Chmury gdzieś się spieszą. W przelocie usiłują zetrzeć księżyc z nieba. Pierwsze sukcesy widać, bo mizerniutki jakiś taki, blady ogryzek tuła się po bezkresie. Przez niezabudowania oglądam Paluszek – lokalne NAJ. Nazywam je paluszkiem, choć podniebna wieża plus moszna okalających ją biur przypomina raczej męskie przyrodzenie. Więc nie. Lepiej zerknąć na kobietę solidną w marmurkowych leginsach (szarość z żyłami czerni). Dysonans aż kłuje mnie w mózg – marmur uwielbia być zimnym, bo inaczej nie potrafi, a pani utkała pod marmurową skórkę tak dużo dobra, podkreślonego niewątpliwym bogactwem, że ciepło niemal kipiało przepychając się bliżej skórki.
Tęczowa promocja miłości szczypie źrenice z billboardów. Kobiety wyciągają z szaf coraz większe szale, choć zima wciąż czai się za horyzontem. Myślę, że z takim szalem człowiek nigdy nie będzie nagim. Chodnikiem maszerowała drobna istotka w minispódniczce i czyniła to z takim impetem, jakby chciała zatłuc kogoś, gdy już dotrze na miejsce. Nie wysiadałem. Za to odważnie wysiadła półwiekowa z grubsza córka olbrzyma o wielkiej, skamieniałej twarzy i zaszczyciła plac swoją obecnością. Może gdzieś tam już szykowali cokół dla niej, żeby mogła zawisnąć nad okolicą, jak meduza nad morskim dnem.
Bladziutkie dziewczę na przystanku rozpięło biały kożuszek i obficie spryskiwało piersi czymś starannie zabutelkowanym. Tak (chyba) opryskuje się jabłuszka, albo winogrona, chcąc uchronić je przed szkodnikami, by cieszyły oko jędrną i rumianą skórką. Kolejna kobieta wyskalowana z rozmachem siedziała sobie grzecznie, a rozcięcie spódnicy pozwalało cieszyć wzrok sporym fragmentem… nie udka, ale raczej udźca, w czarnej siateczce szykownych rajstop. Z przekąsem zauważyłem u siebie skłonność do podziwiania urody w większym wydaniu – cóż, jeśli już patrzeć, to na większe rozmiary, szczególnie, gdy z ostrością widzenia już nietęgo. Po cichu przyznam się, że skutecznie bronię się przed okularami, gdy tylko mogę – znaczy zawsze, poza literackimi ekscesami.
Ha! I jeszcze jedna, o rysach twarzy zgrubnie wyrzeźbionych. Pasła się pączusiem, odginając malutki paluszek, by go nie pożreć w trakcie rozpusty. Wystarczyło, że skończyła popas, by rysy jej złagodniały. Jakżesz żałowałem, że nie mam drugiego, a może i kolejnych pączków. Ciekawe, ilu byłoby trzeba, by „jej twarz wysłała tysiąc okrętów za morze”? Na koniec, dla odmiany staruszka idąca z wnuczką turkocącą torbą na kółkach pełną dóbr na najbliższą przyszłość. Pani przystawała, ilekroć chciała powiedzieć coś do dzieciątka.
Cóż, jako reprezentantka urody cieleśnie bogatej, popieram Twoje preferencje wzrokowe.
OdpowiedzUsuńproszę uprzejmie. mało który facet przyzna się, że lubi, kiedy kobieta ma więcej niż dwa wymiary.
Usuń