Wrony przepychają się walcząc o miejsce na czubku drzewa, na gałązce tak wiotkiej, że gnie się w pół pod masą ptaszyska. Poranek daleki od optymizmu rozjaśniają włosy Rudzielca, samą obecnością sugerującą, że będzie lepiej. Fioletowo-czarna dziewczyna, jak jędrny bakłażan przemieszcza się na rowerze w tempie autobusu, który doganiać ją musi po każdym postoju na przystanku.
Żeby Kopernik mógł podziwiać odrestaurowany pierwszoetapowo bastion sakwowy, trzeba było wystrzyc wierzbie sukieneczkę. W miniówie nie tylko jej ładnie, ale i zerknąć można na klomby pełne róż. Obfita dama, strojna w letnią kieckę dyryguje papieroskiem tłumacząc drugiej w stroju i urodzie zwierciadlanej, zawiłości polskiego futbolu. Gestykulacją spłoszyła nawet wrony nawykłe do ekspresji ludzkich aktywności.
Gęsto posadzone dwa lata temu miłorzęby schną jeden po drugim. Widać lokalizacja między kierunkami ruchu nie służy drzewom. Podsiada mnie pani w fioletach okrąglutka jak jagódka. I tylko szpon ma tak zielony, że niemal żółty. Zerkam ja i ślicznotka w zielonej koszuli. Pani ćwiczy żuchwę na gumie arabskiej, a wygląda jak nieco odkarmiona doktor Bones z serialu Kości. Jej mama, też w zieleniach i też pracowicie ruszająca brodą nie przypomina pani doktor absolutnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz