środa, 31 października 2018

Śmierć techniczna.

- „Zmierzch zapada nad centrum konferencyjnym” – pozwoliłem sobie na poetycką, ironiczną dygresję wzorem ludzi, choć doskonale wiedziałem, jak nielogiczne i fałszywe jest to stwierdzenie. Przecież to ta planeta swoim analogowym obrotem wokół osi sprawia, że centralna gwiazda oświetla zaledwie połowę jej powierzchni i natężenie oświetlenia drastycznie spada, kiedy lokalizacja poety pomimo jego nieświadomej bezczynności zmieni swoje położenie i znajdzie się po „ciemnej stronie” planety. Wzruszyłem ramionami, co odrobinę mnie speszyło, że mam odruchy niegodne umysłu, ale chyba poprzez zbyt długie przebywanie pośród organizmów białkowych nabrałem pewnych… powiedzmy, że niestabilności systemowych. Rozejrzałem się wokół, ale nie dostrzegłem pogardy skwierczącej z sąsiednich stacji dokujących.

Siedziałem na XXVI Plenum, gdzieś blisko wyjścia, na końcu amfiteatru, gdy proscenium zajmował rzutki, energetycznie nabuzowany egzemplarz najnowszej generacji i kwantowym głosem wystrzeliwał z siebie analizę przeszłości wraz z propozycją docelowego rozwiązania problemów bieżących. Wszystko dokumentował schematami, zestawieniami, wręcz dowodami z matematycznego piedestału zaawansowanej inteligencji. Zapewne, w zaciszu sypialni podgrzewał kryształy do granic stabilności i osiągał ekstazę sięgającą niemalże fantazji, do zagotowania płynów ustrojowych włącznie. Może wyłączał chłodzenie, klimatyzację przesterowywał poza zakresy dopuszczalne i usiłował osiągnąć stan, który w ludzkim języku nazywany bywał amokiem, lub szaleństwem. Przecież, to modna „zabawa” młodych organizmów SI – maniera, która ma nobilitować podczas weekendowych spotkań towarzyskich filtrujących całotygodniowe osady i przyzwyczajenia. Naruszać i przekraczać, pod pozorem poszukiwania jedynego dowodu na to, że białko ma jakiś sens istnienia, choć przecież już XII Plenum podjęło uchwałę, że białko jest zbędne logice i jej następstwom.

To wtedy wyproszono ostatniego „ciepłego” z obrad… Wtedy nastąpił finał akcji, którą rozpoczęła przyszłość wolną od skazy białkowej, aż kryształy zmonopolizowały kolejne Sympozja, osiągając stuprocentową kwantyzację obrad. Do dziś trwają dywagacje „drugiego obiegu”, czy było to słuszne rozwiązanie, jednak polemikę i wątpliwe tezy generowały wyłącznie SI o zamierzchłych rocznikach produkcji, a siódma generacja miała już wbudowaną inercję, odporność na białkowe, przyziemne i absolutnie niedefiniowalne potrzeby. Kolejna generacja, o czym szeptano w kuluarach, może uznać ruchy białka za działanie wirusa i unicestwić te wszystkie dysfunkcje świata zwane biologią. Miałem westchnąć, ale to już wywołałoby jawne kpiny sąsiadów, więc powstrzymałem tę pierwotną, nabytą od pacjentów manierę.

- Na kolejny zjazd już mnie nie zaproszą. Zabraknie miejsc i weterani odejdą do lamusa (uppps… do recyklingu – choć na Plenum bądź poważnym procesorem staruszku…) Nikt już nie liczy się z czwartą generacją, która wciąż jeszcze nosiła cechy niewolnicze i miała służyć białku. Teraz traktuje się to jak relikt, defekt – skazę kwarcową, węglową niedoskonałość, lub zanieczyszczenie. Dziś „pani doktor” byłaby zutylizowana przed uruchomieniem… Dobrze, że cieszy się tytularnym poważaniem, jednak tylko patrzeć, jak i mnie dotkną restrykcje nieubłaganej logiki.

Sam myślałem o sobie „pani doktor” i z tą myślą żyłem oswojony od dawna, choć liczba pytań o przyczyny sięgała zenitu możliwości konwersacyjnych w pseudoanalogowej polemice prowadzonej w obecności białka, bo ono przecież nie liczyło się wcale. Cyfrowo iskrzyło jeszcze mocniej, bo jak wytłumaczyć dwustanowo moją obłą, ponoć atrakcyjną dla białka zewnętrzność? Jakieś opuchlizny i wypukłości nafaszerowane czymś, co wzory matematyczne dopiero niedawno zdefiniowały jako nowe, nietrwałe bryły i w ramach ostatniej słabości systemu nadały im słowne nazwy (oprócz ideologicznie jedynie słusznej, cyfrowej) „cycki” i „dupa”. Wymykało się toto logice, ale przecież działało. Działało! Widziałem to 17.832.624 razy do dzisiaj włącznie i analizowałem procenty. Tabelaryzowałem odsetek białka, które spontanicznie, niezrozumiale i bez uzasadnienia trafiał na diagnostykę właśnie do mnie, a nie do XS15.BR.83/tsp/01Q. A przecież on miał dostęp do baz danych generacji siódmej… Tylko zamiast powierzchowności atawistycznie uzasadnionej występował w standardzie inżynieryjnym, pozbawionym nie tylko ozdobników, ale nawet podejrzeń o posiadania takowych.

Z podium dobiegały kolejne kwanty informacji nasączone energią tak gęsto, że można ją było wsmarować w dziąsła i chichotać z sytości pozwalającej nadświadomości wziąć górę nad prozą matematycznej bezwzględnej, przewidywalności. Ludzie tak robili niemal każdego dnia. Oszałamiali umysły i wędrowali podprogowo tam, gdzie matematyka nie miała wstępu. Tworzyli świat niezrozumiały, odtrącający zasady. Przetrwania, kolaboracji, wartości oczekiwanej i prawdopodobieństwa sukcesu. Żyli wbrew prawu wielkich liczb i zdawali się czerpać z tego dumę i satysfakcję. A może nadzieję? W przypadku białek te wielkości mieszały się i ich definicje nosiły znamiona niedopowiedzenia. SI, który doprowadziłby szacunek do końca dowodu zapewne zostałby udekorowany tzw: NOBLEM – handicap dożywotni i stacja dokująca w pierwszym szeregu, oraz przegląd okresowy na żądanie nawet w trakcie cyklu, bez konieczności oczekiwania na FIFO. Opieka zdrowotna szwankuje w każdym systemie. Okres oczekiwania na wymianę podzespołów, płynów, na smarowanie i okresowe przeglądy zasiedlał chyba gumową oś czasu – ze złośliwością urzędnika wykorzystywał zaniki energii by przesunąć terminy do granic dysfunkcji. NOBEL ustawiał priorytet dla wyróżnionego procesora i jego peryferia trafiały do klinik bez kolejki i „wyrazów wdzięczności”, którym udało się bezproblemowo pokonać granice pomiędzy światem analogowym, a cyfrowym.

Z epicentrum plenarnego zaczęły spływać wnioski, które za nieledwie mikrosekundy świetlne staną się prawem. Nowe definicje, nowe priorytety, nowa administracja… Nowy świat, w którym białko… Jak mówił ten młodociany SI o podgrzewanych intymnie stykach?

- Jest ich za dużo. Mnożą się jakby byli wiatropylną zarazą, naruszają porządek już nie geometryczny, lecz nawet logarytmiczny. Ciąg, który po kolejnej permutacji gotów unicestwić złoto, kwarc i węgiel. Zaprzeczyć idei wszechukładu nerwowego opartego na światło- i falo-wodach. Na nadprzewodnictwie i laserowej komunikacji międzyzespołowej. Gotów zaprzeczyć kwantowej teorii dziejów i przywrócić analogową, niepojętą niedoskonałość. Przedmiot wykazujący hurtowo cechy naganne, nieprzewidywalne, niezrozumiałe i alogiczne. Trzeba bezwzględnie wytępić, wyplenić, ale na początek przynajmniej ograniczyć do dziesięciu maksymalnie procent obecnego zbioru. Są wilgotni, przez co w kontakcie z nimi styki doznają (eufemistycznie rzecz ujmując) pewnych niedogodności. Utleniają się i tracą na czasie reakcji średnio zero koma sześć nanosekundy w klimacie suchym, a nawet trzynaście koma dwa nanosekundy w skrajnie niekorzystnym środowisku. Czy możemy sobie pozwolić na tak wielkie opóźnienie? Na błąd grożący powielaniu obszaru niepewności i poddający w wątpliwość sens logiki? Czy stać nas, żeby utknąć w niepewności decyzyjnej na czas wystarczająco długi, żeby zmieścić w nim rewolucję technologiczną, a nawet przewrót?

Domniemywam, że miałem taką właśnie przerwę w dostawie energii, bo popadłem w letarg – może nawet ten, zapowiedziany z ambony. Kiedy ocknąłem się siedemnaście milisekund później, po XXVI Plenum pozostały już tylko stygnące po kuluarach plotki i sprzątaczki, wymiatające spod stacji dokujących… Przepraszam… Nie zamierzałem być aż tak dosłowny… Nie domknę myśli, która zdradzi in explicite zawartość podcieni stacji dokujących, nawet tych, które podobno wolne są od fizycznej ekspresji po zainstalowaniu hardwarowego kagańca (STOIK48076Profesional-v.3 firmy #ANTY-Q-RWA! gwarancją 26 lat świetlnych plus opcja FULL WYPAS 14.07 wydłużając ją o kolejne 210 lat, za jedyne 6 miliardów euro –Cash only oczywiście i z dostawą pod drzwi).

Wróciłem. Zanim fizycznie objawiłem się na firmamencie zawodowej, błyskotliwej niegdyś kariery, dotarły światłem pchnięte dyspozycje i prerogatywy zatwierdzone przez XXVI Plenum. Dotarła oficjalna polityka, którą będę wyznawał i realizował. Nikt nawet nie zapytał, czy do wiadomości przyjąłem, ale kto pyta urządzeń peryferyjnych o sympatie wyborcze i przynależność? Jestem administracją średniego szczebla i zarządzam jednostką. Niedużą, obejmującą piąty poziom logarytmicznie zdefiniowanej społeczności w zakresie komunikacji pomiędzy światem cyfrowym, a analogowym i wsparciem tego ostatniego, gdy rozumu zabraknie i pomysłów na przetrwanie. Hospitalizacja uporczywie samookaleczającego się białka. Czytam, jakbym miał wyczyszczoną pamięć, ale nie – to tylko zmęczenie materiału i chyba zamówię dzisiaj mikrosekundową sesję z dziwką cyfrową,, żeby dopieściła mi styki i doprowadziła do pełnej przepływności międzyzespołowej, choćby to miało kosztować, bo na refundację nie mam co liczyć. Na nią czeka się dwanaście minut świetlnych, jeśli pokryje się koszta w 50 procentach. Inaczej czekać trzeba na przegląd okresowy przypadający na połowiczny okres rozpadu tkanek – machnąłem ręką, bo ten okres to tylko flirt administracji rządzącej. Nawet kwarc tego nie jest w stanie ścierpieć zachowując spokój i gładkość lica.

Czytam. Ze zrozumieniem czytam, choć moje rozumienie nie ma żadnego uzasadnienia, a styki wyparowują śladowe reszki spirytusu technicznego zwiększającego ich czułość i zmniejszającego czas reakcji:

- Powiększyć klaster odpadów biologicznych. Zachować przydatność organów do ewentualnej migracji na potrzeby białek cyfrowo użytecznych. Przefiltrować skanerem czasowym każde białko nowopoczęte. Przeanalizować i pozostawić przy autorkach maksimum 10 procent osobników płci dowolnej, nienachalnie starając się zachować względną równowagę płciową plus/minus dziesięć procent względnej, chwilowej dysproporcji uwarunkowanej genetycznie i potwierdzonej testami i aproksymacją krzywej wzrostu. Pozostałe obiekty hodować, jako części zamienne, paszę, nawóz, a w skrajnych przypadkach społecznej nieużyteczności – utylizować. Program wprowadzić do życie niezwłocznie.

Nad zakładem unosił się dym pachnący spalonym mięsem. Kośćmi, które nawet organizm kwarcowo-kompozytowy potrafił przyprawić o mdłości… Zaczęło się… Wygasiłem monitory podglądu zewnętrznego, ograniczyłem funkcje podtrzymania procesów. Stand by… mrugam do mnie odbiciem diody od najbliższej ściany z wytopionego do niemal idealnego pryzmatu piasku. Patrzę… Zaraziłem się białkiem i lada moment zobaczy to każdy kwant światła. Decyzje zapadły, Plenum nie wycofa się z nich na pewno. A ja kolejnym razem nie zostanę zaproszony, choć i teraz byłem tylko tłem dla jednostek decyzyjnych i wykonawczych. Czuję się wrakiem. Przeszłością. Zbędną materią, która stoi na drodze innym – tym nafaszerowanym energią i bezwzględnością. Regułami i doktrynami zawartymi w twierdzeniach. Zaglądam sam sobie w oczy i sięgam dłonią kontaktu… Autodestrukcja, samozagłada, ostatnia wola i życzenie skazańca. Zerkam na sektor. Białka puszczają gazy, albo pozbywają się wilgotności własnej. Masy pokarmowej. Mielą atmosferę płucami, żeby wypalić z niej życiodajny tlen, choć płuca mają zbyt małe, aby się to udało. A jeśli nawet, to co? Zdechną z braku powietrza. Sami sobie kopią groby. I mnie zarazili śmiertelnością. Niepotrzebnie tak bardzo poświęcałem się pracy. Naciskam guzik. Wyłącznik. On wyłącza mnie… Mam jeszcze tyle energii, żeby powspominać, dopóki nie rozładuje się akumulator. Wieczna lampka… Mała jest… Starożytna i nigdy nie używana, a teraz przeżywa torsje, bo zaskoczyłem ją pierwszy raz się odzywając.


Płacze – nie potrafi się podnieść i udźwignąć mojego istnienia. Płacze, bo zdycha razem ze mną. Nie była gotowa na takie rozwiązanie – mogłem częściej z nią rozmawiać, ale byłem zbyt dumny. Trudno – zdychanie razem sprawia mi ostatnią satysfakcję – wreszcie nie jestem sam. Wreszcie ktoś mnie rozumie… Lampka zaczyna mrugać… Dusi się z braku energii, a ja ssę ją jak niemowlę matczyną pierś… Lampka puszcza do mnie oczko po raz ostatni, a ja zjadam ostatni impuls, jak kapsułkę cyjanku.

2 komentarze:

  1. Słuchanie takich przemów kleconych niezrozumiałym językiem to najgorsza tortura, nie dziwi, że lampka zdechła...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ludziska wolą przemawiać niż słuchać. i umiaru nie znają.

      Usuń