No i stworzył Bóg tego nieszczęsnego Adama i zobaczył go doskonałym. Z dumą powiódł umęczonym okiem po równie doskonałym (bo przez siebie stworzonym) wszechświecie i zauważył brak zachwytu nad swoim dziełem. Nie to, że złośliwcy się odwrócili. Po prostu nie było nikogo do wzniecenia zachwytu. Zafrasował się, brodę wytargał, capnął Adamka, który oczywiście niczego się nie spodziewał i wyszarpnął mu żeberko. Ponoć jedno, ale cholera wie, jak było naprawdę. Spróbujcie wyszarpnąć sobie żeberko, to zobaczycie, jak to boli. No i oczywiście Adamek już taki doskonały nie był. Powiedzmy Ideał Minus.
Twórca z tej mizerii adamowej ulepił Ewcię. Po prawdzie, to uchetany był już niemożebnie tym wszechświatem i Adamkiem, więc na odczepnego lepił i modlił się by jak najszybciej skończyć. Dlatego Ewcia mu wyszła pulchna, jakby glina spomiędzy palców mu się wycisnęła i nie wygładził. Mnóstwo różnych takich okrągłych wypustek miała, i słusznie wściekła na świat przyszła. Ledwie okiem na Adaśka rzuciła i natentychmiast zauważyła niedoskonałości. Delikatności dopiero miała się uczyć, więc otwartym tekstem wypomniała mu to i owo, a chłopa zatchnęło, bo przecież na jej rzecz Bóg go obszarpał.
Kiedy krew Ewci zeszła z oczu nieco pomiarkowała i wstyd jej było, że tak zbeształa chłopa, który stał teraz i dużym paluchem wiercił w piachu dziurę. Na zgodę zaproponowała wyprawę do księżowskiego sadu na jabłka, a może i inne rozkosze, jakich pod jabłonką zaznać można w ciepłe letnie popołudnie. Jak raz niedziela była, więc proboszcz na parafii kazanie wiernym prawił, albo przymierzał się do onego prawienia, więc hycnęli przez płotek cnotę tracąc od niechcenia. Wołami napisane było, że od jabłek proboszczowych wara (NIE ŻREĆ MI JABŁEK, BO PIEKIELNYM OGNIEM TYŁKI WAM POKĄSAM), ale do szkół nie chodzili, więc analnie potraktowali alfabet i poszli w rozpustę jak dzik w żołędzie.
Żarli właśnie te jabłka, pot z czół ocierając sobie nawzajem, aż Ewci brzuch napuchł jak balon i planktonu całą rzeszę powiła, wywołując sprzeczne we wszystkich uczucia. Bóg o czole rzadkim, coraz wyższym i bardziej pomarszczonym nieco się przestraszył, mimo uciechy, że dziadkiem został, ale przypomniał sobie jak sad wyglądał po przejściu szarańczy, a to tylko Ewcia z Adamkiem broili. Za rok-dwa przyjdzie zdecydowanie większe stadko i ogołoci drzewka nim owoce dojrzeją. Zagotowało się w nim i miłosierdzie sklęsło, chowając się po zakamarkach. Na kopach wyrzucił i pięścią pogroził, a sad od wygnańców na wszelki wypadek morzem szerokim ogrodził (pierwsza we wszechświecie fortyfikacja obronna, dotychczas niezdobyta).
I pewnie do dziś pilnuje świętych jabłek, Adamki łażą skrzywione i niekompletne, przez co zniechęcenie ich ogarnia i grzeją się w słońcu kombatantów bez godziwej renciny na pociechę. Ewcie przez wszelakie skaczą płoty, kiecki zadzierając wysoko i żaden się nie ukryje przed ich zuchwałością. Granic i umiarów nie znają, wytrwale węszą świętego sadu szukając. Bo jest. Był. Skoro więc wyjść się dało, to i wrócić pewnie można. A jabłuszka słodkie, jak grzech spod jabłoni.
No i mamy wreszcie nową, naszą rodzimą ,,Opowieść ( nie)wigilijną,,. Aż strach teraz jabłka jeść!
OdpowiedzUsuńteraz chemia już zadbała o różne takie. więc z tym planktonem ryzyko coraz mniejsze.
UsuńJak to dobrze, że można obwinić za wszystko praprzyczynę. Zawsze to jakaś pociecha.
OdpowiedzUsuńwspólny wróg mobilizuje. jednoczy. a tak prostacko przyznać się, że jest się tumanem, to nieeee... absolutnie. wszystkiemu winni są oni i nieważne kim są.
Usuń