Bo
ja, proszę pani jestem poukładany. Logiczny, skrupulatny i
przewidywalny. Nudny po prostu. Taki, którego pojawienie się jest
pewne, albo wykluczone. Którego oczekiwać można jak nocy, po
długim dniu i wiosennych kwiatów, gdy zima się postarzeje
wystarczająco, żeby uciec gdzieś daleko. Niezauważalny jestem.
Jak kryształowy wazon stojący na regale pośród wielu, które się
odkurza raz na jakiś czas, ale tak naprawdę, to jego obecność
można odkryć dopiero wtedy, gdyby zniknął. Jestem jak powietrze.
Może potrzebny, może istniejący, lecz niezauważalny zupełnie.
Ignorowany i bezimienny. No… Nie ma mnie wcale.
Taki
akuratny jestem. Pasujący. Nikomu krzywdy, każdemu uśmiech i dobre
słowo. Pomoc, jeśli potrzeba i nieobecność, gdy zawadzam. Cichym
jestem organizmem i nienachalnym. Niewyczuwalnym. Popełniam swoje
drobne codzienności już dość długo i z różnym skutkiem, jednak
na ogół wspomnieniem bardziej jestem tam, skąd odszedłem, niż
bieżącą obecnością. Bo w dzisiaj jakoś się nie odnajduję.
Jestem każdym wczoraj w wielu miejscach, w zdarzeniach i ludziach.
Nawet w sobie i dla siebie jestem pozbawiony punktu zaczepienia w
teraźniejszości. Defekt taki. Skaza genami w moje wiano włożona.
Nigdy teraz, wciąż marzeniem lub wspomnieniem. W czasach różnych
od już-natychmiast. W każdym innym dniu pomiędzy życiem i
śmiercią jestem.
Wiem,
że to dziwne, że trudne do zrozumienia, ale takie są fakty. Mogę
być cieniem każdej spotkanej istoty, mogę być dopełnieniem
nieznacznym, wstążką w kwiatów wiązance dyskretną, lecz nigdy
kwiatem. Nigdy dziś. Jakbym płynnie transformować umiał wczoraj w
jutro bez nieciągłości zawartej w dzisiaj. Jakbym jutro umiał
opowiadać o minionym, w którym o jeszcze wcześniejszym minionym
opowiadałem, gdy… ale dziś? Dziś we mnie jakby zgasło. Dla mnie
i dla każdego. Dzisiaj nie istnieję, bo albo wczorajszym sobą
jestem, albo dopiero jutro objawię się cieniem dnia, który minął
właśnie. I choćbym nie wiem ilu użył porównań, jak bardzo
starałbym się, jak wyszukanych słów używał i jak nieskończenie
precyzyjnych, to wciąż niezrozumiałym zostanę.
Wiem,
bo nawet w trakcie mówienia… Nie istnieję. Nie ma mnie wcale, bo
przecież mogę być tylko wspomnieniem, lub nadzieją na jutro
możliwe. Nie dziw się więc, kiedy milczę, kiedy dłonią dotykam
tak lekko, jakby zwiastowaniem jutrzejszego być miało dotyku. Nie
dziw się, kiedy twój uśmiech błądzi we wczoraj i w jutrze, choć
w moje patrzysz oczy. Nie dziw się, że piszę słowa, bo zapisane
stają się przeszłością. Tą, w której istniałem. I nadzieją,
że pojawię się w jutrze, jeśli zapragniesz jutro je przeczytać
raz jeszcze. W myślach nie raz układałem historie, wciąż szukam
takiej, dla której czas butem zatrzymam i zanim pojawi się jutro,
ja pierwszy na nim stanę. Ja się objawię nim zegar naznaczy chwilę
jej istotnością domniemaną.
Kiedyś
będę teraźniejszością. Komukolwiek. W dowolnie wybranym celu.
Uśmiechaj się. Uśmiechaj. Kiedyś zrozumiesz. Zrozumiesz, gdy
przyjdzie ci opowiadać historię. Tę historię, w której ty i ja
mamy wspólną przeszłość, w której siebie mną uzupełnisz i w
takiej wystąpisz oprawie, gdy mną dzień naznaczony został dla
twojej przeszłości odmiany. Albo gdy nocą jutrzejszą pomyślisz o
dniu, który ma nadejść za rok być może, albo lat pięć, czy
piętnaście. Nieważne, grunt, żeby zaczepił się osi czasu gdzieś
przed nosem na odległość tobie dostępną. W tym tam, dokąd
dopiero zmierzasz. W tym niegrzecznym, niebezpiecznym czasie, kiedy
możesz sobie sama pozwolić na bezczelną i zuchwałą pokusę
marzeń, że jutro będzie i to tobie posłuszne. I wreszcie spełni
ci się to, czego pragniesz tak skrycie, że nawet słowem boisz się
je napiętnować, bo wstyd ci oblicze odmienia i widzisz je, choć
lustra w mroku nocy głuchej toną.
Znajdziesz
mnie w każdym z tych czasów, we wszystkich chwilach, jeśli tylko o
teraz zapomnisz. Bo w teraz mnie nie ma i być nie może. Nie umiem.
Nie potrafię. Mogę być fantazją, fatamorganą niedoścignioną,
marzeniem sennym, lub wspomnień kupką kruchą, którą wiatr
rozwiewa, kiedy ty drżącą ręką drobiazgi grabisz skrupulatnie
układając z nich stosik, ołtarzyk i własną niedoskonałością
pamięci piękniejszą ją nawet odbudowujesz, niż wiatr brutalny
rozsypał. Widzę to wczoraj, gdy mogłem stać się częścią
ciebie, twojego dnia, ulotną myślą zrodzoną w głowie. Widzę te
jutra, o których jeszcze nie pomyślałaś i te, które już masz
narysowane. Cienką kreseczką na delikatnej dłoni, żeby się
stały, żeby nie spłoszyć, nie skazić ich piękna własną żądzą.
Żeby nie zauroczyć i snu zbyt barwnego nie stracić z pola
widzenia.
Bo
nawet, kiedy zwątpienie, kiedy logika twarda ci powie, kiedy
przypomni o tych tablicach w proch połamanych beztroską, odwagą,
wolą i chęcią, pragnieniem szczerym, chociaż ułomnym, jak to się
zdarza ludziom co dnia… Nawet wtedy słyszę wołanie. Krzyk o
jutro z wczoraj dochodzący, bo ja już tam jestem. W tym wczoraj
jestem i w jutra zwiastunie. Jestem. Byłem lub będę. Zawsze, tylko
nie teraz. Nie już natychmiast. Wstydu za jutro nie czuję jeszcze,
za wczoraj już zapominać zacząłem, a dzisiaj? Kiedy go nie ma
bezkarnym jest dzisiaj. Nietykalnym, bo nie istnieję. Jak duch
jakiś, jak heros przeszłości ze starych odkurzony legend, któremu
zapomniane są niecne uczynki, a tylko wiekuista chwała i sława za
czyny niepotwierdzone. Jak bohater dzieła pochwały przyszłości
szukający i postaci dorosłej do przyszłych czasów, aby dobrymi
były i wypełniły nadzieją oczekiwanie tego jutra.
Jestem.
Zwiastunem jutra, wspomnieniem wczoraj. Dziś tylko zjawą, wigilią,
niczym. Twoim mnie widzeniem, które jutro dopiero ma ubrać w
konkrety. Każde kolejne jutro, które we wczoraj odnajdzie
potwierdzenie, lub w jego mrokach zaginie. Zjawą dzisiaj jestem, jak
TY.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Szanowni Czytelnicy,
przez jakiś czas jeszcze Oko nie będzie dostępny w blogu, jednak pojawiać się tu będą opowiadania Jego autorstwa umieszczane - na Jego prośbę - za moim pośrednictwem. Ewentualne komentarze pozostaną na razie bez odpowiedzi.
Przekazuję Wam pozdrowienia od Niego i podziękowania za troskę. Aby uciąć domniemania wyjaśniam, że jest żywy i ma się dobrze - Jego skupienie przekierowane jest teraz na inne sprawy, które wymagają wyłączności.
:)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie adekwatne do okoliczności, trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuń"za moim pośrednictwem", "Przekazuję Wam", "wyjaśniam". Ty, czyli kto?
OdpowiedzUsuńwielkie mi mecyje....wszak autor zmienił formę . Przecież można zwymiotować od odpowiadania na komentarze w kółko te same i takie same.
UsuńZdrów i żyw :)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie w wielkim stylu, czyli stylu Oka. Pyszna lektura, dziękuję.
OdpowiedzUsuńProszę przekazać pozdrowienia Autorowi.
Mam nadzieję, że powód nieobecności, czyli sprawa wyłączności ma wydźwięk pozytywny.
Witam.
OdpowiedzUsuńDziękuję za tę informację, bo byłam wśród tych, którzy bardzo się już o Oko niepokoili.
Pozdrawiam:)
Szkoda ,że nie kopnął pan w kalendarz. Tak jakoś ostatnimi czasy , zabawne są stypy. ...Ten mój komentarz idealnie wpisze się w wersje ,że zazwyczaj byłe żony to zołzy...tak sobie przypomniałam ,że w pewnym sensie przez chwilę byliśmy" małżeństwem". Miło ,że nie publikuje pan codziennie, bo dla mnie nadmiar jest nie do przetrawienia. Jedno zdanie czytam tydzień a więcej...Na tarasie został bukiet chryzantem...ha ha ha ha ha ha ha ha ha ... wszystkiego dobrego ...panie "były".
OdpowiedzUsuńW pewnym sensie popieram Panią Pani Kloszard z tym nadmiarem, jest co najmniej mdlący!
Usuń:)
OdpowiedzUsuńDobrze, że Oko ma przyjaciela lub przyjaciółkę. A może i kloszard to przyjaciel? Fascynująca sytuacja.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że zdrów i ma się dobrze.
OdpowiedzUsuńDziękuję za wiadomość bo już się martwiłam. Bardzo dobre opowiadanie jak zwykle. Pozdrawiam serdecznie z Krakowa
OdpowiedzUsuń