- Nie Stachu. Nie namówisz mnie na pewno. I na twoim miejscu nie
siadałbym tam pod tą sosną. Mów co chcesz, śmiej się ze mnie,
ale jeśli chcesz tam iść, to beze mnie. Nie przekonasz mnie. Jakby
mało miejsca w lesie do siadania było. Popytaj we wsi, to się
dowiesz, że tam, to nawet grzybów nikt nie zbiera, choćby ich dwa
wiadra się śmiały na kilometr. Zapytaj co starszych, tylko tak na
boczku, żeby za wiele uszu nie było, bo się ludziska wstydzą
zabobonów takich. Ale skrzynkę wódki tam postawię i stać będzie
ruski rok i żaden tubylec się po nią nie schyli na pewno. Niedobre
to miejsce. I lepiej je z daleka omijać. Ty za długo w mieście
siedziałeś, to możesz nie wiedzieć, kiedy szkrabem biegałeś, to
mogli ci nie powiedzieć, a teraz, to nie ma kto. Może Kryśka
pamiętać będzie. No
dobra, chodź gdzie kawałek dalej, bo licho nie śpi, to ci powiem.
A popatrz, popatrz, żebyś zapamiętał, żebyś więcej się nie
oglądał i nie kusił losu.
Poszliśmy
spory kawałek, a Stachu jeszcze za plecy zerkał i taka ciekawość
niezdrowa z niego szła w powietrze, i na gębę mu pytania
wyskakiwały, jak małoletniemu pryszcze. A kiedy już się udało
odejść kawałek, że drzewa zasłoniły i nawet wiatr od sosny nie
szemrał złowieszczo, tośmy siedli na pniu zwalonym i w słońcu
kolana grzejąc, pot z czoła my otarli i zakurzyli. Po całym, jak
dorośli. Stachu kapsel zerwał i butelkę podał, bo przy gadaniu to
schnie niemożebnie, wiec od razu łyk spory wziąłem i rozsiadłem
się wygodniej.
- Pluń Stachu na to miejsce bez wstydu i żalu, bo żałować nie ma
co. Las w końcu duży i tej jednej sosenki, to możesz sobie
odpuścić, choćby i krzyczała do ciebie. A może. I kiedy
krzyknie, to lepiej nie słuchać, bo omami i najsilniejszego uwięzić
gotowa. A kiedy prezent dostaniesz, to ci tak w pięty pójdzie, że
nie będzie się komu poskarżyć nawet. Widziałeś, boś się gapił
jako to cielę. A ptaszka jakiegoś słyszałeś tam może?
Biedronkę, czy pasikonika widziałeś? Nic. Żadne bydlątko się
tam nie zbliży, bo rozum swój ma i najmniejszy robaczek. A muchę,
jeśli w te strony przywieje, to broni się i łapkami powietrza się
trzyma i walczy jak z rzeki prądem, żeby nie tam. Wieje stamtąd
wszystko, co zmysły ma jakie takie. Co instynkt dziedziczy w każdej
komórce. I tylko miastowe głupki ze stępionym czuciem zajrzą tam
czasem, kiedy się w okolicę tutejszą zaplączą. Bo tam zieleńsza
trawa, bo cień, bo zapach żywicy tak pięknie uwodzi, a wokół ni
krzaczka, więc wręcz zaprasza, na piknik, na kości wyprostowanie,
na lenistwo. Poleżeć i wygrzać kości, czy z dziewuchą jaką
pobaraszkować.
Nikt
już nie wie, co się tam stać musiało, jedna Wieśka może co
wiedziała, ale jej nie ma, a czy kto ją pytał? A pewnie i nie, bo
się bali ludziska - i Wieśki, i tej sosenki. A mnie ojczulek tu
przyprowadził i nawet nie straszył, że nogi mi z tyłka powyrywa,
jeśli tam pójdę kiedy. Krzepę miał, i mógłby to zrobić, a on
jak nie on. Powiedział tylko, że głupi nie jestem i dla własnego
spokoju trzymać się będę z daleka. A pokazał, żeby mnie na wsi
chłopaki nie naciągnęli na jaki zakład, czy inną zabawę
szczeniacką. Poważny był przy tym jak katafalk, tom i uważniej
słuchał. A jak skończył mi gadać, to rwałem do chałupy, aż
się za mną kurzyło, dobrze, że w portki nie narobiłem. Może
przesadzał, może barwił stare opowieści, ale nie namówisz mnie
żadną siłą, żebym tam poszedł. Ani na trzeźwo, ani po pijaku.
Bo
tam, jak zawoła, jak się na ziemię położysz, to zaśniesz.
Zaśniesz nawet nie na długo. Tyle, żeby zapomnieć. A jak
wstaniesz, to nawet nie poznasz, że spałeś. Czyli niedługo, bo
słońce to samo grzeje, wiaterek wieje i okolica ta sama. Nie
poznasz, jakbyś tylko okiem mrugnął, a już wystarczy. I nie wie
nikt, czy z ziemi to ciągnie, czy od sosenki płynie, ale ludzisków
zmienia. Na resztę życia i żadnego lekarstwa nie ma. Paskudnie
zmienia, bo nie tylko na gębie, lecz w charakterku gmera. Najgorszą
zarazę ci z flaków wyciągnie i ją rozmnoży. Na wierzchu położy
i gnać cię będą ciągoty okrutne. Jeden, co się naśmiewać z
ludzi uwielbiał, ten śmiać się już będzie tylko. Do końca
świata się śmieje i jako wioskowy głupek po okolicy do dzisiaj
się kręci, a uśmiech mu z pyska nie schodzi. Inny, gorączką
pchany nienawiści zacznie mordować bez pamięci, aż go chłopy na
widłach zostawią, gdzie w polu daleko, coby władza nie wiedziała
kto i dlaczego. A i dziecina taka tu żyła, co to jej rosnąć się
odechciało po jednym śpiku pod oną sosenką. No metra nie miała
chłopina, a każde narzędzie za duże, za ciężkie i portki w
sklepie dziecinnym mu kupowali, albo mu szyła matula przez łzy
ledwie widząc. Szkoda gadać za wiele, nie mnie cię Stachu
straszyć, ani rozumu uczyć. Niech ci wystarczy, że kiedy
pójdziesz, już sobą nie wrócisz. Jeśli ci znane niemiłe, jeśli
szukasz, czegoś nie zgubił i w genach po familii nie dostałeś, to
idź do sosenki, ale do mnie już nie zaglądaj. A i do domu nie
wracaj, cobyś Kryśce i dzieciakom krzywdy wielkiej nie zrobił. A
kiedy zobaczysz gdzie w lesie, że młody łoszak a łopaty ma jak byk
staruszek, znak to niechybny, że się maleństwo nie całkiem
normalne zrodziło i zabłąkało pod tę sosenkę. Z daleka omijaj,
bo to niepewny zwierz bardzo. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby ta
puma, co ją w TV pokazywali, że ona też spod sosenki wstała.
Zmienioną sobą wstała i straszy ludzi, a może futrzak podwórkowym
kociakiem był wcześniej z instynktem trochę pokrzywionym? Pytać
się nie ma kogo, zrozumieć trudno ale chodzić tam nie potrzeba.
Możesz się śmiać, lub nie wierzyć, ale mnie pod sosenkę nie
ciągaj. I sam lepiej też nie łaź, jeśli biedy sobie napytać nie
chcesz, bo miejscowe, to się kłaniać przestaną zanim się dwa
razy obejrzysz. Na wiarę weź i zapomnij. Bo to niedobre miejsce. I
do gadania temat też nie najlepszy, bo mi to piwo smakować
przestało. Już lepiej wracajmy.
A gdzież ta sosenka rośnie? Czasami lubię przysiąść pod drzewkiem i wolałbym nie nadziać się, bo i tak już z moim charakterem nie jest najlepiej. A może tam już byłem?
OdpowiedzUsuńMahiczny las, magiczna sosenka. Uwielbiam las od dziecka i nigdy mi las nie był straszny. Może to ja byłam straszna dla lasu. Kto to wie? Kocham zapach lasu.
OdpowiedzUsuń