Starsza pani na widok kolejnego kościoła nerwowo sprawdza, czy ma głowę, pępek i dwa ramiona, mamrocząc przy tym coś nieżyczliwego. Kiedy akurat nie trafia się kolejne sacrum zerka na mnie z odrazą w 3D. Pożera mój humor, który najwyraźniej nie smakuje jej wcale. Musiałbym chyba być jak Melancholijny Karampuk, który w konkursie okazywania uczuć przedostatni byłby tylko wtedy, gdyby Śmierć wzięła udział w zawodach.
Zieloność dojrzała już i okrzepła, szykując się na kanikułę. W parku, jak się okazuje, pod drzewami wypróżniają się nie tylko psy. Aż dziw, że ptaki wciąż trwają w koronach i przekrzykują się chwaląc dzień. Wstąpiłem na stare śmieci. Odwiedziłem modrzew drabiniasty, dwie katalpy najpiękniejsze w Mieście, wino wspinające się na wiekową szkołę dla artystów i moją ulubioną rzeźbę stojącą przed nią. Od pierwszego kopa dostała ode mnie imię – „Podzwonne mostu” i nazwa trzyma się mnie na tyle długo, że rzeźbę pokryła patyna. Albo raczej rdza.
Przede mną rozpościerał się bulwar stanowiący ramę do obrazu z portretem dzielnicy Boga. Udatny obrazek, choć u złośliwych pewnie dorobiłby się epitetów, że kicz i tandeta. Na młodych lipach słońce gra w piekło-niebo, wywijając liście, to srebrną, to zieloną stroną. Czerwony kapturek spłowiał do malinowego różu i z papieroskiem w dłoni i GPS w komórce w drugiej wędruje do babuni na likierek ziołowy, albo zacny winiaczek. Zimno. Dziewczęta chowają dłonie w rękawy kurtek z kapturem. Mnie zaczepia nieźle ubrany gość pytaniem „przepraszam, zbieram jakieś drobne”, a kiedy odmówiłem podziękował. I ja, właśnie wtedy pomyślałem, że szukam grubych, ale też bez powodzenia. Wróble aromatyzują pękate brzuszki w czarnych bzach ćwierkając z zadowoleniem w zapachowej kąpieli. Samica Alfa, w czarnych rajtuzach i spódnicy kurczowo obejmującej jej krągłości z entuzjazmem wyposzczonego nastolatka, sprawdzała jakość parkowania obcych, bo przecież sama zaparkowała wręcz idealnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz