekać jak najszybciej. I koniecznie pod wiatr, bo podążając z
wiatrem przyspieszę własne kłopoty. Dobrze byłoby zorientować
się, skąd wieje wiatr. I nie wystarcza informacja, że z zachodu,
bo nie wiem, gdzie jest zachód. Wolałbym wiedzieć, czy uciekać w
stronę kościoła, czy ronda. A może za tory? To byłaby użyteczna
informacja.
-
Jeśli WU oznacza wojnę, to kłopoty rosną i stają się niemal
nierozwiązywalne. Na początek trzeba zastanowić się czym uciekam.
-
samochód, jeśli sprawny i zatankowany jest ok. Ale na identyczny
pomysł wpadnie pół narodu. Więc korki nieskończone. Chyba, że
uciekamy jako pierwsi, albo jako ostatni.
-
Motocykl też jest ok po zatankowaniu, ma odporność na korki, ale
nie jest odporny na warunki atmosferyczne i spakować można mniej.
-
rower – podobnie do motocykla, choć nie wymaga tankowania, ale
ładowność znowu maleje.
-
pieszo – znakomity plan, bo nie ma ograniczeń dotyczących
sprzętu, ale ładowność ponownie spada. Poza tym… Tempo
ucieczki. Spacer do sklepu i z powrotem zużywa siłę większości
mieszczuchów, wymuszając regenerację. Moim zdaniem osiągnięcie
80 km na tydzień (śpiąc i karmiąc się czym bądź po drodze –
a to osobny temat) to maksimum możliwości przeciętnego piechura. A
taki dystans nowoczesny traktor pokonuje w godzinę. Czyli czołg
również. O pociskach hipersonicznych (prędkość powyżej 5 Mach)
napomknę tylko, jak o apokalipsie wg wszystkich świętych.
Z
grubsza, powyższe sugerują, że uciekać warto wtedy, gdy ma się
dokąd – jakąś tajną bazę na głębokim zadupiu, albo
zaprzyjaźnioną grotę, wąwóz, czy domek na skraju puszczy.
Inaczej lepiej zostać w domu W końcu okupację hitlerowską, mimo
wysiłków okupanta przeżyło więcej ludzi, niż zostało
zgładzonych. W domu, nawet gdy zabraknie wielu cywilizacyjnych
udogodnień łatwiej przetrwać, szczególnie, gdy zamiast o „plecak
ucieczkowy” zadbamy o zapasy – wody, trwałego żarcia, źródła
ciepła. Nie zgrywając chojraka nawet w obliczu wroga, być może
przeżyjemy nawet po zbiorowym gwałcie, za to na zewnątrz…
wszystko jest obce, wrogie i mało kto przetrwa jesienią/zimą w
lesie coś więcej jak trzy doby. Wielu nie uda się nawet rozpalić
ognia.
A
skoro NIE UCIEKAĆ, to co? Najpierw trzeba się rozejrzeć po
okolicy. Po co? Trzeba zorientować się, czy mieszkamy w pobliżu
łakomych celów strategicznych – lotnisko, dworzec, zakład
przemysłowy, trafostacja, jednostka wojskowa, spichlerz, autostrada.
Jeśli nie – dom jest w miarę bezpieczny i warto zostać. Jeśli
coś takiego sąsiaduje z domem – lepiej wiać. A gdzie? Tam, gdzie
umiemy znaleźć wodę. A najlepiej wodę i jedzenie. Jeśli nie mam
rodziny na wsi, wieję tam, gdzie jest woda i nie ma celów
strategicznych. Ponieważ nie umiem polować na dziki, wieję tam,
gdzie są ryby, bo może coś złapię na wędkę. Może uda się
złowić kaczuszkę w ten sam sposób? Jeśli nie, trzeba będzie
żreć robaki, bo zająca, czy jelenia nie dogonię. Rośliny jadalne
nie występują w naturze przez cały rok. A jeść niestety trzeba.
Czas
na plecak. Jeśli wiejemy samochodem, możemy załadować pół domu.
Jeśli motorem, czy rowerem, trzeba już planować. A na piechotę,
to dopiero wyzwanie. Z każdym kilometrem zabrany kilogram ważył
będzie tonę więcej.
Wersja
minimalna – dokumenty – akty notarialne itp., dowód, prawko,
paszport, karta kredytowa, legitymacje i uprawnienia. Do tego
oszczędności i drogocenności, które da się wymienić na
chleb/kiełbasę. 2 tabliczki czekolady, butelka wody, pęto suchej
kiełbasy. Porządny nóż, zapalniczka piezzoelektryczna, kawałek
mocnego sznurka, trytytki, agrafka. Majtki i skarpety na zmianę.
Leki przeciwbólowe, przeciwzapalne, na biegunkę. Plastry i koc NRC.
Mapa sięgająca po 200 km w każdą stronę. Musi wystarczyć.
Wszystko waży – latarka też. Wersja podstawowa musi być
spakowana w moment, bo przecież nie będzie czasu na szukanie i
trzeba wiedzieć, gdzie co mamy. Albo kserokopie poświadczone
notarialnie i zalaminowane, plus te nieużywane brylanty i złote
zęby w woreczku (oby jak najpełniejszym) wraz zresztą minimalnego
wyposażenia trzymać zawsze gotowe w szafie.
Jeśli
idziemy stadem, można pozwolić sobie na więcej i podzielić się.
Trzeba tylko pamiętać powiedzenie – chcesz stracić przyjaciela –
zabierz go w góry. Jeśli jednak się uda, to można wziąć wędzoną
słoninę, albo boczek, płachtę namiotową, jakiś lekki garnek,
cżeby gotować zupę/wodę do picia, żelazną patelnię(optymizm),
butelkę do uzdatniania wody, czy tabletki. Sznur, bo zawsze się
przydaje.
Jadąc
czymkolwiek możemy dokładać ile damy radę objuczyć pojazd,
pamiętając, że kiedyś z niego będzie trzeba zejść. Grunt, to
pamiętać o wygodnych ciuchach, bo ucieczka, to nie zabawa i nie da
się wrócić, gdy obetrą buty.
Dobrze
dogadać się z rodziną, albo przyjaciółmi i uciekać stadem,
dzieląc rzeczy potrzebne pomiędzy siebie. Wymarzona sytuacja –
zaopatrzona baza ze 100-200 km od domu, z dala od istotności
wojennych. I trochę wiedzy. O ziołach, o zdobywaniu jedzenia,
survivalowe umiejętności. Zwykła „złota rączka” w ekipie, to
wielki bonus.
Na
pewno wiele spraw pominąłem. Ale od czegoś trzeba zacząć. Jeśli
w ogóle zaczynać. Może trzeba kupić z pięć litrów spirytusu,
trwale uchlać się i niech się dzieje wola nieba!
Dobre pomysły mile widziane. kolaboracja także.