Przebudzenie
w środku lasu było wręcz urocze. Ptaki śpiewały pieśni
pochwalne, niebo skrzyło się niezmąconym błękitem, a słońce
już zdążyło wydobyć aromat leśnych ostępów. Leżałem NA
namiocie, przykryty tropikiem. Obok mnie, jeszcze śpiący, drugi
błędny rycerz. Kolejny rok spędzaliśmy razem wakacje, mierząc
czas zawartością portfela. Nocleg, taki jak ten, oprócz walorów
estetycznych, posiadał także wymiar ekonomiczny – pozwalał
przedłużyć szwendaczkę
po Polsce. Często korzystaliśmy z darmowych noclegów. Wczoraj,
zmęczeni spacerem i krótką podróżą na blasze wywrotki nie
mieliśmy sił rozbijać namiotu. Rozłożyliśmy go tylko na ziemi,
wczołgaliśmy się w śpiwory i przykryliśmy nieprzemakalną
płachtą tropika. Jak bardzo udany był to pomysł. Taki sufit na
początek dnia.
Szybkie,
rutynowe pakowanie obozowiska i poszukiwanie asfaltu. Tak – asfaltu
– śmierdzącej smołą wstęgi, która miała nas zaprowadzić na
pustynne nadmorskie plaże. Ktoś z litości podrzucił nas do miasta
żukiem wyładowanym do pełna kostiumami teatralnymi. Siedziałem
skulony pomiędzy kreacjami na bal przebierańców nie widząc dokąd
zmierzam. W mieście standardowe zakupy – po trapersku – na
zapas. Bochenek chleba na czarną godzinę i dżem. Jako wytrawni
autostopowicze wzięliśmy oczywiście najtańszy, zgodnie z zasadą,
że wszystkie dżemy są takie same – są słodkie.
Wylotówka
na Gdańsk. Witaliśmy kolejne ekipy amatorów tanich podróży,
pozdrawiając ich ręką i klnąc w duchu. Etyka nakazywała stanąć
na końcu kolejki. To kosztowało nas jakieś dwa kilometry spaceru i
dziewiętnaście pozdrowień. Przybyliśmy tu za późno. Mimo to,
jeszcze po nas zjawiali się następni. Machanie książeczką
wydawało się absurdalne. Wbiłem w pobocze długi kij, zamocowałem
na jego końcu książeczkę autostopowicza i zjednoczyłem się z
rowem. Partner wymościł podgłówki z plecaków i otworzył
„granaty” – piwo w puszce. Kontemplowaliśmy nieboskłon
leniwie pociągając chłodny na szczęście browar popychając
stopami patyk, na dźwięk silnika. Kij kołysał książeczką
wywołując śmiech mijających nas zmotoryzowanych egoistów.
Jakkolwiek
wolno płynął czas i tak nadeszło dojrzałe popołudnie. Zwróciłem
uwagę na szczególną ciszę. Ptaki zamilkły, owady gdzieś
zniknęły. Wiatr przypomniał sobie, ile jeszcze ma świata przed
sobą. Już mieliśmy się poddać w jakiejś przytulnej knajpce, gdy
obok kija zacumowały dwa motory. Spod kasków wypłynęły kasztany,
skrzydło kruka i serdeczny śmiech z „machadełka”.
-
Na każdego przyjdzie pora- kolega mruknął podsłyszane na trasie
motto – ale od razu do raju???
Aby
nie kusić losu szybko poderwaliśmy się. Anioły sprawnie nas
przytroczyły do motorów
-
Gdańsk panowie!
Brak
jakichkolwiek uchwytów, poręczy, kabłąków. Siedziałem za
Kasztanowłosą Anielicą. Ruszyła ostro. Aby nie spaść
instynktownie objąłem ją wpół. ....O!! Bogowie!!!...Żeby ten
Gdańsk był gdzieś za Władywostokiem!!! Jazda sama w sobie sprawia
frajdę – wiatr grający w uszach, taśmociągi krajobrazu
przesuwające się tuż przed nosem. Dogoniliśmy jakąś
niezorientowaną chmurę wylewającą gęste łzy na zakurzony
asfalt. Nim ją minęliśmy byłem kompletnie mokry. Ciekawe, jak
czuł się Anioł...Pod moimi dłońmi parowało jej ciało...
-
Koniec podróży.
To
niesprawiedliwe – pomyślałem – już Gdańsk? Dlaczego był tak
blisko? Z niechęcią odpinałem bagaż z motoru. Smutny uśmiech
podziękowania. Zerknąłem na kompana. Miał ten sam wyraz twarzy –
dziecko, któremu zabrano dla jego dobra ulubioną zabawkę...Znowu
czuliśmy to samo. Wspólnota uczuć, porozumienie wewnętrzne.
Pierwszy krok stanowił mękę. Drugiego nie było...Poczułem na
ramieniu dłoń Anioła. Odwróciłem się...
-
Zostaniecie...?
Pierwsza część tekstu bardzo mi znana z praktyki... namioty, lasy "nie mieliśmy sił rozbijać namiotu" - o tak. To było życie ;) I też te względy ekonomiczne ;)
OdpowiedzUsuńTak przyszło mi na myśl pytanie, dlaczego wyrastamy z takich eskapad!?Nie sądzę, żeby tu chodziło tylko o powód finansowy. Ludzie oszczędzają przecież nawet na jedzeniu. Powinni raczej na bilecie!
OdpowiedzUsuń