Naucz mnie płakać. Proszę.
Ukradkiem opuszkami palców zbierałem łzy z twojej twarzy, by skosztować jak są gorzkie, bądź słodkie w zależności od źródła. Potem, gdy rozzuchwaliłem się całkiem, spijałem je ustami z policzków, by w końcu pić wprost z twoich oczu. Wtedy otworzyłaś się całkiem - jak dzika orchidea polizana słońcem. Widziałem, jak chcesz je chować na moim ramieniu, jak próbujesz wsiąknąć je w koszulę na wysokości piersi, a ja uniosłem twoją twarz wysoko i kradłem je, zanim wyżłobiły ścieżki na policzkach. Oddałaś mi się cała, zupełnie tak, jakbym biorąc łzy wziął całą ciebie, którą mi dałaś.
Upiłem się całkiem. Wtedy i za każdym razem, gdy mogłem ich skosztować. Ale dziś... dziś proszę cię, żebyś nauczyła mnie płakać. Żebyś mogła z mojej twarzy zebrać łzy w bukiet, wzięła je ode mnie, jak ja brałem twoje. Nie umiem. Nie potrafię. Życie odebrało mi tę umiejętność i teraz nie mogę. Próbowałem.
Czasem, gdy naprawdę dopiecze oczy wilgotnieją, jakby ktoś ścisnął schnące jabłko. Gdzieś na powierzchni pojawia się kropla wilgoci, lecz powieki trwożliwie drepcąc w miejscu zaraz ją rozprowadzają po oczach i ani jedna się nie zapodzieje, nie uroni. Od dziecka ktoś twardą ręką ścierał ze mnie każdą mgłę, jakby to był deszcz niechciany, albo krople wody po wyjściu z basenu zawieszone na czubkach rzęs zbyt rzadkich, aby mogły je utrzymać i strofował mnie sądząc, że życzliwość i uczucia tego wymagają.
- Nie becz, nie jesteś babą.
Uwierzyłem w te uczucia, w życzliwość, w przychylność. Uwierzyłem, że babą nie jestem. I nie byłem. Zakamieniały we własnej męskości, w pozorach, w przepychankach nastoletnich kozaków, obrońców każdego, nawet najbardziej bzdurnego Alamo. Zmiażdżyłem własne łzy i z bohaterskim rechotem pozbyłem się ich szczając w dziewiczy śnieg, stojąc w szeregu mnie podobnych. Wytopiliśmy z naszych łez wulgarne przesłanie dla świata i od tamtej pory idę przezeń z zaciśniętymi pięściami i suchą twarzą - od płaczu, którego nie ma.
Naucz mnie płakać. Naucz wtulać się w pierś tak, jak ty to robisz. Kiedy trzymam cię w ramionach i nasiąkam twoimi łzami czuję się tak twój, jak nikt na świecie. Zazdrosny jestem o każdą łzę, którą ronisz nie mnie. Jakbyś mnie okradała. Wiem, że nie zrozumiesz teraz. Żeby zrozumieć musiałabyś poczuć moje łzy, jak przepalają ci bluzkę, jak toczą się w otchłań stanika, by wreszcie pocałować twoje piersi tak czule, jak żadne na świecie usta. Taką łzą można otworzyć wszystko. Naucz mnie. Proszę. Przy tobie miałbym odwagę płakać. Ty nie powiesz mi nigdy: "nie becz, nie jesteś babą!" Ty weźmiesz je, żeby wziąć mnie całego. Żebym ja wziął ciebie. Dałem ci wszystko, co mogłem, wszystko co miałem, a nawet to, czego wciąż nie mam. Wszystko. Prócz łez.
Mogłabym, nadal mogłabym nauczyć kogoś płakać.
OdpowiedzUsuńSama na szczęście mam tę umiejętność opanowaną. I korzystam z niej, kiedy trzeba.
Gdy wypłakało się wszystkie łzy, trudno o nowe...
OdpowiedzUsuń