sobota, 21 grudnia 2024

Pas żyta dla pasożyta.

 

    Chmury gdzieś się spieszą. W przelocie usiłują zetrzeć księżyc z nieba. Pierwsze sukcesy widać, bo mizerniutki jakiś taki, blady ogryzek tuła się po bezkresie. Przez niezabudowania oglądam Paluszek – lokalne NAJ. Nazywam je paluszkiem, choć podniebna wieża plus moszna okalających ją biur przypomina raczej męskie przyrodzenie. Więc nie. Lepiej zerknąć na kobietę solidną w marmurkowych leginsach (szarość z żyłami czerni). Dysonans aż kłuje mnie w mózg – marmur uwielbia być zimnym, bo inaczej nie potrafi, a pani utkała pod marmurową skórkę tak dużo dobra, podkreślonego niewątpliwym bogactwem, że ciepło niemal kipiało przepychając się bliżej skórki.


    Tęczowa promocja miłości szczypie źrenice z billboardów. Kobiety wyciągają z szaf coraz większe szale, choć zima wciąż czai się za horyzontem. Myślę, że z takim szalem człowiek nigdy nie będzie nagim. Chodnikiem maszerowała drobna istotka w minispódniczce i czyniła to z takim impetem, jakby chciała zatłuc kogoś, gdy już dotrze na miejsce. Nie wysiadałem. Za to odważnie wysiadła półwiekowa z grubsza córka olbrzyma o wielkiej, skamieniałej twarzy i zaszczyciła plac swoją obecnością. Może gdzieś tam już szykowali cokół dla niej, żeby mogła zawisnąć nad okolicą, jak meduza nad morskim dnem.


    Bladziutkie dziewczę na przystanku rozpięło biały kożuszek i obficie spryskiwało piersi czymś starannie zabutelkowanym. Tak (chyba) opryskuje się jabłuszka, albo winogrona, chcąc uchronić je przed szkodnikami, by cieszyły oko jędrną i rumianą skórką. Kolejna kobieta wyskalowana z rozmachem siedziała sobie grzecznie, a rozcięcie spódnicy pozwalało cieszyć wzrok sporym fragmentem… nie udka, ale raczej udźca, w czarnej siateczce szykownych rajstop. Z przekąsem zauważyłem u siebie skłonność do podziwiania urody w większym wydaniu – cóż, jeśli już patrzeć, to na większe rozmiary, szczególnie, gdy z ostrością widzenia już nietęgo. Po cichu przyznam się, że skutecznie bronię się przed okularami, gdy tylko mogę – znaczy zawsze, poza literackimi ekscesami.


    Ha! I jeszcze jedna, o rysach twarzy zgrubnie wyrzeźbionych. Pasła się pączusiem, odginając malutki paluszek, by go nie pożreć w trakcie rozpusty. Wystarczyło, że skończyła popas, by rysy jej złagodniały. Jakżesz żałowałem, że nie mam drugiego, a może i kolejnych pączków. Ciekawe, ilu byłoby trzeba, by „jej twarz wysłała tysiąc okrętów za morze”? Na koniec, dla odmiany staruszka idąca z wnuczką turkocącą torbą na kółkach pełną dóbr na najbliższą przyszłość. Pani przystawała, ilekroć chciała powiedzieć coś do dzieciątka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz