piątek, 20 grudnia 2024

Serce kole kolegów, gdy biegły biegnie po wybiegu.

 

    Oryginały grawitują ku Rynkowi. Skórzane miniówki w obowiązkowej czerni i błękitne płaszcze z wełny merynosów. Olbrzymie słuchawki wczepione niczym koala w wielkie kaptury. Beztroska, radość. Knucie wygrywających strategii na wieczór. Na przystankach trwa już Wielkie Ssanie – z butelek, puszek, plastików płyny niezamarzające przepływają w organiczne opakowania wielokrotnego użytku. Trafiają tam, by nie przepłacić w rynkowych przestrzeniach, by nie popaść w samounicestwienie ekonomiczne, gdyby wieczór był nad pojęcie udanym.


    Fałszywe rudzielce, blond-oszustki, brunetki od wczoraj – jakby żadna nie umiała być sobą, jakby to było faux pas, źle świadczące o nosicielce. Telefony z zawieszkami imitującymi różańce, emo-buty wyglądające na pluszowe zabawki, teleinformatyczny obłęd, dresy potrafiące w pojedynczej nogawicy pomieścić zakochaną parkę, drugą zostawiając jak pusty talerzyk wigilijny, na wypadek zabłąkanej duszyczki. Czapki niczym z dziecięcych obrazków, nogi, którymi trzeba się pochwalić nim będzie (dla nich) za późno. Legginsowe pupy podrygujące jak wahadełko w rękach doświadczonego różdżkarza, stada koczujące przy paśnikach, czekające, aż każdy napcha się „cobądziem”.


    Młode damy, na chwilę zaledwie porzucają cnoty, by zanurzyć się w blichtr, miliardy światełek, zachwyt ochrypły od alkoholu – falujący jak ocean zasilany z nieskończonej ilości kurków, czy butelek. Usiłując uwolnić się od skrupułów, piękni, młodzi i bogaci śmieją się udawaną beztroską, bezczelni Królowie Życia. Ślepi na tło. Dżungla ekstrawertyków. Czerń nie mająca uzasadnienia w żałobie. Brody plugawe, skołtunione czekają aż nosicielom wypadną przekrwione oczy i pozwolą im uwić gniazdo na wzór domu remiza. Piersi usiłujące utrzymać rytm narzucony przez pięty, szum grzesznych myśli


    Byle nie utonąć, aby do brzegu i po krawędzi szaleństwa bezpiecznie zachować siebie. Jakieś afro większe niż aureole świętych zdobi głowę absolutnie nie afrykańską. Łapię widzenia na jednym wdechu, gromadzę, wypluwam i łapię powietrze by ostudzić chaos w głowie. Tonę w gąszczu pragnień, domniemań, zachwytów i przekleństw. Tak miało być? Naprawdę?

3 komentarze:

  1. A jak powinno być?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie mam pojęcia. ale można się przestraszyć, albo zaginąć w tumulcie.

      Usuń
    2. A mówią, że od przybytku głowa nie boli.

      Usuń