Miejsce było dość niesamowite, chociaż cieszyło się popularnością i sporo osób odwiedzało przybytek, nie zdradzając nikomu czy przyszli kupować, czy sprzedawać. Szef lombardu przyglądał się wszystkim raczej dobrodusznie. On wiedział. Potrafił rozpoznać kolekcjonera, konesera bardzo wyrafinowanych obrazów od laika, który trafił tu przypadkiem - jak ja.
Patrzyłem z szeroko otwartymi oczyma, a ludzie przebierali i szukali czegoś dla siebie, trochę podobnie do starszych pań mających sporo czasu i niewiele pieniędzy, więc w second handach przegrzebują stosy polując na to, czego im brakowało. Byli tu ludzi rozmaici - zamożni, udający znudzenie i biorący w rękę pozornie przypadkowe sztuki, żeby nikt nie rozpoznał, że zmierzają ku temu, na co im życiu odwagi brakło. Byli biedni, którzy raczej sprawdzali ceny i porównywali jakość towaru z tym, co sami mogli zaoferować.
Właściciel zauważył chyba, że czuję się zagubiony, bo podszedł i ujął mnie pod łokieć. Oprowadzał bez pośpiechu, dyskretnie pokazując towar. O każdej sztuce potrafił coś powiedzieć. Dużo, jak sam przyznawał, było sieczki. Pospolitości niezbyt wyrafinowanej i wulgarnie atrakcyjnej dla niezbyt lotnych umysłów. Ale pośród tej masy zdarzały się sztuki dla znawców. Dla smakoszy. Staruszek wyglądał jak kustosz w zakurzonym muzeum, względnie archiwista tkwiący głęboko w podziemiach, gdzie woń starego papieru rozkładała się pod nieostrożnym krokiem.
Stanęliśmy przed egzemplarzem, jakim chciał się chyba pochwalić, bo milczał patrząc i z wyraźną lubością przyglądał się, jakby to, co mi pokazywał miało być klejnotami koronnymi. Pokiwałem głową w zamyśleniu. Miałem nadzieję, że moja ignorancja wymyka się zauważeniu i mogę już bez wsparcia zwiedzać ten wiecznie otwarty lombard. Staruszek zajrzał mi jednak w oczy i pokiwał głową przecząco. Jeszcze nie pora na samodzielne spacery pośród tego przepychu typowego dla tysiąca i jeden drobiazgów. Zdjął coś ze statywu i zaprosił mnie na zaplecze. Trudno było odmówić widząc taka życzliwość i zaangażowanie. Poszedłem.
Posadził mnie w wygodnym, choć mocno wysłużonym fotelu i patrzył na mnie czekając, aż się rozluźnię. Gdy uznał, że to już rozłożył to, co zabrał z głównej sali. Popatrzył krytycznie na mnie i na towar, a następnie założył go na mnie. Miał niezłe oko - pasowało jak ulał. Staruszek poprosił cicho, żebym zamknął oczy i opowiedział co się zmieniło. Zrobiłem to, choć wydawało mi się dość ekstrawaganckie takie działanie. Przed zamkniętymi powiekami wędrowało wspomnienie. Dziwne, ale chciało być moim. Wciskało się między inne i starało z tamtymi zaprzyjaźnić. Po chwili i ja poczułem się jego prawowitym właścicielem.
- Możesz je kupić - szepnął staruszek. - Albo zmienić na inne za dopłatą. Chcesz?
Bardzo dziwne miejsce, a gdyby tak można było wstąpić po lepszy nastrój lub zacniejszy charakter?
OdpowiedzUsuń