Pociąg szczeciniasty przeciął mi drogę zmierzając oczywiście do Szczecina. Skupił okoliczny ruch na szlabanach w środku miasta. By wakacyjnie wyposażyć się w bursztyn, ściskałem w plecaku parę świeżo pozyskanych, czterościennych, materiałowych mewek-breloczków do kluczy, wzrokiem poskramiałem port, żeby z wędzoną rybką poczekał, aż będę wracał, i tkwiłem na szlabanie dumając nad losem piechoty. Po chodnikach jeżdżą wyczynowcy, ustawia się tam znaki dla jazdy korzystającej z jezdni, światła, szlabany, bariery energochłonne – wszystko musi się zmieścić w pasie dla pieszych, bo reszta, to święte krowy. Górą zaśmiewały się mewki już nie rękodzielnicze, ale najwyraźniej nawykłe do naśmiewania się z ludzkości. Sznur samochodów karnie stał, czekając aż szczeciniasty zniknie w dali.
Morze wzburzone, mam nadzieję, że nie na mnie kipi, a pas czarnych chmur sprawia, że kormoran lecący nad wodą stał się niewidzialny, jak amerykańskie bombowce zaprowadzające demokrację na zapomnianym krańcu Azji, czy Afryki. Szedłem na wschód (tym razem zorientowałem się niemal, jak bohater amerykańskiego filmu, który zawsze wie, gdzie jest północ), w czym morze miało swój niebagatelny udział. Na niestabilnym, płynnym brzegu taplały się piszczące pisklęta ludzkie i odpasione niemożebnie mewy. Glony na galony pojawiały się z napływem fal i w tym samym rozmiarze cofały się w głębiny. Ratownicy niemal w kufajkach, w wełniastych czapkach, przepasani ratunkowym czymś, co zmieniło kształt z koła, czy łódeczki w pas pianki gęsto spienionej pogwizdywali na amatorów spaceru po równoważni nierównych falochronów, często z kieszonkowym pieskiem, różowiutką księżniczką, albo puszką czegoś zacnego.
Wiatr był wszędzie. Głośny, natarczywy. Gdy zszedłem z linii ostrzału poczułem że stałem się głuchy. Bursztynu nie brakowało pod namiotami i na stolikach, w salonach jubilerskich, muzeach i gdzie jeszcze komercja potrafiła przekształcić łzy dawno wymarłych drzew w dzieła sztuki użytkowej. Panowie prezentowali nienaganne, odhodowane wypornościowo brzuszki, oraz futra porastające przeciwległą flankę. Panie zaciekle kopały rowy, chcąc przesunąć morze bliżej Warszawy, ku szczęściu narybku, wypinając przy tym pupki okryte materią ściśle przylegającą do ciała ku szczęściu wyrośniętych chłopców. Pan handlujący paszą treściwą typu popcorn, czy frytki ciągnął w dwóch wielkich worach niesprzedane frykasy w tempie ekspresowym, jakby bał się, że wstęga rozwijającej się na czarno chmury zamierza pozbawić go biznesowej przewagi i utopi towar unicestwiając mocarstwowe aspiracje.
".. bohater amerykańskiego filmu, który zawsze wie, gdzie jest północ.."
OdpowiedzUsuńNiech przyjedzie do Australii to sprawdzimy czy będzie wiedział.
Doświadczyłem tego podczas pobytu w Kanadzie - jedź na północ - mówiła znajoma - więc jechałem - w kierunku słońca.
na filmach nawet pisklęta wiedzą - jakby mieli wszczepiony przy porodzie kompas
Usuń