wtorek, 9 października 2018

Wyrok.


Żeby mu później nikt nie zarzucił, że podglądał, Bóg zmierzwił chmury, odczekał ze trzy oddechy i wraził niezbyt czysty i nienajmłodszy już paluch w ziemię.

- Niech to – syknął, kiedy trafił na ostrą jak brzytwa górę lodową – muszę z tym coś zrobić, bo atak na Majestat, nawet niezamierzony, nie powinien pozostać bezkarnym.

Lizał palucha zupełnie jak jakiś bobasek, któremu smoczek wypadł poza zasięg dziąseł wciąż wolnych od zębów, a tymczasem w oceanie kipiało od ich nadmiaru. Rekiny pod wpływem niebiańskiej krwi dostały szału, jakby się nażarły amfetaminy i kąsały siebie nawzajem tyleż przyjaźnie, co śmiertelnie i bez świadomości bólu. W czas potem niedługi pływały stada rekinich szkieletów, z worami nadwyrężonych, przepełnionych żołądków przytroczonych do kręgosłupa na tej wysokości, gdzie u jednostek ludzkich występowałyby biodra.

Bóg popadł w zadumę, bo lubił podejmować wyważone decyzje pozbawione emocjonalnej tymczasowości typowej dla choleryków. Zbyt długo pastwił się nad cyzelowaniem swojego dzieła, żeby w emocjonalnym zrywie, w rewolucyjnym poczuciu krzywdy nacisnąć guzik i doprowadzić do końca grę w Armagedon wersja 3.0 (15,99 euro full legal z gwarancją dożywotnią i małą gwiazdką odwołującą się do czcionki w wersji „tylko dla orłów” – wyłącznie dla śmiertelników). Nie powiem, że był wolny od ciekawości, ale doprowadzenie gry do finału z powodu nieświadomości góry lodowej wydało mu się małostkowe i niegodne majestatu. W końcu sam tworzył tę górę również, więc wiedział, że jest wolna od wady myślenia. Ona po prostu płynęła z prądem, jak największy leń we wszechświecie, a jemu zachciało się zabawy w chowanego. I ma za swoje. Ale nerw go szarpnął i jakoś chciałby się odegrać punktowo – na tej górze, a nie na wielkościach globalnych.

Westchnął ciężko, bo działalność selektywna nie była jego mocną stroną. Ilekroć usiłował pracować w detalu, pojawiały się efekty uboczne, a skutki tych efektów przekraczały skalę dostępną rozumowi podmiotu realizowanego właśnie zabiegu. Ukarać coś bezmyślnego, żeby poczuło karzącą rękę sprawiedliwości, to wyzwanie godne wielkiego umysłu, toteż pogrążał się wciąż bardziej w zadumie. Docenił siebie, więc nie zhańbił się pochopnością. I nie dostrzegł, że w tym czasie góra poddała się dobrowolnej ascezie i znikła - w większości ze wstydu rozpłynęła się zmieniając stan skupienia, a reszta została rozszabrowana na użytek snobów posiadających rachunki bankowe, na których ciąg zer za cyfrą znaczącą nie mieściły się na powierzchni księżyca w trzeciej fazie i wymagały, aby ten wybrzuszył się aż do piątej. Góra, gdyby umiała się rumienić, zapewne wykonałaby to bez mrugnięcia okiem, ale nawet przeprosić nie potrafiła.

Kiedy Bóg wreszcie podjął decyzję i skazał górę na śmierć w ogniach piekielnych, góry już nie było widać na nieboskłonie oceanu.

- O żesz ty! – Majestat wściekł się i bliski był tego, żeby zakląć z pasją, lecz pohamował się w ostatnim momencie, gdy możliwe było jeszcze wygaszenie fal akustycznych nim urządzenia deszyfrujące i wzmacniające upublicznią treści politycznie naganne, intymne, za pomocą stron WWW, nielegalnych serwerów, socjalmediów i wiadomości telewizji strumieniowej, spamu i pirackiej agresji zakulisowo sterowanej kapitałem ponadwyznaniowym.

Rozgarniał chmurzyska niecierpliwie – jak nie ON. Szukał, a chociaż skanował dogłębnie, korzystał z promieni UV i podczerwieni, echem sonarów przewiercał dna i drylował świat za pośrednictwem możliwości dostępnych wyłącznie dla istot nieludzkich, to przecież nie znalazł. Niemal zapomniał, że miał ochotę na zabawę, i gdyby nie ta nieszczęsna góra, to teraz grałby w strategiczną grę z jakimiś sytymi kutrami podczas sztormu, albo z Odysem wędrującym do domu niestrudzenie by cnotom własnym pofolgować, czy też z kampanią napoleońską w roku, który dopiero miałby nadejść w ramach alternatywnej historii świata, gdyby następstwa Borodino okazały się fikcją literacką podlegającą weryfikacji.

Góry jednak nie było absolutnie, choć bliższe prawdy byłoby twierdzenie, że ze wstydu i strachu rozsypała się na drobne i ukrywała się pośród atomów słonej wody i jest wszędzie. Chińczycy mawiają: „drzewo najłatwiej ukryć w lesie”, a ich mądrość wywodzi się z czasów, kiedy Europa składała się wyłącznie z lasów, a myśli ludzkie stawały się pokarmem wszystkiego, co dzisiaj w nazwie ma epitet szablozębne doklejony do szczątków szkieletu.

I co teraz? Flota marketingowa i prądy morskie, wiatry tak pieczołowicie poukładane tchnieniem boskiej myśli rozniosły cząsteczki przestępczej góry lodowej, że trudno byłoby znaleźć miejsce, gdzie jeszcze nie trafiły. Nawet pani Basia z księgowości, której antydrapieżna biblia zabraniała jeść współlokatorów domu pod adresem ziemia, miała w organizmie ogryzek promila owej góry. A jej szef (obecnie posiadający szczątek znacznie większy w sobie) gustujący w ekstrawagancjach zapłacił za lód plejstoceński do drinka więcej niż pani Basia zarabia przez rok (Nie! Wyjaśnię od razu – pani Basia nie ukradła tego lodu, tylko po zrobieniu drinka szefowi zamieszała małym paluszkiem i dyskretnie oblizała jeden jedyny raz, czego wstydziła się później w staropanieńskiej sypialni tak bardzo, że w ramach pokuty samoistnie zrezygnowała na miesiąc z autoerotycznych aktów serwowanych weekendowo zamiast serialu w TV odcinek 3752. Szef nie został poinformowany o poświęceniu pani Basi, a jego wątpliwa domyślność słusznie pozostała nieuświadomioną).

Zasępił się Bóg. Splunął – na szczęście gdzieś w stronę spluwaczki, a jej grawitacja wessała boską niechęć bez skargi – cóż, czarne dziury nie skarżą się, bo nie mają zwyczaju oddawać niczego; nawet słów. Chciał się podrapać po łbie, ale włosy z niego już dawno wyszły i pod egidą babiego lata snują się po wszechświatach nieznacznie. Po gołym się drapać wstyd. Nie godzi się, bo bruzd się naryje i jeszcze jaki rolnik kartofli posadzi, a kto to widział, żeby Bóg robił za dostawcę frytek ekologicznie czystych do tej, czy innej sieciówki fastfoodowej pod wezwaniem nieżyjącego już dawno prekursora. Toteż powstrzymał się od kolejnej słabostki na którą miał chęć i jęknął ciszej niż czułość membran kwantowych potrafiłaby wykryć:

- Niewolnikiem jestem. Własnej wielkości. Coś okropnego. Wciąż muszę dorastać do cudzego mniemania o mojej wielkości. A niechbym jawnie pierdnąć spróbował, to wszechświat rozpadłby się chyba, na wieki wieków amen.

Ale wracając do sedna zdarzenia, choć wiem, że uporczywością przypominam namolnego gza, komara, czy wiecznie głodnego psa – palec boski zdążył się zagoić i tylko rys chwilowej papilarności kalał jeszcze opuszek paluszka – bądźmy konsekwentni – palucha. Góra stała się konsumowalną biologicznie przeszłością dystrybuowaną detalicznie z przebitką miliard procent zysku, więc tylko bardzo zawzięty i pamiętliwy umysł mógłby podążać drogą zemsty poszukując odprysków tak mizernych i rozsianych niczym prochy spopielonych. Cóż… Pamięci Bogu odmawiać, to jak nie odmawiać pacierza. Pamięć miał klarowną, jak ruczaj w blasku poranka – ostrą, niepokalaną i wiecznie żywą. Góra w wersji hurtowej uległa autodestrukcji, jednak pani Basia (i jej szef) mieli się dobrze i wciąż nie domyślali się nawet (szef z powodów jak wyżej, a pani Basia bez powodu), że ktoś czyha na zewłok lodowca i drapieżnikiem jest przerażającym, bo wszechmocnym.

Bóg, jako istota wyskalowana na zupełnie niezależnej i oderwanej od fizyczności płaszczyźnie miał kłopoty adaptacyjne z wielkościami uznawanymi w świecie fizycznym za adekwatne do cyklu odtworzeniowego jednostek, więc pozwalał sobie na pewne… nazwijmy to nadinterpretacje, niedociągnięcia, czy też działania lekko spóźnione. Co robić, kiedy boskie śniadanie trwać gotowe tyle, ile dinozaurom zajął pełen proces ewolucji. Dobrze, że Majestat miał wersję cyfrową zapisaną na dysku i mógł sobie ją odtworzyć w czasie sjesty, bo przegapiłby karbon i dewon, a skargi ssaków wydawałyby mu się jakąś mrzonką, czy też schizofrenią wartą zakładu zamkniętego raz, a dobrze (ciekawe, czy jajeczko na miękko było z pterodaktyla, czy z tyranozaura?).

Ale w końcu się stało i nierychliwa decyzja zapadła, jako ta klamka, która nie wiedzieć czemu zapaść się musi, żeby się w końcu wydarzyło. Za grzechy lodowej góry i palec pokalany na niepokalanym dotąd organizmie, skazuje się planetę zachowującą się tak skandalicznie na globalne ocieplenie! Bezapelacyjnie i nieodwołalnie, a wyrok wykonany zostanie natychmiast – następny proszę.

A palca Szanowny Pan ssać już nie musi – zagoił się niemal bez śladu. Czym mogę służyć w następnej kolejności, jeżeli czasowa determinanta w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie?

Bóg zmierzwił chmury, żeby nikt nie podejrzewał go o podglądanie, popatrzył podejrzliwie na zaróżowiony wciąż paluszek – przepraszam – to już ustaliliśmy – na paluch, który znów niezbyt czysty i na pewno nie młody…

12 komentarzy:

  1. Bóg i wyważone decyzje? A to ci dopiero niespodzianka. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. on ma czas i nie musi "pracować pod presją czasu". nieskończoność ma tę jedną jedyną zaletę, że nikomu sie nie spieszy i trudno się gdziekolwiek spóźnić.

      Usuń
  2. No to już wiemy, dlaczego topnieją lodowce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aż się boję sprawdzać, gdzie teraz wrazi paluch - nie może usiedzieć i bezczynność go nuży najwyraźniej. szkoda że kosztem nieświadomej ludności.

      Usuń
  3. Matuchno kochana. Ależ Ty dbasz o mój dobry humor!...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no proszę. jak znachor jakiś, bo chyba nie NFZ?

      Usuń
    2. Zdecydowanie znachor. Albo lekująca babka.

      Usuń
    3. erotoman gawędziarz. niech tam. grunt, że działa.

      Usuń
    4. Działający erotoman! Ot, blogowa atrakcja...

      Usuń
    5. na razie nikt na odwyk mnie nie skierował.

      Usuń
  4. Witaj, Oko.

    "Było w Ojczyźnie laurowo i ciemno
    I już ni miejsca dawano, ni godzin
    Dla nie czekanych powić i narodzin,
    Gdy Boży-palec zaświtał nade mną;
    Nie zdając liczby z rzeczy, które czyni,
    Żyć mi rozkazał w żywota pustyni!"
    (VADE-MECUM - C.K.Norwid)

    Jak widać (czytać) z tym Palcem Bożym wiecznie problemy były:)

    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń