poniedziałek, 21 listopada 2022

Ciąg bliższy.


Mężczyźni tak bardzo zawładnęli uwagą publiczności, że ominęła nas uczta u Łucji. W obliczu jawnej niegodziwości Autor przyszpilił Czas jak motyla w pluszowej gablocie, żeby bezpiecznie cofnąć się do wątków, które zapodziały się nam przez nieostrożność, albo delikatność.

 

Łucja żyła już wystarczająco długo, aby przekonać się, że łatwiej się żyje mając rację, niż wtedy, kiedy rację mają inni. Dlatego dyskretnie popełniła taktyczny mezalians towarzyski, z premedytacją wchodząc bez reszty w dożywotni związek z racją, ku obopólnemu zadowoleniu.

 

Nieoficjalne spotkanie zwołane zostało tradycyjnym zewem aromatycznym (szarlotka pigwowo-rabarbarowa, BEZ jabłek), a niepisaną i ściśle przestrzeganą sugestią było, że to impreza homoseksualna. Grono niezapraszanych stanowiły wyłącznie kobiety (z kryptokobietami włącznie) dysponujące na tyle wyrafinowanym powonieniem, że potrafiły rozpoznać woń szarlotki PRZED upieczeniem. Inaczej nie miałyby prawa zdążyć, nawet w tak zdumiewającym świecie, jak Dwuświat.

 

Było ciasto i słodkie likiery. Herbaty słodzone srebrną łyżeczką, albo miodem z dzikich barci. Niezobowiązująca wymiana opinii o cudzym kapeluszu i własnych odciskach. Kołczany tłuste od zatrutych strzał i topory olśniewające podwójnym ostrzem nudziły się w przedsionku, konie leniwie sortowały siano, wyłuskując zeń pachnące pąki koniczyny. Słońce zerkało przez uchylone okna, pozwalając sobie na niedyskrecje i przymierzało się nawet do komina, chcąc tamtędy wśliznąć się w epicentrum wybuchów śmiechu i szepty pełne dostojnych znaków zapytania. Wokół domku Łucja wyhodowała taką masę ekologicznych pułapek, że nawet królewski Szpieg zaniechałby prób sięgnięcia czubkiem ucha futryny. Termitiery i gniazda os, kretowiska i żmijowe warkocze. Każda toksyna miała swoją siedzibę nieopodal obiektu zwanego domkiem Łucji. Do tego trzeba dodać tyraliery trujących roślin, patrole mięsożernych pędów pasożytniczych bylin, zwyczajowe w łowczych kulturach wilcze doły, sidła i potykacze dla gruboskórnych i wreszcie kij od szczotki stróżujący po wewnętrznej stronie drzwi, tuż obok bejsbolowego (babcie TEŻ są zagorzałymi amatorkami sportów zespołowych) kija. Nikt rozsądny nie usiłowałby nawet myślą targnąć się na mir domu Łucji. Nierozsądni dawno już zdążyli użyźnić nieregularną plantację toksycznych rosiczek o szczękach potrafiących wygiąć kute pręty ogrodzeniowe i skruszyć podkowy.

 

Czas NAPRAWDĘ się starał. I nigdzie nie pędził. Zdobył się nawet na odwiedzenie Historii w domowym areszcie. Jednak kobiece spotkania są tak gęsto nafaszerowane słowami, że każdy wieczór nadchodzi zbyt wcześnie. Zanim ostatnie brzemienne w słowa opowiadaczki zdążą uwolnić magazynki od nadmiaru amunicji, pierwsze wracają do starcia ze świeżym ładunkiem słów ważkich i znaczących. Łucja była na to przygotowana i kiedy Czas zaczął popuszczać w szwach – wygoniła drania z domku, żeby nie podglądał, jak nieoficjalna impreza przeradza się i piżama-party, a na stylowym wieszaku w kącie salonu zaczyna stygnąć kiść biustonoszy umęczonych dźwiganiem słodkich ciężarów.

 

- Nie mogłam nikogo innego wygnać w tę noc – wyjaśniała Łucja, lecz nie wiadomo do kogo kierowała usprawiedliwienie.

 

- Przecież to oczywiste – Bezwzględna Konieczność była doskonale zorientowana. Jak to kobieta.

 

Likier sprawiał że słowa miękły i stawały się kosmate jak misie w dziecięcych łóżeczkach. A kiedy większość słów została już wypchnięta na wolność i snuła się pod powałą, przysiadając na krokwiach i drzemiąc w ciepłym aromacie uczty, Łucja chwyciła Jolantę pod łokieć i zaprosiła do zwiedzenia ogrodowej chluby tego sezonu wegetacyjnego - zagonu pachnącego groszku, który miał zwyczaj przytulać się do przechodzących pozornie delikatnymi lianami, aby usidlić gości do czasu, aż Łucja ich przesłucha i zezwoli na cokolwiek. O ile w ogóle zauważy, co oczywistym nie było, gdyż Łucji okulary miały podwójne dno i doskonale służyły do rozpalania ognia częściej, niż do sprawdzania, kto zaplątał się w prywatną zieleń na plantacji. Czasami Łucja wypalała za pomocą okularów drobne instrukcje na odległość niedostępną jej nogom. Palony list od niej wróżył zazwyczaj rzeczy, których wolelibyśmy uniknąć. I dzięki lekturze – czasami się udawało, jeżeli trafiło na rozsądnego czytelnika.

 

-Jolka! Musisz działać – powiedziała, kiedy tylko upewniła się, że pozostali goście nie usłyszą – Ostrożnie. Historia dobija się do Bierutowa i zapewne lada chwila doznasz zdumiewających objawień. Ale wiedz już teraz, że zanim powędrujesz daleko, dobrze byłoby zostawić sojusznika na miejscu. Masz tam jaką rozsądną dziewuchę? Przyślij ją do mnie, to przyuczę na początek. Nie zamykaj się w kręgu przyzwyczajeń. I skoro świt wracaj do Bierutowa, nie czekając, aż pozostałe się obudzą. Czas nie śpi.

 

- Akurat – mruknął porywacz Czasu, czyli Autor.

 

Łucja ścisnęła wieszczkę za łokieć i pozwoliła jej nasycić ciało przekazaną informacją. Potem to już tylko plotkowały o intrygującej skłonności tej nowej odmiany groszku do szukania ciepła tam, gdzie ludzie wstydzą się, że mają go najwięcej.

 

Taa… - Narrator uśmiechnął się znacząco – Każda kobieta jest tajemnicą. Ale niektóre bardziej. I nie mówią wszystkiego. Nigdy. Nikomu. Chociaż gadają tak dużo…

***

 

- Najwyższy czas uwolnić Czas – gwizdnął zawadiacko zza kotary Anonim.

 

- Spokojnie – Autor właśnie otwierał gablotę i ostrożnie wyjmował szpilkę z pluszowego dna.

 

Motyl Czasu zatrzepotał, pisnął jakieś zatopione w przeszłości przekleństwo i rozpaczliwie doganiał teraźniejszość, sapiąc i plując jadem.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz