czwartek, 31 października 2024

A reszta do aresztu.

 

    Wilgoć sroży się na chodnikach, choć kominy elektrociepłowni dławią się tłustym dymem. Na wystawie ekstrawaganckie lampy przełamują stereotypy – podstawa jednej przedstawia damskie popiersie w granatach, druga – męsko-różowa. Obie zamiast głów mają spódnice abażurów. Wrony i inne szare, czy czarne ptaki omijają witrynę obojętnie, więc (być może) lampy nie mają żadnego znaczenia.


    - Metalowe zwierciadła w ogrodzie już zwiastowały labirynt – raczył napisać Jorge Louis Borges, a ja zapamiętałem, bo przecież z m. chodziłem na wyspy, żeby paląc papierosa nad szuwarami zerkać na Rzekę i odbijający się w niej most, czy gmach uniwersytetu. A nawet przechodnie obcy nam doskonale, a przecież swoi – tacy starzy dobrzy nieznajomi, chaotycznie rozrzuceni pomiędzy turystami. Lustro, mimo perypetii przetrwało, labirynt pochłonął zamęt. Szkoda. Ech, Magduszka, nawet bordowa mogłabyś się mi zdarzyć pośród wysp.

środa, 30 października 2024

Kotłowanina kotów łownych w kotłowni.

 

    Ciemność pęczniała od wilgoci ukrywając nieznane. Kobiety strojem podkreślały jej gęstość. Ostatnia szara komórka zapadła na depresję z braku towarzystwa.


    W autobusie budowlańcy zerwali zawleczki z ręcznych grana… puszek i beztrosko raczyli się piwkiem, czy energetykiem śmierdzącym farmacją. Jakaś pani z włosami w kolorze tak czystej miedzi, że miedź zzieleniałaby z zazdrości patrzyła na inną, dwubarwną włosowo. Nie dziwię się. Kobieta miała kilka warkoczyków trzymających się skóry tak fantazyjnie uczepionych, że tworzyły labirynt gardzący symetrią, czy innymi szczególnymi postaciami znanymi z matematyki. Ekstrawagancka nieregularność.


    Rzeka wciąż płynie. Mucha oblatywała świeżo znalezioną kupę, zachwycając się jej rozmiarem. Ja podziwiałem dziewczęta o twarzach wytwornie wybielonych, o pośladkach gotowych skutecznie sterroryzować senne maligny nie tylko samotnych facetów. Tła dopełniła dziewczyna z twarzą klauna, usiłująca sprzedawać bilety na rejs ogrzewaną barką. Nie miało prawa się udać. Wystraszyła wszystkich.

wtorek, 29 października 2024

Czarująca czarownica.

 

    W autobusie, a może bardziej w wózeczku jakieś pisklę ćwiczyło narząd mowy w uniwersalnym języku niemowląt, niezwykle słabo skojarzonym z dowolnym z języków świata. Zamszowe, męskie głowy przesłaniały mi widok na długowłose dziewczęta. Melancholijny Karampuk wylegitymował się ponuro przed organami kontrolnymi, inni udowadniali swoje prawa do podróżowania bardziej dorosłymi plastikami.


    Rzeka snuła się sennie między mostami, kompletnie bez wigoru. Poszedłem w dół tej Rzeki w rytm świeżo uplecionej ze słów mantry:


Trzeba się przebrać,

żeby się zebrać

i pobrać dla branki

ubranka.


    Mamrotałem sobie beztrosko, maszerując krokiem sugerującym aspiracje do kolonizacji co najmniej małej krainy, jeśli nie całego kontynentu. Nie dziwota, że schodziły mi z drogi psy, zaspane ludzkie istoty i nawet chłopina powłóczący jedną nóżką. Wiatr, korzystając z okazji, że zabrakło mi podejrzanych podrzucił aromat porannego papieroska, choć wokół nigdzie-nikogo.

poniedziałek, 28 października 2024

Która to tura tortur tortem na torowisku?

 

    Karłowaci, zgorzkniali faceci. Obok piękne, wysokopienne kobiety. Czego im natura poskąpiła – domalują, dokleją, albo wszyją, jednak po co? Najtrudniej ustalić. Wciąż rosnąca fala niechęci do płci brzydkiej potrafi oszpecić nawet szczere chęci.


    Gołębie ubijają chmury drobnymi skrzydłami, nieopodal wejścia do kościoła leży podarty worek z piaskiem, jak pijany żebrak cierpliwie czekający na samarytanina. Dziewczynki w szkolnych spódniczkach w kratę wędrują bardziej w celach towarzyskich, niż naukowych, ale kontakty międzyludzkie trzeba cenić na równi z beznamiętną wiedzą. Burgundowe winobluszcze wspinają się na mosiężne klony tworząc plamę, jaką tylko jesień potrafi stworzyć mimochodem.

sobota, 26 października 2024

Lamentująca dewotka? Wierzba płacząca!

 

    Dla wzmożenia ogólnej szczęśliwości powędrowałem rynkiem. Nieskończony korowód piersi maszerujących karnie w dwuszeregu i dyskutujących w tak wielu językach świata, których nie rozpoznałem, zuchwale nagich nóg wspinających się w zacisze minispódniczek, pijalnie wódki reklamujące się wirującą reklamą świetlną na chodniku…


    Tańczący Z Mięsem stał potulnie w kolejce, na której początku sprzedawali gorące pączki. Nastolatki ubrane bardziej wyzywająco od doświadczonych prostytutek, młodzieniaszki już pod wpływem, albo dopiero śliniących się, by dopaść czegoś wzmocnionego alkoholem, turyści okraszający zachwytem elewacje kamienic okalających Ratusz…


    Nawet Fredro, zazwyczaj spiżowo niewzruszony zdawał się być żywą rzeźbą czekającą na datki przechodniów. Podstarzały rockman rozmawiał ze swoją zapiekanką, pożerając ją w drodze do, bizneswoman z całym bukietem dredów uwijających się nad garsonką szukała zrozumienia dla własnych idei biznesmena konserwatywnego aż po węzeł krawata.


    Nadzieje i marzenia wirują, splatają się w warkocze, szukają wzajemności, poklasku, albo dobrego słowa. Świat faluje w rytm muzyki wyciekającej z barów i restauracji, telefony, rozgrzane do czerwoności relacjonują zamiejscowym i spóźnialskim, co ich właśnie ominęło. Dziewczyna o włosach zebranych w kuleczkę, spięła je tak mocno, że pewnie myśli się jej pogniotły, więc podlewa je kawą z tekturowego kubka, tokując przy tym zaciekle.


    Dzieją się nieśmiałe, pierwsze miłości szukające słów wielkich, monumentalnych i najczęściej nieprawdziwych – zawsze, nigdy, ale przecież wywołujących rumieniec zawstydzenia zarówno na mówiącym, jak i słuchającej. Nie tryskać pożądaniem, pragnieniami i zmysłowością w taki dzień, to chyba już grzech. Grzech zaniedbania.

Słone słoneczniki w słońcu.

 

    Panna wyglądająca na influencerkę incognito uśmiechała się do butów starszej babki. Jak się później okazało, między jej stopami grzecznie przysiadł pies. Młoda dama postukiwała pazurkami w klawiaturę, a mi skojarzyło się toto ze stadkiem wróbli wyjadającej z zapałem ziarenka z plastikowej miski. Sieć jednak była zachwycona tempem postukiwania.


    Patrząc na okulary pasażerów ośmielam się snuć tezę, że kobiety uwielbiają duże szkła, a faceci gustują w drobnych. I na tej (jakże kruchej) podstawie podejrzewam śpiącego tuż obok mnie karampuka o męskie wykończenie cielesną galanterią. Osóbka posiada gładziutka buzię, koński ogon, wypielęgnowane pazurki, ale brak makijażu, dziurek w uszach i biżuterii trochę niepokoju wprowadza. No i torba, podobnie jak ubranie gotowa przynależeć do dowolnej płci. Dramat. Być może chłop opylił na czarnym rynku testosteron, albo kupił tam estrogen. Przytłoczył mnie swoją rozlazłością samczą, choć spał, czy też pozostawał w letargu stanowczo za długo mimo wertepów wciąż okazalszych i dokuczliwszych.


    Dzwon kroi ciszę na plasterki więdnące nim zdołają osiąść na pejzażu. Jakaś drobna kobiecina zdaje się być wytwornym dodatkiem do własnych buciorów, inna ubrana w dżinsy tak zmyślnie obcisłe, że potrafiły nawet śladowy tłuszczyk z ud przeciągnąć na poziom pośladków. Ciężko jest lekko żyć.

piątek, 25 października 2024

A po biegu zabieg na wybiegu.

 

    Trzy pokolenia kobiet interesowały się losem noska najmłodszej, najwyraźniej dotkliwie pogryzionym przez mgłę, jaka tej nocy rzuciła się na Miasto. Wirtuoz ploteczek osiedlowych zaspała (no, chyba że właśnie dzieliła się z kimś świeżymi wieściami z życia nieobecnych), bo r aczym kłusem doganiała autobus, wprawiając wszystkie członki w wibracje, a „synchrony” miała opanowane doskonale i pod pełną kontrolą, więc dobiegła w całości, ciesząc się mniejszym niż zazwyczaj towarzystwem. Kasowniki reklamowały właśnie imprezy kulturalne, a kobiety zajęte były autopromocją.


    Rzeka odymiona mgłą wydaje się nierealna, a podwieszony nad nią chodnik pobłyskujący światłami od dołu czeka na przechodnia, który rozpocznie powieść, choćby na moście nieopodal młyna zamienionego na knajpę. Pani w wielkich okularach mamrocząc zdrowaśki przeliczała koraliki różańca, dzięki czemu (być może) dotarłem bezpiecznie, a kto wie, czy nie szczęśliwie do celu.

środa, 23 października 2024

Podczas balu skonał konik na balkonie.

 

    Nocą Miasto pachnie inaczej. Wilgoć tuła się poszukując kogoś, kto mógłby jej towarzyszyć i niesie inne aromaty od tych wygrzanych jesiennym słońcem. Pani o kształtach, jakich mogłaby jej pozazdrościć wiolonczela wsiadała tuż za uśmiechniętym panem, noszącym na głowie popielaty mech zamiast włosów. Dziecię kończące dopiero szkołę podstawową już uczy się korzystać z ciała, oblekając je w coś, co nawet czerstwy bochen chleba ujędrniłoby i wymodelowało krągłości. Po co? Nie śmiem snuć insynuacji, czy podejrzeń, jednak czasy mamy takie, że chcąc osiągnąć sukces naukowy, bądź sportowy należy bardzo wcześnie rozpocząć przygotowania. Może dziecko ćwiczyło już rolę, w której zostanie bożyszczem tłumu?


    Posadzone w szczelinach zabetonowanego placu czerwone dęby wreszcie dorosły (zdębiały?) do swojej roli i rumienią się obłędnie. Dziecięcy wózek, przerobiony chałupniczą metodą na ciężarówkę, ładowany był sprawnie przez dwóch kloszardów wyposażonych w latarki czołowe, dzięki czemu, pomimo mroku, wyławiali metale kolorowe z kontenerów bezbłędnie, z chrzęstem sugerującym bogactwo połowu.

wtorek, 22 października 2024

Starania starca w starciu na starcie.

 

    Karampuk nieodmiennie hoduje na twarzy liczne melancholie, obrączkowane foczki (bynajmniej nie nerpy) dostojnie obrastają tłuszczykiem szykując się na przewlekłą zimę. Król życia blokuje środek chodnika sobą i walizą, krawężnik zostawiając mundurowym. Chłop budowany w dostatku uznał strój letni za doskonały pomysł na początek dnia. Stojące obok niego matrony w wełnianych płaszczach, szalikach i czapkach drżały na myśl, jak gorącego samca przyszło im podziwiać. Czyżby miał „uderzenia gorąca”?


    Rzeka udaje, że chce skrzepnąć, aromatyczny gość zatruł powietrze we wnętrzu pojazdu, lekce sobie ważąc odległość pomarszczonych organów węchowych od wonnego źródła. Zmęczony życiem dżentelmen z wyraźnym trudem usiłował dłonią zlokalizować (przeliczyć?) rodowe klejnoty, sugerując, że noc nie minęła nadaremnie. Na skrzyżowaniu, w wątłym cieniu żywopłotu pani opróżniała prawnuczka z dóbr konsumpcyjnych, nazbyt pazernie pochłoniętych wcześniej.

niedziela, 20 października 2024

Pomór głodomorów.

 

    Małżeństwo doświadczone dwójką dzieci bawi się z pisklętami, huśtając każde jedno. Pewną niedoskonałość włosową ojca (skórzana mycka na czubku głowy) z górką równoważy szanowna małżonka posiadająca w adekwatnym miejscu sporą kulkę z włosów – czyżby w małżeństwie status quo musiało być zachowane? Dzieciątka (oczywiście dziewczynki, bo w mojej okolicy chłopcy są płcią zagrożoną) zachwycone rodzicielską uwagą kołyszą się jak doświadczone wahadełka, choć wiek nie wskazywałby na rutynę.


    Spod drzwi niosą się weekendowe zapachy, bo wreszcie można zaszaleć i nie przejmować się bliskością wieczoru po pełnoetatowej pracy najemnej. Słońce od rana usiłowało malować na niebie coś w ciepłych barwach złotej jesieni, graby okryły się złotem liści, winobluszcze płoną ciemną czerwienią, sztywnolistne kaliny z lekkością udają zwiędnięte. Sikorki penetrują balkon, szukając porzuconych okruchów, a może owadów na tyle nieostrożnych, by pośród ostatnich kwiatów dać się wypatrzeć apetytowi fruwającego drobiazgu.

sobota, 19 października 2024

Kierownik za kierownicą.

 

    Orion biegł po ciemnym niebie i nieśmiało pukał do okien sypialni. Tłusty księżyc pysznił się ponad gromadą bloków przechwalając się swoją bladością. Kozackie dziewoje w pełnym rynsztunku bojowym wymalowanym na twarzach ruszały właśnie na podbój Miasta. Pani naznaczona trwale zmarszczkami wzięła na kolana kompaktowego smart-boksera tłustego jak maskotka Michellina i czule instruowała go, że czas na odpoczynek na chętnym łonie, bo spaceru na razie wystarczy. Graficiarze silą się na ozdobną kaligrafię i w swoim zapale przekroczyli dawno granice czytelności przekazu, jakby słowa miały wartość malarską, a nie znaczeniową. Na klombie rozsiadły się białe róże, Rzeka płyną lodowe wyspy łabędzie. Dzwonnik majestatycznie, z wprawą zawodowca odbija z powierzchni dzwonu patynę, nadając krokom marszowy rytm godny spaceru starówką.


    Zastanawiam się nad wciąż niższą jakością reklam radiowych i telewizyjnych i dochodzę do wniosku, że trwa wyścig, kto wyprodukuje najgłupszą reklamę. Twórcy (zapewne humaniści) nie wiedzą, że entropia wciąż rośnie i tego wyścigu wygrać się nie da – zawsze znajdzie się większy głupiec, to jedynie kwestia czasu.

piątek, 18 października 2024

Godne gody.

 

    Gotyckie dziewczę w skórzanym płaszczu wyglądało jak obraz w krzywym zwierciadle. Zobaczyłem zabiedzonego gestapowca z garbem czarnego plecaka. Jesienna pani przedmuchiwała pożółkłe liście z miejsca na miejsce kompletnie bez sensu, choć niewątpliwie, jakaś praca została wykonana. Dziewczynka wysokopienna i dopiero co nastoletnia potrząsała blond włoskami i przewracała błękitem wzroku. Jako pierwsza w klasie nosi leginsy, staniczek i top pozwalający pochwalić się głębokością pępka. Za kilka lat zmiażdży konkurencję w telewizyjnym programie dla talentów modelingu. Dziś miażdży bezczelnością koleżanki i kolegów z klasy, a otoczenie dorosłych nie deprymuje jej absolutnie. Źle pomalowana matrioszka dziś także drobiła malutkimi stópkami, więc może to taniec godowy, albo inne misterium przedświtu?

czwartek, 17 października 2024

Pierś warta popiersia.

 

    Mgła rozpierzchła się po okolicy, szukając konia, którego mogłaby zadusić. Tu łatwiej znaleźć sarenkę, niż konia, więc tułała się wściekła, że łup gdzieś umknął, a wysila się nadaremnie. Mokry wiatr wdzierał się pod kurtkę i szukał ciepłych żeberek, bezczelnie okradając je z zapasów zgromadzonych nocą. Skórzastogłowy zabezpieczył niebanalne myśli kłębiące się pod kopułą wełenką, Melancholijny Karampuk intensyfikuje kroki ku kobiecości, jednak uśmiechu na jego twarzy zapewne nie doczekam. Przez okno widzę, jak młoda kobieta w garbusie wspiera mgłę gęstymi chmurami cyber-dymu.


    Na przystanku pani przypominająca źle pomalowaną matrioszkę przytupywała krótkimi nóżkami. Emerytowany dżokej maszerował tak zamaszyście, jakby odmrażał końcówki… znaczy kończyny. Adonis w nieskalanym błękicie cierpiał niemiłosierny głód. Aby go poskromić, produkował ciepłe przekąski wwe własnym nosie i wciągał je głośno i z apetytem, którym zaraził jakąś dorastającą Afrodytę, choć ona jadła raczej tylko dla towarzystwa. No, chyba że miała dwie lewe ręce do produkcji pokarmu. Dwie lewe dziurki w nosie? Kowboj w czerni patrolował chodniki krokiem sugerującym opuchnięte jądra. Pod kapeluszem trudno było dostrzec grymas na twarzy omszałej siwym zarostem. Cała paleta dziewcząt będących dodatkiem do monumentalnego obuwia powinna coś oznaczać, jednak nie mam pojęcia co.


    Dwie dziewczyny oceniały stan własnych organów i oplotkowywały cudze wątroby i woreczki żółciowe. Sumita-junior wytrwale przedzierał się z życiorysem przez uboższe kategorie wagowe zmierzając do full-contact, wydłubując spod nosa z z podbródka nieistniejący zarost. Wszystkie miejskie kawki postanowiły zmienić klimat i zgodnie przesiadły się z jednego osiedla na inne.

wtorek, 15 października 2024

Forsycja – bezzałogowy skład gotówki; bankomat.

 

    Dorodny okaz człowieczej samicy z jawną lubością pobierał dane zewnętrzne wprost w małżowiny udrapowane metalem (ile trzeba mieć kolczyków, żeby być „lepszym człowiekiem? Lepszym, bo dobrym jest się bez żadnych „upiększeń”). Sieć teleinformatyczna oferowała zapewne smart-orgazm, bo samica oczy miała zamknięte, a lubość z oblicza zejść nie zamierzała. Może zerkała w cudze umysły? Ja co prawda nie poczułem ingerencji w szarą papkę, ale zapewne jestem zbyt gruboskórny.


    Długonogie stworzenie w amarantowych dresach kłusowało gdzieś rączo, szpacze watahy szykowały się do dywanowych nalotów na pionowe zapory winobluszczu maskującego żywy beton. Przystankowa wiata wypełniła się aromatem kwiatów, co namolnie zwiastowało poranek. Już dawno temu ośmieliłem się na tezę, że kobiety o poranku wolą aromaty kwiatowe, a popołudniami/wieczorami skłaniają się ku cytrusom, bądź bardziej drapieżnym, czy odważnym perfumom. Dziewczę, na którego udzie bez trudu można by odtworzyć jatkę spod Waterloo, niespecjalnie przejmując się rozpiętością przedsięwzięcia, pogrążyło się w myślach od których lico mu pobladło – oby nie trwale. Korowód młodych, chudych kobiet przedefilował pomimo mnie niczym sznur różańcowych paciorków.

poniedziałek, 14 października 2024

(et)ruskie cytruski.

 

    Słońce nie zaczęło jeszcze flirtować z horyzontem, gdy zaobrączkowana ślicznotka uśmiechała się pobłażliwie, choć kierowca robił co mógł, by zatańczyła wsparta o poręcz. Nie mógł widzieć, że ślicznotka, choć drobniutka, dłonie miała nawykłe do pracy fizycznej i bez trudu utrzymała równowagę mimo slalomu na miejskich wertepach. Mijaliśmy autobus „ozdobiony” autoreklamą – Autobus przyjazny środowisku… A ja wolałbym, żeby był przyjazny pasażerom i pozwalał im wyglądać przez okna, zamiast trwać pod drugiej strony hasła reklamowego. Powoli oswajałem się już z myślą, że Wróżba Na Dobry Dzień stała się przeszłością, gdy pojawiła się na moim szlaku. Chciałbym kiedyś komuś tak uśmiechnąć dzień i sprawić bezinteresowna przyjemność.

sobota, 12 października 2024

Sto-lica – mnóstwo gąb. Dobrze, że nie sto-lec.

 

    

Archeopan wybierał się właśnie po bułki, choć niebo czarne, że aż granatowe pękało nieśmiało gdzieś okropnie daleko. Dama w czerni, o udach okazalszych od pośladków lustrowała mrok, arogancko odwracając się do współpasażerów hmm… plecami.


    Dwóch nastoletnich marynarzy, z braku akwenu i łajby, nawadniało się wodą z butelek, nonszalancko kołysząc się na falach wyobraźni. Budowanie wizerunku podczas jazdy autobusem po miejskich wykrotach jest niewątpliwie wyczynem wysokiego ryzyka. Młoda nimfa malowała oczy i przyklejała rzęsy, korzystając z telefonu, jak z lusterka.

piątek, 11 października 2024

Prysznic pryszcza.

 

    Gość przeżuwający gumę, względnie złe słowa, uchylił czapki mijając Boga mieszkającego w przycmentarnym kościele. Samotny żuraw wyciągał szyję nad różowiejącym horyzontem i przyglądał się przechodniom snującym się tępo po chodnikach. Autobus niezbyt rączo przemierzał ciemność. Kierowca głośno ziewał i wzdychał, więc starsza pani, w poczuciu misji opiekuńczej poszła sprawdzić, po czym z nabytej ostrożności wysiadła zniesmaczona wątłą kondycją furmana. Puchata pani niosąca w świat nowiny ociekające świeżością i osolone subiektywnym spojrzeniem dzieliła się wieściami z inną, mniej świadomą tego, co się zdarzyło, bądź zdarzyć mogło. Kobiety, pod krótkie spodenki, czy minispódniczki powciągały rajstopy, a jeśli decydowały się na leginsy, to zdecydowanie grubsze – czyli jesień w rozkwicie. I tylko najwytrwalsze pępki podglądają świat i to dopiero wczesnym popołudniem.

czwartek, 10 października 2024

Wyśnię śnieg. Byle nie wielkie G.

 

    Wiatr bezwstydnie przeliczał warstwy sukienki kobiety zajętej nawadnianiem organizmu wodą z butelki. Pulchne dziewczę z obnażonym ramieniem usiłowało uwieść sporo starszego (choć absolutnie nie starego) brodacza, jednak ten niewzruszenie wysiadł obojętny na słabo opalone wdzięki. Zawzięty gość z dokurzarzem zdmuchiwał z chodników wczorajszy deszcz, jazgocząc przy tym niemiłosiernie. Cieleśnie skromna niewiastę ciągnął ubogi psi zaprzęg, składający się z dwóch zaledwie, choć nieźle umięśnionych husky.

środa, 9 października 2024

Racjonalna migracja migreny.

 

    Chyba zahipnotyzowałem panią o włosach wyglądających, jak zardzewiały hełm. Patrzyła na mnie martwo przez kilka kolejnych przystanków, aż wysiadła, nie doczekawszy się reakcji komunikacyjnej. Prześliczna Golemica dziś podróżowała samotnie, więc wczorajsze czułości musiały być pożegnaniem Golema. Delegacja, albo inne saksy. Spękane niebo nie może się zdecydować, czy dopuścić światło do Ziemi. Chmury skisły, zwarzyły się i rozpadały, a przez szczeliny wdzierał się dzień. Noc gęsta od ciemności pozwalała już zaistnieć konturom architektury, tej zuchwalszej, wspinającej się odważnie ku gwiazdom. Na wieżach oświetlonych lokalizacyjnie czerwone lampki imitowały życie. Parę pań zbudowanych z rozmachem, najwyraźniej od projektanta z manią wielkości i wykonawcy skrupulatnie pilnującego, by detal nie stał się filigranem, a masą poważną i nieignorowalną, wnosiło niebanalny wkład w ogrzewanie wnętrza pojazdu, fakty, spłoszone własną śmiałością zamilkły i tylko silnik pomrukiwał niezrozumiale, pozwalając na każdą, nawet grzeszną interpretację słowotoku.

wtorek, 8 października 2024

Rzeczony rzecznik rzecze rzece o porzeczce.

 


    I wymów to człowieku głośno i bezbłędnie!


    W takiej mgle, choć widzenie miałem ograniczone, sporo ludzi postanowiło się wytaplać, nie zważając, że świt dopiero miał nadejść. Tymczasem mgła spacyfikowała liście na drzewach i jednoczyła w kolektyw, który spadał na ziemię w postaci kropli tłustych od wody i mających skłonności samobójcze. W autobusie para Golemów, trzymając się za ręce, niczym nastolatki (ludzkie, nie golemie) niewinnie wymieniali czułości, ignorując sporawy już tłumek, choć autobus dopiero rozpoczął żniwować. Młody gość, obcięty „na szlachcica” usiłował poskromić kasownik elektroniczny całym wachlarzem kart płatniczych schludnie rozlokowanych po całym portfelu. Całość podparł jeszcze telefonem, aż w końcu, ku własnemu i mojemu zdumieniu – udało się nabyć bilet. Młoda kobieta pod płaszczem nosiła sweterek… powiedzmy… rzecz tak dziwaczna, że oddaję się zdumieniu bez reszty za każdym razem. Gdy widzę alogiczne części garderoby wciąż usiłuję dociec, czemu to ma służyć. Sweterek nie miał przodu tam, gdzie ludzie mają brzuchy. Czyli co? Było tak zimno, że potrzebny był sweter, a jednocześnie tak ciepło, że lepiej go nie mieć na sobie? Podobnie reaguję na swetry z krótkim rękawem, albo kozaki z wystającymi palcami. Gołębie, zdając się na zbiorową mądrość, fruwają zwartymi oddziałami, dopiero później zasiedlą cień pod rajskimi jabłoniami, wypełniony do cna przez maleńkie muszki. Szpaki, których również przybywa w postępie geometrycznym pogwizdują na brzozach pełne emocji – znak, że na winobluszczach osiedlowych dojrzewają jagody. Blondynka kichnęła soczyście we wnętrze dłoni, by następnie układać nią włosy – wiadomo, na mokro łatwiej okiełznać niesforne kosmyki. Ubrana była w fioletowy płaszcz, z materiału (jak mi się wydaje) w sam raz na obicie kanapy.

poniedziałek, 7 października 2024

Sensacja.

 

    Podczas światowego sympozjum, debatując nad prognozami zrównoważonego rozwoju, ze szczególnym uwzględnieniem palącego problemu wyżywienia stale rosnącej populacji, przy jeszcze szybciej rosnących kosztach jednostkowych, oświadczenie amerykańskich naukowców o dokonaniu przełomowego odkrycia w owej niezwykle delikatnej materii spotkało się z burzliwym przyjęciem, prowadząc niemal do zamieszek wśród światowej sławy autorytetów.


    Jeżeli faktem jest prawdziwość tezy o odkryciu gatunku potrafiącego odżywiać się tworzywami sztucznymi, dzięki niezwykle silnej woli przetrwania, dużym, populacyjnym wręcz aspiracjom prokreacyjnym, tudzież ogromnym apetycie, należy bezwzględnie rozważyć systemową hodowlę gatunku, jako podstawy żywienia cywilizacji, co jednocześnie rozwiąże globalny problem odpadów.


    Delegacja amerykańska zdradziła, że plastikożerny gatunek zarejestrowano roboczo jako „człowieka”.

piątek, 4 października 2024

Policzek – rachmistrz bankowy.

 

    Kobieta solidna drobiła kroczki jak sarenka doganiając autobus, a kiedy się udało, okazało się, że jej towarzystwo nie odpowiada Śpiącej Królewnie, która alternatywnie przymierzyła się do Melancholijnego Karampuka i ostatecznie utknęła z jakąś bezimienną szatynką. Parka Golemów (Golemica przecudnej urody) pochrząkiwała do siebie wymieniając serdeczności i ploteczki aksamitnym basem. Tańczący Z Mięsem hipnotyzował tył głowy Blondyny, a Rumcajs dokształcał się wirtualnie, by przetrwać w miejskiej dżungli, gdzie drzewa nie stanowią lasu. Krągła pani, monitorowała zachowanie społeczeństwa w wątłej przestrzeni chłodzonej przez kierowcę postojami mającymi nie tylko upuścić nadmiar ciepła, ale zmarnotrawić sekundy pozyskane brawurową jazdą na wprost.


    Długonoga niewiasta szła jakoś tak dziwnie, jakby miała lęk wysokości i starała się trzymać pupę bliżej ziemi. Kawał chłopa truchtało do autobusu kroczkami tak niepozornie zdobywającymi przestrzeń, jakby chciało ustanowić rekord świata w liczbie kroków na metr pokonanej przestrzeni. Graffiti bez polotu szpeci elewacje daremnie. Jedynie napis VINKO wyglądał na ich tle jakoś. Jeden z kominów elektrociepłowni wysyłał w niebo sygnały dymne, a drugi świetlne. Miasto podstawia wielkie kontenery na bioodpady, w których zbiera niewykorzystane wory z piaskiem. Ciekawe, czy zbudują z nich jakąś piramidę, albo Kopiec Kościuszki?


    Wiecznie niedogolony chłop z psem równie niechlujnie wyglądającym, których (w pakiecie) darzę niemiłością od pierwszego wejrzenia, wąchali gówna na trawniku przylegającym do Rzeki, czym zakłócili spokój, jaki mieszkał we mnie. Radio oferuje jakieś produkty, ostrzegając, że nie jest to oferta handlowa, co budzi moje zdumienie – skoro nią nie jest, to czym? Kłamstwem? Na trawnikach rosną kanie, jednak rosną tam, gdzie psów jest więcej, niż źdźbeł trawy. Siwowłosa pani z odbezpieczonym papieroskiem biagła ulicą, jakby właśnie uciekał jej pociąg do raju. Rzadko kiedy można zobaczyć tak dystyngowany bieg. Może dzisiaj był dzień biegacza? W kolejnym autobusie natykam hrabiankę wracającą z tournée po sklepach, z trzema, a może czterema siatami. Pani usiłowała zajmować dwa miejsca, co udawało się dopóki miejscem interesowały się nastolatki. Aż nadszedł on i nie odpuścił – Pan Od Archeo, tak napompowany wiedzą, że jedno krzesełko wystarczało mu zaledwie, żeby usiąść (oględnie mówiąc) półgębkiem. Hrabianka wtłoczona całym dostępnym majestatem w panoramiczne okno uszy miała czerwone przez całą drogę, a może i dłużej. Cóż. Plotka osiedlowa głosi, że Pan Od Archeo uwielbia starocie, a wyjątek czyni jedynie dla płci pięknej, u której uwielbia walor pochopnej młodości.

Marabuty – demoniczne obuwie.


    Młody facet chronił głowicę czapką z daszkiem i dwoma niezależnymi kapturami wysokiej gęstości. Nie bardzo wiadomo było, czy obawiał się schłodzenia myśli, takowego spojrzenia, czy parowania co zacniejszych pomysłów. Młoda kobieta siedząca przede mną miała włosy w kolorze świeżo upadłego kasztana i równie lśniące, jak on. Aż zerknąłem na włosy pozostałych ludzi w autobusie – nikomu więcej nie skrzyły się tak, jak jej. Durny chłop pomyślał, że to naturalne, ale skoro tak, to co z włosami wyrabiają inni?


    Balustrady i poręcze obsiadły od dołu krople deszczu gęściej niż jaskółki druty sieci energetycznej. Przejeżdżając obok jednego z uniwersyteckich budynków dostrzegłem na czerwonym tle informację, że to siedziba neolingwistyki. Oczywiście nie wiem o co chodzi, ale wymyśliłem sobie, że tam można uzyskać magisterium z nowomowy, albo doktoryzować się w rozmaitych slangach. Starsza pani zadając kłam oficjalnie występującej pogodzie stanęła w bramie na papieroska w halce i niespiesznie zadymiała otoczenie.


czwartek, 3 października 2024

Gryzak – ograny lizak.

 

    Kobieta, gdy się jej nieco przyjrzeć, nie jest absolutnie gruba. Jest po prostu duża. Solidna, jak żeliwny kociołek. Blondyna – to słowo oddaje chyba owa monumentalność. Przystanek, a może dwa później, do autobusu wsiadła młodsza wersja blondyny, zaledwie odrobinę mniej solidna. Ale – sprawy z wiekiem dopiero stają się szlachetne. Być może młodsza dopiero uczy się od starszej koleżanki, może mamy, która zwiała w chwilę po porodzie.


    Wspomniana szlachetność jakoś tak podryfowała widzeniem do wczoraj, kiedy w autobusie nie umiałem się opanować, żeby nie zerkać ku młodej kobiecie kompletnie pozbawionej ozdób na ciele, a przynajmniej tych kawałkach, które mogłem dostrzec jesienią w autobusie. Zachwyciła mnie. Nie wiem, czy obiektywnie była piękna, lecz pośród innych stawała się okruchem przyciągającym wzrok, jak ziarnko bursztynu w ławicy otoczaków.


    Zerkam na dziewczynę, która mimo chłodu, pod rozpiętym płaszczykiem usiłuje chwalić się głębokim pępkiem na wyżynie brzucha. Nie powiedziałem jej, że spodnie wspięły się za wysoko i z widzenia nici, choć bluzeczka robiła co mogła, żeby nic nie skrywać. Śpiący dość głośno królewicz spłoszył śpiącą obok Śpiącą Królewnę, bo z wyraźną dezaprobatą przeniosła się na inne posłanie.

środa, 2 października 2024

Weszła wesz w poszewki szew.

 

    Ciepło zakwita stygnącym obłoczkiem osobiście wyprodukowanej mgły. Jakiś kolarz doszedł do wniosku, że zbyt wiele nałykał się świeżego powietrza i w obawie przed hiperwentylacją, jako osłonę przed stresem oksydacyjnym zafundował sobie papieroska, nie przestając kręcić pedałami. W autobusie kolorowe kurtki ożywiają zbiorową senność podróżną. Siedząca przede mną para ludzi o cuchnących oddechach wysiadła (na szczęście) przy dworcu kolejowym, więc zapewne będzie uszczęśliwiać innych pasażerów swoim niewątpliwie trudnym do zignorowania towarzystwem. Przed głównym wejściem świecą latarnie wykorzystując światło odbite od matowych zwierciadeł, co sprawia, że jasność nie oślepia i miękko kładzie się na chodnikach. Na widok baru mlecznego, gdzie (oczywiście) zjeść można krokieta, albo schabowego wpadam na pomysł, aby wśród młodzieży, propagować niezwykle nowocześnie pulpety reklamując je jako poolpeth – żeby brzmiało mniej „dziadersko” i można było bez wstydu zamawiać. Big-ghost był już tylko naturalną konsekwencją. Temat rozwojowy, lecz może nie warto go ruszać.


    Nad Rzeką, już spokojną, zostało spatynowane pranie, lecz krasnal walczący z brudem – zniknął. Zapewne zasili lokalne statystyki.

wtorek, 1 października 2024

Ekstrakt o bezwzględnej empatii.

 

    Kochała zwierzęta, nie ludzi. Dlatego też była zakamieniałą wegetarianką, aktywnie siejącą postrach, dowodząc szturmowym oddziałem wolontariuszy ratującym faunę z opresji. Fanatyzm kazał jej wzywać policję do maltretowanego prosiaczka, ilekroć słyszała, jak sąsiedzi tłuką schab na kotlety.

Żyła, aż się jej żyła zużyła.

 

    Parka kosów, korzystając z chudego księżyca bawi się w chowanego na osiedlu, podśpiewując, podśmiechując i ignorując ludzi, zmierzających ku codzienności. W autobusie dwie bezmyślne krowy o czarnych zadkach zajęły cztery siedzenia i tępo gapiły się na stojących ludzi. Kolarz w minispódniczce i kozakach postraszył przechodniów na chodnikach. Narodowe flagi nad dworcem zwiędły we flaucie i ani w głowie im trzepotanie. Z opadającej Rzeki wynurzają się całe drzewa, muł i śmieci naniesione przez ostatnie dramaty. Aż dziw, że jeszcze nie ma wędkarzy, chcących sprawdzić, co nowego w rzecznym menu.