-
Zostaw –
krzyknąłem ostro i całkiem niegrzecznie, gdy zbliżył się do
leżącej w kącie strychu laleczki i wyciągnął po nią rękę.
Nikomu nie pozwalam jej dotknąć, ruszyć, kopnąć, czy nawet kichnąć
w jej stronę. Ma tam być, w niezakłóconym spokoju leżeć.
Mieszkać w tym kącie do końca świata. Ruszyć jej nie dałem
dzieciom siostry, fachowcom, co dach naprawiali, kominiarzowi –
nikomu. Może mam uraz, może jestem dziwakiem, ale leży tam już
trzydzieści lat chyba. Sam tylko raz na kilka lat delikatnie kurz z
niej zdmuchnę, żeby zobaczyć, czy w guziczkowych oczach wciąż
życie mieszka, a uśmiech nie wypłowiał zupełnie. Ten uśmiech,
nie taki jak Mona Lisy. On tuszem jakimś namalowany dziecięcą
chyba ręką, niewprawną i drżącą, bo asymetryczny jest i dziś
powiedziałbym – brzydki. Ale wiem, że to jest piękny uśmiech i
tak nie powiem. Dotknąć nie pozwolę nawet najlepszemu kumplowi –
niech bierze co chce, flaszkę z lodówki razem z lodówką, obrazy
ze ścian niech zabierze, portfel z płaszczem na wieszaku wiszącym,
ale tej jednej lalki nie dam nawet dotknąć. Ma tam być. To jej miejsce i większej świętości w tym domu nie
ma.
Patrzył
na mnie zdziwiony, zupełnie nie pojmując skąd we mnie takie emocje
z powodu szmacianej zabawki. Patrzył, ale nie schylił się i
uszanował tę moją ekstrawagancję.
-
O co
chodzi? Czemu jest taka ważna?
Zabrałem
go ze strychu. Siedliśmy przed domem przy kawie.
-
Chcesz, to
ci powiem. Tylko nie powtarzaj nikomu, bo pomyślą, że stuknięty
jestem, a mi nie chce się tłumaczyć. Tobie powiedzieć mogę.
Wiesz, że miałem dziadków w tej wiosce, co obok nas – tu za
rzeką? Dawno to było i ja, jeszcze kajtkiem byłem. Jak to
dzieciarnia, bawiliśmy się u nich i wszystko było nam wolno, bo
dziadki już takie są, że wnukom pozwolą na bardzo wiele. I u nich
na strychu leżała ta lalka. W kącie leżała i nikt się nią nie
interesował. Chłopaków lalki nie bawiły, a dziewczyn na strych
nie zabieraliśmy. Tam rupieci co niemiara leżała i wszelkie wyspy
skarbów, więzienia i pirackie statki się odbywały. Stare połamane
meble, skrzynie ciężkie jak grób, lampy, obrazki, kawałki maszyn
rolniczych – no rupieciarnia, jak to na strychach. Za to plac zabaw
przecudny dla dzieciarni, więc często tam bywaliśmy, szczególnie, gdy pogoda
nie dopisała. No i w końcu zmarło się dziadkom, a rodzice już
własny domek mieli, też nie najmłodszy, ale własny. Tamten stał
pusty, bo pomysłu na niego nie było. Stary, garbaty i mchem
porośnięty, a kiedy ludzi w nim brakło, to jeszcze się pochylił
od nieużywania. Staruszek wyniósł, co wartość miało, spalił
śmieci za domem i tak stał sobie i tylko myszy go nawiedzały.
Któregoś razu, wlazłem na ten strych, a tam pusto. Dobrze ojczulek
posprzątał i wyspa piratów teraz pustynią być mogła. I tylko ta
laleczka w kącie leżała. Zabrałem na pamiątkę i do naszego domu
zaniosłem. Tak jak u dziadków leżała na strychu, tak i tam ja
wyniosłem na strych i w kąt położyłem. Możesz się ze mnie
śmiać, ale dom dziadków tej samej nocy stęknął, klęknął i
upadł. Może ze starości, może wiatr go przewrócił, ale tak
było, że upadł tej samej nocy, kiedy ja lalkę z niego zabrałem.
Wiesz? Nie zwróciłem wtedy uwagi, bo kto by zwracał, kiedy takie
wydarzenie w życiu młokosa – afera, zamieszanie i zbiegowisko. Bo
w końcu nie co dzień dom klęka i w kupę śmieci się obraca.
Ojciec jakoś to opanował, gruz wywiózł na polne drogi, drewno
odłożył na bok i do palenia było jak znalazł, a że pusty był,
to nikt za bardzo nie żałował. Ziemie się sprzedało, i kto inny
tam teraz mieszka – może widziałeś – miastowi, co to zielonym
peugeotem jeżdżą i chyba tylko na weekend tu się pojawiają, żeby
od miejskiego kurzu i hałasu odpocząć. I ta nowa taka kostka
parterowa z blachą na dachu. Nawet w tym samym miejscu stoi, co
dziadków domek. A dziadki na naszym cmentarzu i kamień już
płowieje i ryte napisy straciły ostrość konturów. Stare czasy.
Ale do rzeczy. Matka chorować zaczęła i ojciec chciał bliżej
lekarzy, my z domu już wyfrunęliśmy, jemu chałupa za dużą była,
więc ją chciał sprzedać, a przecież też ona nowa nie była.
Kupili mieszkanie gdzieś tam w opłotkach miasta i to posprzątali.
Ja już tutaj się wprowadziłem i z kobitą na swoim urzędowaliśmy,
a pisklak w drodze, to i pomóc za bardzo nie szło staruszkowi. I
kiedy już odżałował, odchorował te przeprowadzki, meble po
starych znajomych utkał, a chata skrzypiała pustką i chłodem
zionęło poszedłem zobaczyć. Ostatnie spojrzenie, nim pójdzie
chałupa do ludzi. Łaziłem po pustym domu, a spod nóg tylko kurz
się podnosił, muchy zamalowały okna z pająkami do spółki,
mrówki, myszy, jakieś gniazdo rudzika – ruina i tyle. A przecież
dom. Stary, niewygodny, ale dom. W środku nic nie zostało, bo co
się wziąć dało, to poszło po sąsiadach – na małym tyle dobra
nie było potrzebne, więc ojciec za psi pieniądz puścił a część
porozdawał, żeby go pamiętali tutejsi. Sam poszedłem i sam po tym
pustym domu chodziłem i tak mi jakoś – no wiesz… przykro
trochę, bo chociaż rozumiem, że starość ma swoje prawa i
konieczności rozmaite życie przynosi, to przecież dziecka świat
się w tym domu mieścił i żal mi było chałupy. Na strych mnie
wywiało, gdy wspominać zacząłem, a tam ta lalka leżała.
Zapomniana, zakurzona i brudna, że ledwie ja poznać zdołałem.
Nikomu nie mówiłem, ale siadłem na tym strychu i płakałem, z
nosa mi ciekło i wspominałem... dom dziadków i dzieciństwo, i te
lata beztroskie. Wziąłem tę lalkę w rękę, dmuchnąłem jej w
twarz, żeby trochę kurzu zeszło i zabrałem. Zabrałem na
pamiątkę, żeby mi coś takiego drobnego oba domy przypominało.
Żebym pamięć dziecka w domu dziadków i rodziców w sobie doniósł
do końca życia i wnukom opowiedział. Zabrałem i do domu wróciłem.
Wyniosłem ja tu, na ten strych i w kąt odłożyłem. Bo wiesz –
tu tylko kominiarz zajrzy raz na ruski rok, a pusto jest i dzieciaki
tu nie włażą. Położyłem pod ścianą, żeby tu sobie mieszkała.
Pewnie zapomniałbym o niej, ale tej nocy… Wichury szły przez
okolicę. Wściekłe wiatry. I we wsi jeden się dom przewrócił.
Dokładnie jeden i to staruszków chałupa była. Żadnemu wiatr
nawet dachu nie zerwał, a temu jednemu, jakby wszystkie nieszczęścia
świata los przypisał, ściany padły i stropy, komin na ziemię
rzuciło i nie było co ratować nawet. Rano, gdy sąsiedzi mi
powiedzieli poszedłem zobaczyć. Zamiast domu kamieni kupa. Ruina
kompletna. Nie było co zbierać, tylko Fadroma i gruz usunąć.
Staruszek się podłamał kompletnie. Rok ze staruszką pożyli
raptem. Więcej po szpitalach, jak w tym mieszkaniu. On, to już
chyba czekał, by zemrzeć w spokoju, tylko matki pilnował, żeby
się sama na świecie nie została. Jak matka padła, tak on
tydzień później. Dom, to sam wiesz, bo obok przejeżdżasz co dnia
– sklep tam postawili, gdzie piwko pijemy, mieszkanie sprzedałem,
tu remont machnąłem większy i ruszać się stąd nie zamierzam.
Ale ta lalka… śmiej się ze mnie do woli – nie dam jej ruszyć
nikomu. Dwa razy w życiu ją z chałupy wyniosłem i dwa razy dom rozpadł się w pierwszą noc. Dwa domy z mojej przeszłości zniknęły,
gdy tylko wyniosłem z nich tę laleczkę. Dzieciom niczego nie
bronię. Niech broją do woli, ale kiedy kto tylko do lalki się
zbliża, to mi się włos jeży na tyłku i utłukę na pochodzenie
nie patrząc. Nie patrz tak na mnie. Bo prawdę mówię. A kiedy mnie
zbraknie, to dzieciom przekaż, żeby się nie ważyły choćby tknąć
tę laleczkę.
Ciekawe opowiadanie. Takie z pogranicza... między rzeczywistością a duchowością.
OdpowiedzUsuńkasta
Przychodzą mi na myśl oczywiście talizmany różnego rodzaju i wiara w ich działanie.
Usuńkasta