Kobieta z naręczem tataraku schylając się sprawdzała, czy bardzo umoczyła buty rwąc wonne liście. Piękna pani o zmysłach zajętych wirtualiami pachniała melisą, co rozpoznałem, bo rankiem ładowałem susz do słoja. A pani miała mniej szczęścia i obserwowała niechlujnych mężczyzn, nieogolonych, porysowanych beznadziejnie i byle jakich. Nie to, co chłop rozbudowany tak, że rola w filmach akcji należałaby mu się li tylko za rozbudowaną fizyczność, ale i twarz miał niepokancerowaną i fryzurę męską. Samiec Alfa, o rękach kowala. A przecież panel dotykowy obsługiwał lekko i bezbłędnie.
Chudziutka mamusia usadziła dziecię, a sama poszła skasować bilet. Musiała przy tym rozstawić szeroko nogi, przykucnąć i wypchnąć biodra do przodu, co wyglądało niemal groteskowo, ale była naprawdę wysoka, a kierowca nie pobłażał pasażerom. Nawet tej dziewczynie w kolorze wiśni od stóp po głowę i kształcie, którego wisienka nie powstydziłaby się nawet przez chwilę. I to wcale nie dlatego, że „zapomniała” biustonosza i pestki napierały na skórkę/materiał.
Już trzy domy kołyszą się na Rzece, a wciąż zostało miejsce na następny meldunek. Kotwicowisko posiada nawet własny las posadzony na pokładach. Opustoszały kampus politechniki zaraził pustką okoliczne kafejki. Tknięty zauważeniem, że kobiety coraz chętniej wybierają połączenie bieli z błękitem wyłuskuję je wzrokiem spośród innych. Pewnie sobie wmówiłem, ale wyglądają jakoś szlachetniej, może nawet młodziej dzięki wyborom. Kiedy jednak znika sklep zasiedziały od zawsze i mający piękną nazwę Piwoszek, to znak, że czasy się zmieniają. Ludzie przestali raczyć się browarkiem, czy biznes padł, jak pada wszystko, czego tkną unijne wytyczne?
Pani o łydkach mocno atakowanych przez żylaki na czerwonym świetle przebiega przed autobusem. Zachwycająca wiara w potęgę własnych możliwości. Czapla lecąca nad dworcem chyba tylko sprawdzała rozkład jazdy, bo nie zatrzymała się na żadnym z peronów. Jarzębiny się rumienią owocem, trawniki otulone krawężnikami chcącymi utrzymać ją w ryzach naruszają dozwolone, jak dzieci, nieustannie sprawdzając granice i bezwzględność zakazu. W ogródkach działkowych dojrzewają papierówki i płowieją narodowe flagi. Kobieta w czerwonych trampkach i mnóstwie różowego tiulu walczy z labradorem, owinięta smyczą dookólnie.
Wibruje od obrazów, jakby ktoś przez chwilę podsłuchał życie i próbował zapisać jego brzmienie na pięciolinii dziwności i czułości. Widziane kątem oka, zmysłowo-rozkojarzone, ale precyzyjnie uchwycone. Lubię ten rodzaj czujności, który nie moralizuje, tylko rejestruje: kolor wiśni, biodra w przysiadzie, pestki, żylaki, czaplę. To nie jest opis, to mapa chwilowych zawahań świata. A między nimi, melancholia po sklepie Piwoszek, błękitne sukienki i drzewka na pokładach. Czytam jak list z rzeczywistości pisany przez poetę zakamarków.
OdpowiedzUsuńpo zakamarkach siedzą w Mieście prawdziwi koneserzy życia. filozofowie.
Usuńale tak -Miasto wibruje, pełne jest drobiazgów, każdego dnia nieco odmiennych. można nasiąknąć.