Żniwiarz
był więcej niż posępny. Był… przerażająco nierealny, choć
za sobą zostawiał całe łany krwi tryskającej z kadłubów
pozbawionych członków. Stopy, albo dłonie w zamian za głowę.
Ludzie przerażeni, oblani zimnym potem wyciągali ręce przed siebie
w skowyczących błaganiach o litość, jednak litość nie była
instrumentem znanym żniwiarzowi. Może znał, ale nie stosował
nawet w sytuacjach wyjątkowych, by potwierdzić regułę. Jego świat
był inny. On chciał zabierać głowy. I tak posunął się do aktu
łaski, zabierając tylko parę kostek wieńczących kończyny.
Tam,
gdzie już przeszedł, ulice zdobiły bezładnie rozrzucone, drżące
jeszcze dłonie, kurczące się w paroksyzmach i stopy o zwartych
paluchach usiłujących zadusić ból. Gdzieniegdzie tylko kołysała
się umęczona głowa pełna bólu w zimno-bladym, martwym spojrzeniu
i uśmiechu szyderczym, podłym, brzydkim. Psy zjawiały się po łup
ostrożnie. Bały się żniwiarza i nie zbliżały się nawet do
smugi zapachu, jaki się za nim ciągnął. Dopiero, kiedy szloch
okaleczonych stygł pośród ostatnich łez usiłowały dopaść
zdobyczy i ukryć się gdzieś, gdzie nikt nie przeszkodzi w
konsumpcji.
Żniwiarz
szedł monotonnym krokiem, jakby był wahadłem wielkiego,
wiekuistego zegara i zbierał należną daninę. Nie spieszył się,
nie narzekał na trudy. Szedł i brał to, co ludzie zdecydowali się
oddać. Tym niezdecydowanym zabierał głowę, bo przecież po nie
właśnie szedł. Wybrać trzeba umieć. Chociaż boli. Nie
przystawał na rozstajach, na skrzyżowaniach nie szukał ogródeczka,
żeby usiąść z kuflem piwa i podziwiać ludzki pośpiech i
bezmyślność kotłującą się na chodnikach.
Głuchy
na argumenty i błagania. Odporny na ciosy wścieklizną miotane
bezradnie. Szedł i ogałacał kadłuby z detali. Bez przyjemności i
namiętności. Widziałem… Wiedziałem, że nadchodzi. I że
ucieczka jest iluzją. Mrzonką, fatamorganą. Można uciec przed
złym snem? Chyba tylko we własnej głowie. Ale przed Żniwiarzem
ucieczki nie było. On był niezmordowany i nieugięty. Może to
lekkomyślna zuchwałość, jednak wyszedłem mu naprzeciw i stanąłem
twardo na nogach zadzierając głowę.
-
A jak już wszystkich ogłowisz? Jak tych wszystkich partaczy
pozbawisz członków, to co? Pójdziesz na bezrobocie? Na emeryturę?
Chciałem
zajrzeć mu w oczy, jednak wiatr rozwiał mgły tam, gdzie znajdował
się szczyt Żniwiarza i ukazał pustą przestrzeń nad obojczykami.
Czy można śmiać się żebrami? Żniwiarz śmiał się mostkiem i
biodrami, które nie do końca przypadkiem wynurzyły się z niebytu
i kokietowały mnie, jak kobra przed atakiem. Byłem zdziwiony, ale
ramieniem bez dłoni ocierał pot z nieistniejącego czoła i śmiał
się od kolan w górę – niżej też nie był kompletny.
A
potem machnął kosiskiem z wprawą wielowiekową. Nim spadła moja
głowa, nim ciało zrozumiało, że to jego koniec zdążyłem
jeszcze usłyszeć:
-
Na wzór i podobieństwo moje...
Witaj, Oko.
OdpowiedzUsuńRzec by można, że praktyczna odsłona narcyzmu;)
No, cóż... Powiadają, że to czas jest takim szalonym chirurgiem, w ręce którego wpadamy tuż po narodzinach:)
A ja, paradoksalnie nieco, skojarzyłam sobie Twój tekst z obrazem Hugo Sinmerga ", noszącym tytuł "Kuoleman puutarha" czyli "Ogród śmierci".
Pozdrawiam:)
tamten (poniekąd ekstrawagancki obrazek) ma nóżki i rączki i główkę...
UsuńPełna grozy to postac że nawet psy się go boją... tego Żniwiarza.
OdpowiedzUsuńCiekawa postać Oko :) pozdrawiam
taki sobie pan, co chadza własnymi ścieżkami i nie cierpi na brak wiary we własne możliwości.
Usuńa przyszedł inny żniwiarz i tego co to bez miłości a według prawa sądził, skrócił,o głowę bo o serce , nie mógł, wszak nie było.
OdpowiedzUsuńPiękny obrazek z naszych ulic, uliczek, alejek na których poukrywane grzechy ale przecież i te z wielkimi banerami - tak, zgrzeszyłam, jestem dumna....
interesujące skojarzenie. dzięki.
UsuńDoprawdy zadziwia mnie ludzka chęć przetrwania, wola istnienia. Oddadzą kończyny, byle nie oddać życia. Lecz cóż to za życie bez kończyn? A życie i tak przecie jest krótkie. Zatrważająco krótkie, by jeszcze się o nie troszczyć, chuchać na nie. Podobno nijakość życia odbiera do niego chęć. Może to są właśnie ci niezdecydowani? Śmierć za życia – na jego podobieństwo. Idą człony ich, te co pozostały, z kamieniem miast serca.
OdpowiedzUsuńżycie potrafi zawalczyć o przetrwanie. chyba każde.
Usuń