środa, 19 lutego 2020

Deszcz

Deszcz padał histerycznie. Szlochał szarpany wiatrem, zanosił się i tonął w spazmach, własne łzy łykając i taplając się w rosnących, nieforemnych kałużach. Może chciał się wypadać do końca, unicestwić samego siebie tą rozrzutnością. Krople wielkie, gęste, a każda niosła ten sam cel. Świat w nieskończonej liczbie pryzmatów poszarzał, choć krople zdawały się błyszczeć jak rtęć. W dni podobne do tego, schronienia szukały nawet zwierzęta nawykłe do wilgoci. Niebo rzucało się na ziemię dramatycznie, kalecząc ją i liżąc te rany dopóki świeże.

Stałaś przy oknie. Widziałem twoje plecy i biodra kołyszące się w niesłyszalnym takcie. Milczałaś, jakbyś piła ten deszcz. Byłem pewien, że oczy masz otwarte tak szeroko jak wtedy, kiedy wnikam w ciebie prosząc o ich otwarcie. Wtedy... wtedy świat przestaje dla mnie istnieć. Jestem ja w tobie zanurzony i oczy, w których tonę. Nie ma miejsca na oddech, na życie pojedyncze. Czuję wtedy, że dopiero wspólnie stanowimy całość. A teraz, gdy stałaś przed oknem i biodrami szukałaś spełnienia w ruchach leniwych, nieuświadomionych, byłem pewien, że oczy masz dokładnie takie same, jak w chwili, gdy zapadam się w tobie, a czas dogorywa gdzieś poza horyzontem.

Odłożyłem książkę na stół. Patrząc na ciebie nie mogłem czytać, bo i tak nic nie rozumiałem, za to rosło we mnie pragnienie, które spełnić się mogło tylko z tobą. Patrzyłem cicho, bez ruchu nawet, żeby nie spłoszyć chwili, w której pożerałaś całą sobą ten deszcz padający po drugiej stronie szyby. Palce wpiłaś w parapet przesuwając kwiat w tej chwili pozbawiony znaczenia. Przestrzeń między nami gęstniała, chociaż ty pewnie nie miałaś świadomości mnie siedzącego za stołem z książką umierającą od obojętności. Zsunęłaś buty z nóg i odepchnęłaś je niecierpliwie gdzieś w bok, oczu nie odrywając od monotonnego, zamglonego obrazu za oknem. Wielkie jak świat cały akwarium wypełniało się deszczem, a ziemia ledwie nadążała wypijać łaskę z nieba.

Oderwałaś dłonie od parapetu i przytuliłaś je do piersi. Tak myślałem, ale byłem w błędzie. Okno zdawało się oddawać ci uśmiech, który błąkał się po twoich ustach, gdy puścił pierwszy guzik bluzki. Nie sądziłem, żebyś była w stanie to zaplanować, ale guzik puścił pod niecierpliwą dłonią, a kiedy to się już stało, poszła lawina. Kolejne guziki z zaciśniętymi ustami puszczały, aż bluzka spadła na podłogę. Roztańczone biodra zgubiły spódnicę całkiem beztrosko, a bielizna pofrunęła za nią niczym biała gołębica.

Stałaś naga przed oknem, przed deszczem, przede mną, choć o mnie zapomniałaś chyba, bo tam działo się. W tobie się działo to, co miało się dziać, żeby zaczarować cię bez reszty. Niewidzącym wzrokiem sięgnęłaś wreszcie wnętrza pokoju, ale wyłącznie po to, żeby odnaleźć drzwi. Lunatycznym krokiem poszłaś do nich. Usłyszałem jak skrzypią drzwi wejściowe, a wiatr zamyka je z trzaskiem. Potem słyszałem już tylko jak klaszczesz w dłonie i śmiejesz się w głos. Podszedłem do okna. Deszcz próbował zmyć z szyby twój obraz i ukryć nagość.
- Chodź! - Zawołałaś. - No chodź już wreszcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz