Zakotwiczony
w balustradzie mostu przypominał znak zapytania. Dlaczego
zatrzymałem na nim wzrok o chwilę zbyt długo, by nie przekroczyć
granicy obojętności? Gdzieś z zakamarków pamięci odgrzebałem
obraz łączący się z widzianym tak dokładnie, jakby stanowił
ciąg dalszy tej samej historii. Być może była to tylko iluzja
stworzona w mojej skażonej logiką czasu głowie, szukająca
rozpaczliwie początków zdarzeń, kadrów poprzedzających,
protoplastów, czy źródeł. A może skrępowany chronologią szukam
racjonalnej przesłanki, uzasadnienia faktu, ze skutkiem podobnym do
prób odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Kiedy jednak dojrzewające
spostrzeżenie ugruntowało się we mnie i ukorzeniło przyjąłem
je, jak przyjmuje się aksjomaty matematyczne.
Fantasmagoryczne
preludium miało początki w opłotkach Miasta, gdy spora grupa
odświętnych ludzi fetowała mniej, lub bardziej udawaną radością
legalizację związku dwojga młodych ludzi. Przy bogato zastawionych
stołach mężczyźni pracowali na ciężkiego kaca, a kobiety
rejestrowały pojawiające się zmarszczki, kilogramy i kreacje.
Dzieci pozostawione samym sobie grasowały pomiędzy łakociami i
muzyką, albo też płakały głaskane ponad miarę po blond
czuprynkach. W porze śpiewów chóralnych, kiedy krawaty przeniosły
się z kołnierzyków w kieszenie porzuconych marynarek, a kobiety
dyskretnie zmieniały pod stolikami obuwie na mniej eleganckie,
jednak o wiele wygodniejsze odszedłem od zgiełku pogrążając się
w ciemnościach ogródków działkowych.
W
jednej z alejek zespolony z tandetną siatką ogrodową, niczym
ukrzyżowany nietoperz zawisł Znak Zapytania. Klął na pociągi
donikąd, szukał prywatnej gwiazdy na firmamencie i rozmawiał ze
słonecznikiem. Ten łagodnie kiwał swoją wielką, brodatą głową
w lekkich powiewach ciepłych prądów udając, że rozumie i
współczuje. W chwilach, gdy światło z dźwiękiem schodziły do
podziemi Znak Zapytania uzewnętrzniał wątpliwości z samego dna
wątroby wzmacniane dodatkowo niecenzuralnymi wykrzyknikami. Mniej
więcej trzy pociągi później kolejne hałaśliwe pudło podróżne
zbliżające się ciągiem prostokątnych świateł potraktowane
zostało emocjonalną próżnią, głęboką, gęstą, roztrącającą
pozbawione owoców krzaki porzeczek. Drgnąłem w obawie, czy to
narkotyczne zapomnienie nie wykiełkuje myślą o zbliżeniu, w
podobnym do godów modliszek akcie, w którym brakuje czasu na radość
spełnienia. Jednak nie – stałem się świadkiem dialogu z
Wszechobecną Ideą, a Znak Zapytania każdą cząstką świadomości
chłonął odpowiedź. Trudno się dziwić ograniczonej skorupie, że
zrozumienie miało przyjść później, pomimo prostoty rozwiązania.
Jeśli jednak rozmawia się z Ideą, to czy jako matryca istnienia,
czy jako łagodny staruszek z pryszczem na nosie staje się ona
faktem. I przewidziała niewątpliwie w swym bezmiarze, kreując
istoty stadne dojrzewające samotnie potrzebę wytyczenia ścieżek
genesis tak, żeby zdarzenia ukryte w najbanalniejszych przypadkach
splotły dopełnienia w monolit. Ciasnym umysłom, przywiązanym
niewidzialną pępowiną do początków krótkiego bytu Idea taką
chwilę podaje na odległość zmysłów, by mogły ją pochwycić i
pozwolić jej się nieść.
Pociąg
wykreślił już w mroku krzywą nieznanej funkcji i ucichł, a wraz
z nim umilkła rozmowa. Nagromadzona bezruchem energia eksplodowała.
W ruchach miękkich, poalkoholowych Znak Zapytania sforsował
ogrodzenie, przedarł się przez porzeczkowy gąszcz, oburącz
schwycił słoneczną głowę i skręcił jej kark. Później
odszedł. Odpłynął w ciemność w gasnącym chrzęście żużlowej
alejki. Na siatce, naprzeciw martwego kwiatu – owocu porzucił
niepotrzebne już pytania.
Nie
potrafię odpowiedzieć, kiedy zorientował się, że został skazany
na poszukiwania. Gdy jednak dostrzegłem go wpiętego w balustradę
już wiedział. W śpiące wreszcie Miasto z nieba sypała się
wilgoć o kroplach tak drobnych, ze nie sposób jej nazywać
deszczem. Na Rzece wiatr malował nią dwubarwne, szybkozmienne
obrazy, niesione nurtem poza betonowy horyzont. Dziś wiem, że wtedy
ZZ pisał list, chociaż początkowo podejrzewałem go o spowiedź.
Wybrany środek przekazu, równie irracjonalny jak cała ta historia
w nieokreślony sposób pasował do niego. Myśl zapisana wzrokiem w
znikopisie nurtu mieszała się w pieśń atomów – zbłąkanych
wyznań i skarg. Gdy nagromadzą się w nieciągłościach rzeki
można odnaleźć fragmenty szemrzących westchnień bez
jakiejkolwiek szansy na ich rozszyfrowanie.
Ciekawe, że akurat słonecznik został bohaterem wpisu...Intrygujące.
OdpowiedzUsuńKochany ZZ... :)
OdpowiedzUsuńZawsze lubiłam słoneczniki, są wyjątkowe. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia
OdpowiedzUsuń