Strach niósł się drżeniem gasnącej fali wzdłuż stalowego kręgosłupa budynku i rozpierzchał po równie stalowych, poprzecznych wręgach, niczym po żebrach spiętych w klatkę. Zupełnie inaczej niósłby się po wodzie, rozpływając się w pazernych falach biegnących w każdą stronę. Tu ruch był ukierunkowany, narzucony zamysłem architekta, a przecież i tak docierał wszędzie, kalecząc uszy, powodując trwożne rozbieganie wzroku i podnosząc dłonie do ust, by ukryć szloch trwogi, albo by przygryźć palce do bólu i odciągnąć umysł od tego dźwięku, który potrafi chwycić za gardło i wyprzeć powietrze z płuc.
Nie było wolnych od lęków. Dźwięk dotykał duszy i darł ją na strzępy. Najodważniejszy w krzyku wyzwania zawierał obawę, że może przyjść ten strach i pożreć serce żywcem, nie wyjmując go spomiędzy łopatek czy zwartej klatki żeber. Tchórzliwsi obejmowali ramionami kolana, kulili się na łóżkach, fotelach czy dywanach i zamykali oczy udając, że ich tam wcale nie ma, chociaż wiedzieli, że to dziecinna iluzja, ale i tak oddawali się jej nie widząc bardziej racjonalnych rozwiązań.
Dźwięk docierał do każdego z zakamarków, wsiąkając w tkanki i mięśnie. Płynął układem nerwowym i przysiadał pod każdą znalezioną czaszką niedopowiedzianą grozą. Dopiero wtedy pojawiał się następny i magistralą, którą szedł pierwszy posuwał się niczym prąd po rozpoznanej już trasie. Strach zarażał i niósł się niczym wirus, czy pustynna burza obejmując to, co spotkał po drodze.
Wystarczył jeden krzyk, by porazić mięśnie. Drugi rzucał na kolana organizmy przerażone do tego stopnia, że nie znalazły odwagi nawet na ucieczkę. Oddech skrócony do spazmu i spojrzenie zaszczutego zwierzęcia trwale osiedlały się na każdym. Potem puściły pierwsze zwieracze i smród mentalny stracił wyłączność. W trzecim nawrocie strach chichotał już i bawił się stadem pochwyconych jednostek trącając pojedyncze z nich, jakby je skazywał na śmierć. Ktoś konwulsyjnie kopał nogami ziemię w ataku paniki i nikt poza strachem nie starał się mu pomóc. Inny, o słabym sercu, dogorywał w zawale zbyt gwałtownym , by miał szansę na drugi. Nie pomogło zaciskanie rąk na uszach. Dźwięk i strach mieszkały już wewnątrz i umiały dotrzeć bez pośrednictwa uszu. Indukowały się wprost z kręgosłupa i paraliżowały, by później porwać w czyste szaleństwo i zabić.
Strach był już wszystkim i opanował każdy żyjący organizm. Nikt nie wiedział skąd przychodził, ale był tu i zdawał się nieprzerwanie szeptać wprost do mózgów:
- Jestem tu po ciebie. Jesteś mój. Poczekasz na mój głód, na pragnienie. Wezmę cię, gdy tylko zechcę. Ale najpierw nacieszę się twoimi lękami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz