czwartek, 3 listopada 2022

Preludium epickich zdarzeń.

Tymczasem Król Leon (nawet w kręgach Filozofów imiennie pozostający Leonem) wracał ze ściśle tajnej narady, na którą wybrał się incognito, żeby nie tłumaczyć Dworowi, w imię jakich racji rozmawia z Samozwańcem rządzącym drugą połową Podwójnego Świata.

 

- I niech tak zostanie – mruknął sam do siebie, przemykając tajnymi korytarzami wiodącymi daleko poza miasto. Jedyne, na które zgodził się Smok sprawujący pośmiertne rządy nad własną połówką świata – Nie muszą wiedzieć zbyt wiele, bo zbyt szybko posiwieją im peruczki.

 

Król powszechnie uważany był za człowieka ulegającego wpływom Dworu i potulnego wielce. Długo pracował, żeby uzyskać podobny status. Ale opłacało się. Obecnie rozsiewał plotki i znajdował rozwiązania problemów, a choć sam był ich autorem, chętnie przychylał ucha i zdumiewał się mądrością sztabu ludzi proszących, żeby zrobił to, czy tamto. Przychylał się zagryzając palce z udawaną trwogą, a sztab kiwał pobłażliwie głowami nad mądrością władcy słuchającego tych, którzy wiedzą lepiej. A kiedy trudna decyzja zrodziła konsekwencje Król załamywał ręce i z trwogą w głosie szeptał:

 

- A nie mówiłem?! I co teraz będzie?

 

Patrzył przy tym niewinnymi oczętami na zawstydzony sztab usiłujący w naprędce opracować antidotum i znaleźć rozwiązania godne tronu. Kraj pogrążał się w stanach depresyjnych i dopiero świeżo dostarczone z mrocznego zakamarka pałacu rozwiązanie malowało niepewne uśmiechy na dworskich obliczach.

 

Mając tak wiele tajemnic do ukrycia Król Leon skutecznie symulował falującą pływami depresję i pozwalał wielu sprawom toczyć się niejako obok głównego nurtu własnej codzienności. Dni spędzał w błogiej ciszy pokojów dostępnych jedynie dla bezszelestnej i na wpół niewidzialnej służby, dyskretnej tak, że brytyjski konsjerż z tradycjami rodzinnymi sięgającymi średniowiecza zarumieniłby się z zazdrości i podziwu. Ale nawet oni nie wiedzieli dokąd Król udaje się, kiedy udaje, że jest przytłoczony koszmarnym bólem głowy i musi (po prostu - musi) odwołać wszelkie, choćby nie wiem jak ważne spotkania, czy podpisanie ważkich dokumentów.

 

Zapewne to trudne do zrozumienia, jednak Leon w rzadkich chwilach wymagających dialogu – znikał i prowadził gawędę z martwym smokiem stanowiącym połowę masy ziemi. Jego przeciwnik – Król (Samozwaniec – jak mawiał Dwór) Jan robił podobnie – przyznał się podczas jednego z dłuższych posiedzeń na szczycie, kiedy raczyli się wyjątkowo udanie sfermentowanym ziarnem aromatyzowanym canabisem z ekologicznej hodowli, zgrabnie zlokalizowanej w pasie ziemi niczyjej pomiędzy jedynymi dwoma mocarstwami.

 

Jan zresztą prowadził własne gospodarstwo odmiennie niż Leon i często spierali się w żartach, czyj system zarządzania jest lepszy. Przykładowo – Jan uważał, że mnóstwo małych miast gryzących się między sobą o przywileje Króla pozwoli mu przymknąć oko na sprawy bieżące, gdyż czujność rywali zawsze wytknie skrywane złowrogie zamiary, a donos życzliwego bezbłędnie schwyta każdego sprawcę na gorącym uczynku. Leon wolał władzę centralną i jedno miasto-stolicę otoczoną wiankiem wsi wyspecjalizowanych i zarządzanych przez Korporację. Wystarczyło złapać Prezesa za jaja, a cała reszta poddanych zgodnie ćwierkała z bólu i rozpaczy. Wystarczyło raz zobaczyć furię Prezesa schwytanego tak drastycznie, żeby z szacunkiem podchodzić do Królewskich (jak dopiero zakulisowo można się było przekonać) mściwych rączek.

 

Tym razem, po trzech dniach lekko zakrapianych dwunastogodzinnych obiadów, podczas których każdy Król serwował specjały pachnące egzotyczną nutą dla gościa z drugiego końca Podwójnego Świata – doszli do porozumienia na temat spisu epitetów jakimi obarczą się nawzajem podczas organizowania przyszłorocznej zmasowanej ofensywy, aby zdobyć przyczółek do pełnoskalowej inwazji na ziemie przeciwnika. Szkic ofensywy i kontrofensywy rysował się już zgrabnie na stole, jednak sprawy nie cierpiące zwłoki zmusiły obu do przerwania panelu strategicznego – powrócili szpiedzy z nowinami i wypadało dać ucho najświeższym plotkom. Grę strategiczną dokończą następnym razem, grunt, że dysponują sztywnym pakietem inwektyw nie prowokujących wściekłej krwi w oczach przeciwnika.

***

 

Szpieg (dyskretnie przemilczę płeć i imię dostawcy nowin) Leona aż przebierał nóżkami w konfesjonale, żeby pochwalić się dokonaniami tego kuternogi Józefa. Horrrrendalne wieści. Jeśli choć ziarno… Biada nam wszystkim.

***

Józef zmagał się właśnie z kacem po wczorajszej (nad wyraz udanej) biesiadzie i gawędzie. Nieświadom zainteresowania szarż i szybkości rozchodzenia się informacji dodał kolejnych kilka pikantnych szczegółów do opowieści, a nosiciel pieśni poniósł ją w świat przyprawiając tak mocno, że królewski szpieg dostał rozstroju żołądka i po jego opróżnieniu ruszył w niebezpieczną podróż przez Pola Pasikoników do stolicy. Względność czasu i jego nieustające fluktuacje sprawiły że niemal dwutygodniowa podróż obfitująca w epickie przygody w oficjalnym kalendarzu zmieściła się w banalnych dwudziestu dwóch godzinach. To jest dopiero prędkość przekazu! Dwadzieścia tysięcy kilometrów w dwanaście godzin! Kosmiczny wyczyn godny olimpijskiego maratończyka. Nic dziwnego, że posłaniec dyszał dwie godziny w poczekalni przed królewskim konfesjonałem, a później już za pluszową kotarą z wywieszką „nie przeszkadzać pod żadnym (powtarzam ŻADNYM) pozorem” kolejne dwie.

***

 

Chyba każdy zauważył już, że w Podwójnym Świecie dwa miało status cyfry magicznej, której smocze źródła nadały wartości jaka mogła zrodzić się jedynie w naprawdę wielkim umyśle największego kreatora biorącego udział w tej opowieści – Bezwzględnej Konieczności.

***

 

Napomknięta Bezwzględna Konieczność, słysząc mentalne zainteresowanie Praświata, w którym to ONA BYŁA NAJWIĘKSZĄ RYBĄ przerwała na chwilę obrzynanie wrastających paznokci u stóp i zerknęła ciekawie w stronę wołającego zaścianka.

 

- Ach! Józef znów naopowiadał głupot! – zachichotała przeponowo spod biustu, aż zamigotały mgławice wstrząśnięte ciepłym prądem stroboskopowego oddechu – Zajrzę wieczorem na szybką lufę pod „Trzy Zęby” i posłucham!

***

 

Jan symultanicznie skłaniał ucha ku własnemu szpiegowi zbiorowemu – każde z miast i miasteczek dysponowało własnym donosicielem i każdy czuł się największym z wielkich, gdy mielił nieistotności nie potrafiąc przesiać danych przez żarna priorytetów królewskich.

***

 

Smoki przytulone martwymi brzuszyskami i wciąż wrzepione w cielsko wrogiej bestii udawały sen wieczny w sposób rozczulający młode mamy werandujące niemowlęta w głębinach wózeczków spacerowych w młodym, majowym słońcu.

***

 

Dwór knuł nie zasypiając ani na moment. Czekał na wyszeptane z mroku pałacowych zakamarków nowiny i plotki, podświadomie czując, że świat zbudzi się odmieniony i nic już nie będzie tym, czym było wczoraj.

***

 

Autor (wyprzedzając epokę znał już liczby powyżej dwóch i nie dziwił się nazwie „Trzy zęby” jak pozostali bywalcy karczmy) w takich warunkach mógł jedynie zawiesić działalność twórczą i pozwolić, aby Czas ustabilizował wszystko, co mógł ustabilizować. A ewentualną gorycz porażki przepłukać niekoniecznie „drobną lufką” w gospodzie pod „Trzema Zębami”. Znającym adres gospody polecam ponowić wizytę – obecnie, w czwartki, serwują nieziemską wręcz kaszankę pod piwko usiłujące dogonić to, czym raczyli się dwaj Królowie podczas tajnej audiencji, a grająca na żywo kapela dręczy struny do pierwszego zgonu.

***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz