Zaglądam w twoje sny. Palcami miękko wplecionymi w twoje włosy. Tylko tak potrafię śnić. Ty? Ty umiesz. Zawsze umiałaś, choć przed niektórymi snami broniłaś się i bronisz jeszcze dziś. Wiem, bo czasami podsłuchuję. Podglądam i widzę jak odpychasz gorącymi nogami jakiś ciężar, aż spada razem z kołdrą na podłogę. Patrzyłem jak zagryzałaś na poduszce własny cień, gdy księżyc chciał cię znienacka pocałować.
Krzyczysz. Czasami. Niezbyt często, odkąd zaufałaś, że śpiąc obok nie robię nic, co mogłoby cię urazić, wystraszyć, albo obudzić ubraną w koszmary. Coraz rzadziej krzyczysz, może dlatego, że te demony, które gryzą cię od lat wreszcie nazwałaś. Powiedziałaś mi ich imiona, a potem poszliśmy razem podusić je wszystkie. Jeszcze kilka się uchowało, ale ich los jest już przesądzony. Jeśli tylko pozwolisz sobie na odwagę, żeby je również nazwać. Pokazać mi, żebym wiedział z czym mamy walczyć. Bo musimy. Bez tego dołek w twojej brodzie staje się wirem niepokoju, a oczy pod przymkniętymi powiekami szamoczą się jak ptaki w sieć schwytane. Musimy...
Próbowałem pogłaskać cię po policzku, ale zamruczałaś coś niezrozumiałego i chwyciłaś moją dłoń w obie ręce - wtuliłaś się w nią jak w poduszkę. Siedziałem patrząc jak wygładza ci się twarz, jak zasypiają oczy, a usta lekko, leciusieńko się rozchylają. Gdzieś tam, pomiędzy zębami język szukał chyba moich ust, a może tylko zwilżyć chciał twoje wargi, żeby nie popękały w gorącym oddechu.
Drugą dłoń udało mi się schować w twoje włosy. Zabrakło ci rąk i poskarżyłaś się cichym jękiem, gdy wędrowałem bezpańsko ukryty pośród niezliczonych sprężynek, które nocą były tylko domyślnie wiśniowe. Bez księżyca nie zgadłbym ich koloru. Dotknąłem brwi i czoła, żebyś wreszcie przestała się pilnować. Dość tej samokontroli. Usunąłem ci z policzków włosy i chowałem je za ucho aż zaczęłaś się uśmiechać. Połaskotało? Czy wreszcie sny nabrały koloru?
Może w końcu jeden z tych snów powtarzalnych, niedokończonych rozwinął się jak kwiat i pozwolił się poznać? Nie, to raczej żaden z nich. Ciepło twoich włosów rozleniwiło mi palce, które teraz błądzą po skórze bez pośpiechu ucząc się kształtu twojej głowy. Szukają czy coś złego nie mieszka pod tą czupryną, której trzeba aż kąpieli, by się dała ułożyć. Zaplątałem się w nie całkiem i wcale nie chcę się z nich uwalniać.
Tłumaczysz mi coś z przejęciem, aż w końcu przenosisz głowę na moje kolana i dłońmi chwytasz mnie wpół jak poduchę. Kręci mi się w głowie, kiedy twój oddech liże mi uda, jakby chciał nauczyć puls, że trzeba zwolnić, a puls jak ostatni wariat ani myśli słuchać i przyspiesza. Twoja bliskość nie pozwala mu na ociężałość.
Wreszcie pozwoliłaś twarzy uwolnić się od krępujących myśli. Resztka świadomości spłynęła mi po udzie, a ty oddychałaś jeszcze wolniej, ciszej, żeby nie płoszyć obrazów. Zmyłaś z buzi każdy rok i każdy kłopot. Patrzyłem na ciebie jak cofałaś się ciałem i myślą do jakiegoś odległego "dawniej", które nie znało krzywd. Znało ciepły chleb z pachnącym masłem i ciepło babcinej piersi, przy której byłaś bezpieczna i szczęśliwa. Uśmiech ogarnął już całą głowę i wytrwale skradał się po resztę. Twoje ramiona objęły mnie mocno, z siłą jaką daje miłość. Nie powiem ci tego, ale patrzyłem wyzbywając się zazdrości - niech będę babcią, byle tylko widzieć cię taką.
Przeczytałam z dużym zainteresowaniem. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuńDobrze mieć kogoś, z kim demony nawet nie są straszne...
OdpowiedzUsuńUwielbiam twoją sensualnośc i subtelnosc w tekstach jednocześnie. Czarujesz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie