środa, 14 listopada 2018

Bezmyślnik z dygresjami.


Postanowiłem zostać wieszczem. Spontanicznie i bez wyrafinowanej ideologii. Żeby być do końca uczciwym przed samym sobą, to powiedzmy, że bezmyślnie postanowiłem. Chwilowo nawet bez przekazu, którym chciałbym zapłodnić ziemię i stanąć na czele oświecenia, odrodzenia, odrobaczenia, czy jakiegokolwiek innego OD (wypraszam sobie nadinterpretacje z pogranicza faulu). Pomyślałem, że na program wyborczy mam jeszcze chwilkę czasu, a zająć się wypada autopromocją i marketingiem. Płcią ułatwiającą mi wielocyfrową rozpoznawalność nie dysponowałem, chociaż zapewne znalazłbym rzeźbiarza ludzkich ciał, który za tak zwane „wyrazy wdzięczności” wyrzeźbiłby ze mnie laleczkę piękniejszą, niżby to Wit Stwosz uczynił. Może nawet taką, do której wzdychają ordynarnie większościowi, heteroseksualni chłopcy na każdej półkuli i w każdej wiosce, kiedy tylko noc z miłością otuli ich jednoosobową kołderką, a harde dłonie wezmą najbliższą przyszłość w posiadanie… I nie popuszczą, nim raj się objawi pośród chrapliwego krzyku choć raz.

Hmm… Nagość dojrzewająca kwantowo. Jest to jakiś pomysł na początek i może wart rozważenia. Człowiek przywyka do podobnej konkluzji przeglądając o poranku wiadomości na dowolnym portalu. Droga mleczna piersi i pośladków ledwie pierwszoligowym nurtem mieści się w monitorze i tylko liczebność zbioru wyrafinowanej bielizny w sojuszu z markowymi strojami kąpielowymi gotowa doścignąć bogactwo nieskończonej galaktyki gwiazd i gwiazdeczek. A skoro prawa handlu nadal obowiązują, więc podaż usiłuje dopiero doścignąć popyt. No tak – usiłuje, bo gdyby podaż przekroczyła granice popytu wystąpiłby kryzys. A o tym media milczą zawzięcie. Kryzys nagości? To tak można? Wreszcie się zdziwiłem i poszedłem za ciosem. Bo ciała, choć konsekwentnie rozbierane każdego dnia bardziej, to jakoś jeszcze nie dotarły do tego miejsca, w którym zaczynają pojawiać się szczegóły anatomiczne. Żadna nie pokazała trzustki. Migdałków, ani zawartości jelita grubego na wybiegu pośród zaproszonych wielmożów i fleszy. Czyli do kryzysu jeszcze daleko i można spokojnie dołączyć do peletonu i porywać się na solową ucieczkę do przodu tak, jak polecają to podręczniki rozwoju biznesu.

Obrzuciłem krytycznym wzrokiem nikczemność własnej sylwetki, która nijak nie przystawała do średniej promowanych publicznie wizerunków, zdjąłem kłódki z siedemnastu metrów kwadratowych klimatyzowanej garderoby przeliczając wyposażenie plażowe i zbiór stringów żenująco ubogi, na dodatek (wstyd i sromota!) w kolorach wskazujących na ich niedzisiejszość. A kto to widział ubrać się we wczorajsze stringi do dzisiejszego zdjęcia? Przyzwoitość podpowiada, że już lepiej nago wystąpić, a to wymaga wizyty nie tylko u kosmetyczki, lecz u fachowca ze skalpelem i potrwać może tyle, że nawet jutrzejsze springi będą przedwczorajsze. Nie wolno zapomnieć, że takie ubranka zużywają się równie szybko, jak oglądalność newsa, więc raz założone nadają się wyłącznie do secondhandu. Przecież nie będę uprawiał ogródeczka w lidze okręgowej jeśli mam wieszczyć…

I gdzie tu równouprawnienie, o które feministki walczą tak zażarcie? To, co miałbym mediom do zaoferowania, jakoś nie cieszy się sympatią, a ekstremiści w ramach próby osiągnięcia parytetu posuwają się do rozwiązań nieodwracalnych zaprzeczając własnemu pierwowzorowi i maskując nawet zawiązek wywodzący się z genealogii. Albo tylko się chwalą, wiedząc, że zainteresowanie podobnym obrazem może być najwyżej szczątkowe i bez wpływu na globalne zainteresowanie. Pod płotem leżą dwa worki skamieniałego cementu i mógłbym z niego wyrzeźbić brakujące fragmenty, bo nawet rzeźbie łatwiej się ubrać w kobiece kształty i pozować na dzieło sztuki, a nie natury.

Dopadają mnie dygresje i zaczynam się w nich dusić widząc jawną niesprawiedliwość. Umysł szuka ścieżek nie oddalających się zanadto od rozsądku i w ten sposób usiłuje mi chyba coś powiedzieć. No dobrze. Pozwolę mu na te dygresje. W końcu i tak nie opracowałem ideologii, ani z ciałem nie doszedłem do ładu, więc o pierwszej lidze mogę chwilowo tylko pomarzyć.

(Dygr.1) Sztuka współczesna ma inne zadania niż przed wiekami. Nie ma zachwycać estetyką, nie potrzebuje dokumentować. Ma szokować, naruszać i wytrącać z równowagi. Ma łamać szlabany i ignorować granice. I robi to z wdziękiem bombowca, który raczył doprowadzić do megatonowej ejakulacji nad metropolią taką, czy inną. Galerie są wszędzie, więc i bombowce mogą gwałcić zmysły na całym świecie, a echem wielokrotności sieciowej dosięgnąć nawet tych maluczkich, którym ekonomia nie pozwala na estetyczne samobójstwo i współudział w premierowej odsłonie apokalipsy na odległym kontynencie.

(Dygr.2) Podejrzanie stabilna i niewzruszona wydaje się personifikacja Boga w postaci męskiej. Aż dziw, że nie został zaatakowany za tę swoją męskość pyszałkowato wymalowaną na sufitach przybytków, na portretach starych mistrzów. Nawet wklejone w zeszycikach małych dziewczynek kolorowe obrazki przedstawiają bezczelną męskość, szczęściem maskując co bardziej frapujące atrybuty, żeby przedwcześnie nie trzeba było dziewczynkom tłumaczyć powodów, dla których szaty męskie potrafią się czasowo zdeformować. Z błogim uśmiechem, lub grzmiący spod wąsa, choć dotąd bez kolczyków, kitki i tatuaży (może zdjął, gdy pozował?) ukrywa pod suknią (!?) pośladki, jakby wiedział, że one w wersji skandalicznie naturalnej nie przejdą, nawet pośród zbiorowego uwielbienia. No... Chyba, że jakaś kosmetyka… Depilacja brazylijska, czy podobny w skutkach mistyczny zabieg zagospodarowałby szacowne zaplecze dając choć złudzenie pierwiastka żeńskiego. Bez tego, nawet bardzo wyrozumiały gej miałby estetyczny dylemat zapewne, jak skonsumować aluzję.

Kiedy już neurony drążące dygresje zaczęły się zderzać i tasować między sobą ze względu na ograniczoną pojemność mózgu należało się spodziewać potomstwa. I tak, z przelotnego związku narodziła się (Dygr.3). Bo mądrość starożytnych, albo presja środowisk żeńskich, strąciła boskość z piedestału unikatu i jednoosobowej zuchwałości męskiej, do całego stada bóstw wyspecjalizowanych bardziej precyzyjnie niż absolwenci MIT i geniusze z Doliny Krzemowej. Za to reprezentowali oni pełen wachlarz zdefiniowanych płci, łącznie z perwersjami obejmującymi skonsumowane skutecznie koligacje międzygatunkowe. Ja to rozumiem, bo w moim niezbyt lotnym móżdżku zakwitła myśl, że łatwiej jest klęknąć przed kobietą, niż przed facetem i niesie to zdecydowanie mniej negatywnie zabarwionych hipotez. Szczególnie, kiedy stojący, w aureoli z wygrawerowanym błyszczącą czcionką napisem MIŁOŚĆ, wyciąga dłoń w kierunku głowy klęczącego… Nawet, kiedy klęczy kobieta, istnieje ryzyko, że dochodzi do molestowania, a nawet gwałtu i „innych czynności seksualnych” jak głosi pismo uwspółcześniane nieustająco, żeby dogonić ludzką pomysłowość w zakresie grzechu... Niewiele polepsza sprawę założenie, że klęcząca czyni to dobrowolnie, gdyż na takie zachowania epitetów nie brakuje, nawet w wielowiekowo martwych językach świata.

Zeźliłem się już ostatecznie i trzasnąłem drzwiami garderoby z furią. Bo skoro nawet personifikacja nie występuje oficjalnie z gołym tyłkiem, to czego ja szukał będę? We wczorajszych stringach… Jak ostatni łachudra… Nie pozwolę się napompować silikonem, ani odbytu nie wybielę. Ba! Waginy nie okadzę, choćbym miał w szatańskie łapy wpaść. Nawet, gdybym miał z wieszczenia zrezygnować. Trudno – niech wieszczeniem zajmie się piękniejsza połowa. A ja dokończę prasówkę. (Dygr.4) Dziwne – szatan też jest facetem ze skłonnościami do perwersji – na madejowym łożu preferuje jednostki niewydepilowane, rogate i genetycznie wyposażone w szpilki… Żadnych stringów… Pełna symbioza z naturą. Zdążył nawet ewoluować do wizerunku własnych preferencji. Przynajmniej na obrazkach małych dziewczynek. (Dygr.5) Skoro malarze i rzeźbiarze w swoich dziełach nie silą się na rozmaitość, to może są jednym i tym samym malarzem powołanym do życia wyłącznie po to, by wiernie malować kolejne personifikacje i nie dopuścić do głosu odszczepieńców? Z pamięci chyba łatwiej malować niż z wyobraźni… hę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz