wtorek, 2 stycznia 2024

Czysta energia. cz.1 Prolog.

 

    Piąta trzydzieści. Środek nocy. Przynajmniej dla kogoś, kto zarabia głównie wieczorami, często długo w noc pracując. Ledwie zdążyłem zasnąć, układając w głowie plan na kolejne dni, kiedy wpadli. Jak gangsterzy. Pod bronią, z wielkim tumultem. Rozwalili drzwi, choć pewnie mieli specjalistów od dyskretnych włamań. Nie. Chcieli demonstracji. Chcieli mnie upokorzyć i ostrzec innych śmiałków, czym kończy się życie poza krawędzią prawa. Obudzili wszystkich mieszkańców kamienicy i dwóch sąsiednich zapewne. A teraz leżałem z gołą dupą wypiętą w stronę pani komisarz, która złośliwie zaglądała mi między pośladki, czy tam nie ukrywam „dowodów”. Moje skromne mieszkanko pod mocarnymi ramionami „czarnych” uniosło się niczym kiecka taniej dziwki na widok pełnego portfela i nie chciało opaść. Grzebali we wszystkim bez oporów. Szafka z bielizną, czy zapasy artykułów spożywczych na cięższe czasy. Kosz z brudami i pudełko leków. Rozpruli materac i przyglądali się kotu, jakby zamierzali także jego wypatroszyć, gdyby krzywo miauknął. Kot był na to zbyt mądrym zwierzęciem. W przeciwieństwie do mnie.


    Musiałem otworzyć gębę. Jak zwykle. I zanim powiedziałem słowo krwawiły mi wargi, a zęby chwiały się na swoich stanowiskach, zastanawiając się, czy nie zwiać dokądkolwiek poza moją niewyparzoną gębą.


    - Jasne! – pomyślałem z bolesnym opóźnieniem – Musieli wiedzieć do kogo i po co idą. Nie potrzebują wyjaśnień, ani słuchania wersji zdarzeń, bo sami wiedzą lepiej.


    W ramach „pokazówki” wyciągnęli mnie wreszcie z domu, gdy zebrał się już liczny tłumek sąsiadów i gapiów węszących sensację. Oczywiście nie pozwolili mi się ubrać, a skutymi na plecach rękoma nie mogłem się zasłonić przed widownią.


    - Panowie – jęknąłem - tu są dzieci!


    Nie skończyłem mówić, kiedy dostałem w brzuch wystarczająco mocno, żeby mnie zgięło w pół. No tak. Znowu mnie poniosło. Trzeba siedzieć cicho, jeśli mam w jednym kawałku przetrwać ten paskudny poranek. Może na komendzie znajdzie się ktoś, kto mówi innym niż migowy język. Miałem talent do języków obcych i język pięści stawał się dla mnie równie zrozumiały jak ojczysty. Więcej nie otworzę pyska.


    „Dołek” przywitał mnie chłodem i wilgocią. Na pryczy chrapał jakiś pijaczyna, dwóch wytatuowanych do obłędu byczków rozmawiało slangiem dostępnym wyłącznie dla bywalców zakładów karnych. Siedziałem na drewnianym taborecie przykręconym do podłogi masywnymi śrubami i liczyłem uderzenia serca. Przez gęstą kratę słońce wpadało tak, jak wpada światło stroboskopu w dolinę oka. Oślepiając, nie dając nadziei na zobaczenie czegokolwiek. Lepiej było już oglądać liszaje na ścianach i wymyślać dla nich alibi, albo historię od stworzenia świata do dziś. W sumie, równie dobrze mogłem wymyślać ich pojutrza, czy dwa wieki w przód. Bez różnicy im było i zapewne nie obrażą się. Najwyżej za te dwieście lat się ze mnie ponatrząsają, jak im pamięci wystarczy.


    Słońce w spowolnionym tempie przesuwało swoją ciekawość wzdłuż ściany i najwyraźniej bało się każdego kroku – zupełnie tak, jak i ja. Ale w końcu dosięgło zamka w drzwiach celi, co w niewytłumaczalny sposób uruchomiło zamek.


    - Ty! - Warknął opasły strażnik – Łapki!


    Znaczyło, że mam mu ułatwić założenie stalowych bransoletek, bo jak nie… Nie zamierzałem utrwalać znajomości z językiem pięści. Podałem posłusznie i poczłapałem za nim na piętro. Zapukał nie rozwalając drzwi, czyli – potrafią, kiedy chcą, albo obawiają się szarż.


    - Wejść! - władcza komenda sugerowała wyraźnie, że spotyka mnie zaszczyt spotkania z kimś, kto zna więcej niż język przemocy.


    Strażnik jąkał się i trząsł na widok gospodarza. Chyba się uśmiechnąłem pod nosem, licząc, że ze strachu zmoczy służbowy uniform, ale gospodarz zgasił mnie wzrokiem.


    - Wesołek co? - zapytał przyjaźnie, jednak była to przyjaźń głodnej kobry do króliczka i bynajmniej nie ja byłem kobrą - Możecie odejść. Zadzwonię, jak skończymy. I niech przyniosą mi kawy.


    - Mi – byłem pewien, że wyraził się w liczbie pojedynczej, lekceważąc moje suche gardło i wielki apetyt na przyzwoicie zaparzony napój.


    - Czyli – zaczął bez wstępu – jesteś złodziejem energii. Nie, nie zaprzeczaj, bo to mnie obraża. Ustalmy, że faktami nie będziemy żonglować, co skróci naszą pogawędkę i uwolni twoje ciało od następnych… następnych, nieprawdaż?


    - Taaaa… - bardziej skinąłem głową niż powiedziałem, ale jeśli wzrok miał bystry, widział jak moje ciało nabiera kolorów i żółto-brązowe siniaki przebarwiają się sięgając od błękitu, aż po czerń. Kwestia czasu. Dobrze, że pod nimi wszystko mam całe.


    - Może opowiesz własnymi słowami? Nie chciałbym zanudzić cię opowieścią o twoich osiągnięciach, pomijając te największe, albo lekceważąc inne, które ty uważasz za kluczowe.


    - Na kawę nie ma nadziei? - zapytałem bez wiary – Z suchym pyskiem słabo się gawędzi


    - A może jeszcze kielicha?


    - Gdyby był pan tak uprzejmy, to chętnie – świadomie nie zauważałem sarkazmu – Dobry trunek przenosi opowieści do świata żywych.


    - A niech mnie! - roześmiał się (naprawdę, nie udawał) – Rozbroiłeś mnie. Niech będzie.


    Nacisnął dzwonek interkomu i zamówił dodatkową kawę, a z czeluści szafy pancernej wyjął butelkę twierdzącą, że leżakowała wraz z zawartością lat dwanaście najmarniej.


    - Żebym nie pożałował – Powiedział napełniając szklaneczki bursztynową cieczą – Ale, lubię ryzyko. Na zdrowie.


    Oczy miał jakieś wyblakłe, ale nie od płaczu, który wypłukuje kolor z tęczówek, tylko pobladłe od oglądania świństw, jakich na trzeźwo nie powinno się oglądać. Popatrzyłem w nie i wzruszyłem ramionami. To, co znaleźli u mnie wystarcza, żeby mnie zapakować w ciemną dziurę i wyrzucić klucze na dno studni. Żadna opowieść nie mogła mi już zaszkodzić. A trunek naprawdę zasługiwał na szacunek dla swojego twórcy. Westchnąłem i zacząłem mówić, nie czekając na zaproszenie.

***

5 komentarzy:

  1. Ładnie się zapowiada.
    Czy bohater jest tzw. wampirem energetycznym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. spieszy Ci się gdzieś?

      Usuń
    2. Absolutnie nie poganiam ani nie wymuszam spojlerowania. Tylko doprecyzowuję szczegóły.

      Usuń
    3. we mnie? dziwnie się czuję. obiekt obserwowany reaguje na obserwację - przynajmniej tak się rzeczy mają w przypadku bardzo małych obiektów. a ja za wielki to nie jestem.

      Usuń
    4. Nie, nie. Bądź uspokojony. Doprecyzowywanie dotyczy opowiadania.

      Usuń