Egoizm.
Tak. Kiedy z bezwzględną stanowczością zaglądam we własne
myśli, których nikt nie widzi i nie może się przysiąść, a
potem znienacka wyszarpuje je z mojej dłoni, żeby z szyderczym
śmiechem światu obwieścić, staję się małym, rozwydrzonym
chłopczykiem, który zna jedno tylko słowo – chcę.
Chcę,
chcę i chcę. Niczego we mnie nie ma więcej chyba, a jeśli nawet,
to i tak zaczyna się od chcę. Niczym rozpieszczony jedynak w zbyt
bogatej rodzinie, która rekompensuje juniorowi brak miłości
spełnianiem zachcianek, a on bezwzględnie i bezmyślnie
wykorzystuje sytuację, tak i ja – chcę i wyciągam ręce po
wszystko, co poza zasięgiem. I nie interesuje mnie, czy naruszam twoje granice, jak bardzo wymuszam własnym chceniem zgodę, żebyś
mi się stała, bo ja, ja, ja…
Najważniejszy
na świecie i jedyny, któremu się należy i musi dostać wszystko,
co w oczy wpadło, co spodobało się tak bardzo, że już nie
potrafi zrezygnować. Tak. Nie potrafię i nie chcę. I jak jakaś
śliska, obrzydła kreatura kuszę fałszywą obietnicą, zbliżam
się szeptem i korzystając z nieuwagi kradnę – chwile twojego
zapomnienia, gdy przesuwam granice z premedytacją wycofując się,
zanim zdążysz zaprotestować. Nieustannie zbliżam się do ciebie i twojego ciała nie pytając o zgodę. Wciąż bardziej, wciąż
odważniej i dalej.
Chcę.
I robię to, udając że nie słyszę braku zgody na takie
zachowanie, chociaż twój świat, twoje rozumienie i potrzeby różnią
się od tych, które gotów jestem ci ofiarować w zamian. Ofiarować?
Znowu kłamię? Czyżbym coś dawał? A może wyłącznie biorę,
korzystając z twojego niezdecydowania, z twojej nieświadomości, z twoich braków, emocjonalnego niezaspokojenia i marzeń tęskniących,
żeby je wreszcie z kimś podzielić? Doskonale
wiem, że to nie ja – nie taki ja, jakim jestem dzisiaj. Powinienem
napluć w lustro, ilekroć przed nim staję. Zamiast tego patrzę w
nie wzrokiem równie gorącym jak lustrzane jego odbicie i odnajduję
w nim, dojrzewającą gładkość twojej intymności, która z każdym
dniem zbliża się, paruje pod wpływem mojej niecierpliwości i mgłą
nadziei oczy ci zasnuwa. Ja nie marzę. Projektuję strategie, żebyś
była moją, bo tego właśnie chcę. Knuję schowany w gąszczu
pozorów i realizuję zaszyfrowany plan, jak robot, który jest
skazany na wykonanie pełnej sekwencji, żeby zamknąć proces
finałem. Bezwzględny jestem jak policja podatkowa i system bankowy.
Czasami,
gdy zawstydzę się własnych czynów, kiedy spojrzę na siebie okiem
widza, ogarnia mnie myśl, że nie jestem dobrym człowiekiem, że
tak nie powinno się dziać… Próbuję zwiększyć dystans,
rozluźnić uchwyt i wyrzucić z głowy zachwaszczone myśli. Ale to
nie trwa długo, bo chciejstwa wracają do mnie falami przypływu
wieczorami i porankami, na spacerze i w pracy. W czytanych zdaniach i
oglądanych obrazach – nieważne jakich, czy to film będzie, czy
migawka z ulicy, albo nawet luźne myśli, które błądząc po
oceanie podświadomości nasiąkają twoim obrazem. Abym w końcu
dostrzegł cię nagą dla mnie. Dobrowolnie złożoną ofiarą, którą
z wysokości ołtarza będę brał w posiadanie, bo mi się należy.
Należy. Przecież powiedziałem, że chcę. A skoro chcę, to
dostaję. Tak było i tak ma być wciąż.
Wreszcie
ulegasz i stajesz naga dla mnie, a ja tryumfalnie patrzę na ciebie,
jak na własność. Jak na wypatrzoną dawno temu na sklepowej
witrynie zbyt drogą zabawkę, która niepojęcie trafiła w moje
dłonie wypełniając mnie euforią. Dotykam nieśmiało najpierw,
chwilę później odważniej, aż sięgam po ciebie całą i biorę
we władanie. I tylko czasem, kiedy myślisz, że nie patrzę, w twoich oczach widzę żal, smutek jakiś mną uczyniony, że nie
jestem takim, jakim ty byś mnie chciała. Widzieć, czuć, oddawać
się zgoła.
Tolerancja?
Ja i tolerancja? Łatwo jest mówić, obiecywać, w słowach ukrywać
pragnienia mną szyte i dla mnie. Raczej cyniczne i bezduszne siedzi
we mnie zwierzę, które brać chce co mu się nie należy, na co nie
zasłużył i nie powinien. Nieustannie napinam strunę, szukając
nocnych ścieżek twoich dłoni zanurzonych w ciebie, żeby ich
miejsce zająć, żeby własnym dotykiem zastąpić twój, który
przecież bardzo kalekim jest… Ach – nawet teraz potrafię
słowami zmieniać rzeczywistość, manipulować emocjami i kręcić
nimi na chwałę własnych chęci. Podstępnie i podle.
Zerkam
kątem oka, żebyś nie dostrzegła. W tobie tyle rozumu jest wciąż.
I kiedy nawet na granicy bezwstydu balansujesz i fanaberiom moim
„tak” mówisz, to przecież potrafisz moje dłonie odsunąć i
powiedzieć stanowczo „nie”, kiedy ja bełkocę ogarnięty pasją
– „chcę!”
Tolerancja
i ja… Ja i moje nieskończone chcę - trzy słowa, z których dwa
tylko uczciwie zmieszczą się w jednym, prostym zdaniu, chociaż
potrafię ułożyć je wszystkie razem – potrafię, ale nie przed
lustrem. Nie szczerze do krwi – niech tolerancja zostanie za
drzwiami, kiedy ja chcę. A ty stań przede mną ze swoją nagością
i daj mi wszystko po krańce zmysłów i jeszcze trochę spoza nich.
Przyjdź do mojego chcę i bądź. Moja bądź. Dla mnie… Chcę przecież… Ja… Chcę…
Ja
chcę!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz