środa, 28 sierpnia 2024

Szczecina ze Szczecina.

 

    Żeby było jasne jak słońce. Taplam się w słonej wodzie, jak kurczak w rosole. Wdycham jod rozproszony pośród mniej reklamowanych pierwiastków. Zerkam na dzieciaki łowiące Bałtyk siatkami na motyle. Na dziewczęta budujące intymne karawanseraje między łachą piachu, a rozlewiskiem przelewającym się poza horyzont. Pokancerowani ludzie opalenizną maskują nieudane dzieła sztuki grawerowane na skórze w porywie mniemania, że Bóg stworzył ich brzydkimi i dopiero ostrzyknięcie się podskórnie farbą wydobędzie ich faktyczną urodę (jak ma się to stać, żeby podejrzanie chiński ideogram, albo róża przypominająca więdnącą kapustę upiększyła człowieka, tego nie wiem i wolę nie wiedzieć). Maluchy pilnują, by ilość piasku w wodzie i na brzegu zgadzała się, więc gdy jedne noszą piach do wody, inne wyjmują go na brzeg - do schnięcia. Łażę po deptakach i obserwuję rewię mody. Na razie (wrażenie tygodnia) prowadzi wzorcowy okaz Glonojada, odziany niezwykle skromnie w biel udręczoną okazałymi wypukłościami. Podejrzewam, że jedną z udanych operacji plastycznych musiało być pogłębienie rowka między pośladkami, a zdjęcie majtek (tj. dół stroju kąpielowego, składający się ze spódniczki z podwoziem) wymaga interwencji ginekologicznej i proktologa. Pani szła w towarzystwie wybujałego Testosterona ociekającego wręcz sterydami, więc jest szansa, że da radę wyszarpnąć materię, zanim trwale wrośnie w nieprawdopodobną ilość urody. Morze powyżej zasięgu psów i dzieci oblegane jest przez mewy, co trochę przypomina wysypisko śmieci, gdzie po zbitej masie wiatr swobodnie roznosi reklamówki. Być może mewy są jadalne i ich świadomość tego faktu (oraz rzeszy głodomorów na plaży) każe im zachować stosowną odległość. Pożeram ryby (broń Boże narybek), od niechcenia spalam zużytą powłokę w oczekiwaniu na wylinkę. Zliczam piegi na nieswoich pośladkach nieco mniej zawzięcie, niż kelnerzy rachunki w barach wszelakiej maści. Panowie prezentują własne krągłości, mniej atrakcyjne od niewieścich i bardziej skupione wokół pępka. Kobiety potrafią bardziej elegancko rozrzucić cielesny dobrobyt, rozkładając część na zapleczu (nie eksponować całego towaru naraz), pozostałą częścią dumnie kłując wzrok nienasyconych. Zdziecinnienie każe dojrzałym panom, sowicie podlanym ciepłym piwem, budować zamki na piasku – jakby rozum stracili i nie wiedzieli, że dom buduje się na skale, zanim ta zeroduje. Woda w piwnicy nie wróży dobrze architekturze.


    Ech! Jest dobrze.

6 komentarzy:

  1. "od niechcenia spalam zużytą powłokę w oczekiwaniu na wylinkę." ???? Zabraniam, żadnych wylinek!!!
    Niech już ta powłoka zostanie jaka jest .... ;-)
    To wypoczynek miał być, a nie jakieś metamorfozy ....
    A obrazek wypoczynkowy może nawet bardziej interesujący niż niejeden z miejskiego autobusu.
    Czekamy na więcej ....

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowna relacja, dzięki słonemu akwenowi bliska mi bardziej od stanika!

    OdpowiedzUsuń
  3. podróżować, podróżować...
    linia 76 na ul. Heyki, tam tylko tam działał prom "przy drucie"(złotówka od łebka)...trochę wędrówki... no i stoi, i czeka -pan Jarzyna ze Szczecina! Dziś prawdziwych heykowiczów nie uświadczysz, którzy łowili rybki z panem Jarzyną ze Szczecina..., robił dobre przynęty.
    R.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale zaraził się dokarmianiem zwierząt w ZOO.

      Usuń