piątek, 16 maja 2025

Partner parlamentarnej pary pod parasolem parkingowego.

 

    Dżdżu zachciało się dżdżownicom, więc jak na zamówienie, poranek pełen skroplonych mgieł ściekających po kaflach chodnikowych wprost w asfaltowe rzeki. W ciemnościach dzicz łypała pożółkłymi oczami zbliżając się z warkotem. Ptakom (o zgrozo) zaschło chyba w gardziołkach, bo cisza wystraszona, pustynna. Na podwórku psy walczą o pierwszeństwo drogi, ignorując swoich woźniców, usiłujących powściągnąć temperamenty. Niebo na chwilę pojaśniało, jakby słońce sprawdzało, czy warto spod pierzyny wychodzić, ale najwyraźniej doszło do wniosku, że nie, bo teraz układa puzzla z ciężkawych wciąż chmur, by podrzemać, niechby i do wieczora. Lubienie, czy nie lubienie, nie ma nic do gadania. Ciężko się dyskutuje z potrzebami dżdżownic, bo chyba niewiele rozumieją z ludzkiego słowotoku.

2 komentarze:

  1. Słyszę świt jak z opowiadania Schulza po przejściach z hipnoterapeutą pogodowym. Dżdżownice mają swoje racje, mokre, milczące, nie do podważenia. A słońce? kapryśne jak kot. patrzy, znika, i znowu śpi. Z tego tekstu leje się melancholia z ironią, ale taką ciepłą, jak herbata, co parzy tylko trochę.

    OdpowiedzUsuń