poniedziałek, 31 marca 2025

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 15.

 

    Jeden uważa krowę za świętość, innemu świnia jawi się nieczystą. Ktoś twierdzi, że ryba to nie mięso, następny nawet o ślimaku powie, że to ryba. Kolejny, namiętnie żrący trawniki, sięgając po jogurt-zagadkę zadławi się mielonym świerszczem, czy raczej mącznikiem?

niedziela, 30 marca 2025

Kosmiczny eksperyment.

 

    W związku z technicznymi kłopotami stacji kosmicznej, oraz brakiem możliwości ściągnięcia personelu kierownictwo eksploracji kosmosu podjęło decyzję o dostarczeniu pokarmu na orbitę metodą rozsiewczą, wykorzystując samoloty wysokiego pułapu. Uwzględniając gusta międzynarodowej obsługi, wystrzeliwane będą pakowane próżniowo: pieczone kurczaki, sushi, wędzone ryby, mrożona pizza, wege-pasty i wysokoenergetyczne rolady boczkowe w pakietach po 2 kg. Astronauci podczas nieuniknionego okrążania Ziemi za pomocą siatek na motyle będą losowo odławiać z orbity dryfujące potrawy. Rzecznik prasowy kierownictwa speszył się pytaniem dziennikarza, skąd na pokładzie stacji znalazły się siatki na motyle. Nieoficjalnie podejrzewa się, że zadaniem astronautów było odławianie z niskich orbit małych, zielonych ludzików.

Trudna miłość.

 

    Między wysokimi oparciami foteli nowoczesnego pociągu pojawia się twarz. W nieregularnych odstępach, co kojarzy mi się z kurą, która sprząta z ziemi okruchy, a co jakiś czas wyciąga szyję i rozgląda się, żeby nie zaskoczyło ją co złego. Twarz, niewątpliwie kobieca okolona była fałszywymi blond włosami, ujawniającymi u nasady kolor budzący mniej wzruszeń. Cerę, zniszczoną długotrwałą eksploatacją miała starannie zamaskowaną makijażem, raczej wyzywającym. Coś, co przywodziło na myśl hasło – najlepszą obroną jest atak. Wargi miała czerwieńsze od krwi, a pomiędzy nimi usadowił się bananowy miąższ. Bez korzystania z rąk (jak kura) pani pochłaniała banana, co wydało mi się zawoalowanym wulgaryzmem. Rozglądała się, korzystając z harmidru wewnątrz wagonu, bezpiecznie ukryta między wysokimi, miękkimi oparciami foteli.


    Nie. Nie ja byłem obiektem któremu poświęcała uwagę. Patrzyła, jak mniemałem gdzieś dalej, za mnie. Całe szczęście. Malowana młodość, to rzecz udająca się jedynie wirtuozom, jej do maestrii jeszcze trochę brakowało. W kobiecej agresji nie dostrzegam atrakcyjności, więc jej wzrok od czasu do czasu oblizujący moją ciekawość nieco mnie peszy. Wstałem idąc do toalety, a kto bywał, ten wie, że taka wycieczka nie pozostawia idącego obojętnym na zbliżające się doznania. Przyznam, że pod pozorem ekstremalnej wyprawy chciałem zerknąć na niewiastę, a wracając, na obiekt, któremu poświęcała uwagę.


    Wiedziałem, że mijając ją będę miał jedynie moment na obserwację. Skupiłem się, zwolniłem kroku, rzucając okiem to tu, to tam, żeby zamaskować zamiary. Udało się. Kobieta właśnie wyciągała szyję zerkając między oparciami daleko poza połowę wagonu. Jej przedramię pokryte było misterną siecią delikatnych wzorów, górą ukrywających się pod rękawami bluzki, a dołem… nie wiem. I miałem się nie dowiedzieć. Pani dłoń ukryła pod paskiem spodni, a rozpięty guzik świadczył, że jej dłoń potrzebowała odrobiny swobody. Nie wypadało iść jeszcze wolniej, szczególnie, że kobieta znów wyciągała szyję, niczym peryskop i penetrowała przedpole, omiatając wzrokiem mnie, zanim sięgnęła celu. Są chwile, kiedy człowiek patrzy i nie widzi, i to był właśnie jeden z tych momentów. Usta drżały pod naporem zbliżającej się eksplozji, dłoń stawała się bardziej zdecydowana, niemalże brutalna. Wzrok cierpiał niedowład. A może nadwład, pogrążony w obrazach odległych mgławic i galaktyk.


    Zaledwie krok wystarczył, żebym stracił widzenie. Szybko pokonałem pozostałe kroki i dopadłem łazienki. Zimna woda ostudziła emocje, a rozum wyjaśniał właśnie oczom, że to nie była prawda. Że to się nie zdarza, a mrzonki, to objaw pewnych defektów psychicznych. Patrzyłem na własną, zbaraniałą gębę odbijającą się w lustrze upstrzonym przez poprzedników. Naprawdę imaginacja? Ja, twardziel, chodzący po ziemi tak mocno, że zdzierałem podeszwy szybciej od innych piechurów? Łowca skandali, niemożliwości, groteski i fałszu? Rozum wywlókł skądś zimną, nieogrzewalną logikę i wyjaśniał mi monotonnym głosem, że racji mieć nie mogę. Wychodząc chciałem ostatni raz zerknąć i utopić mrzonkę w szyderstwie i autoironii. Niczym żółw zamykałem drzwi usiłując odszukać obiekt zainteresowania owej pani, a przechodząc pomimo rzuciłem okiem. Znów zbyt krótko. Spod makijażu zdawały się przeciekać emocje. Dłoń wynurzyła się już z intymności, teraz osłaniała usta i nos… Powiedzmy. Jej język… uwijał się pomiędzy palcami, a wzrok, gdy dostrzegł ruch ostrzegł pozostałe zmysły o obcej ingerencji. Rumieniec ukrywał się pod makijażem niewystarczająco. Odwróciła wzrok do szyby i w niej sprawdzała, czy byłem świadkiem.


    Jeden krok uwolnił nas z krępującej wzajemności, od myśli niespokojnych, zawstydzonych. Szedłem nadal wolnym krokiem, nie wiedząc, czy spomiędzy foteli nie przyszpila mnie kurzy wzrok penetrujący okolicę. Usiłowałem wyszukać w tłumie obiekt, który dostarczył radości i chyba znalazłem. Nastolatek wyższy niż wysoki, z orlim nosem i jabłkiem Adama sterczącym wyzywająco. Chudy, jak przystało na koguta i głodny, niczym student prawa pod koniec studiów.


    Powiedzieć mu? Towarzystwo tej pani zapewne opanowałoby głód, choćby był bezkresny. Pewnie dostarczyłby doznań, o jakich na żadnych wykładach nie zbliżyłby się. Uśmiechnąłem się niepewnie do tej myśli, ale jako istota zbliżająca się do wieku, kiedy cynizm zaczyna górować nad romantycznymi uniesieniami wiedziałem, że mi nie uwierzy. Sam nie wierzyłem, a przecież widziałem. On miałby posłuchać opowieści? Zaryzykować niepojęte i pójść przez pół wagonu, żeby przysiąść się do kobiety w wieku jego matki, by na własnych wargach poczuć grzech wciąż siedzący na jej opuszkach? Nie. Mógł sam dostrzec. Między fotelami ona zlokalizowała go bez pudła. Wystarczyło odwzajemnić…


    Absurd gonił absurd. W tym właśnie momencie, zupełnie jakby mnie słyszał – chudzielec podniósł wzrok. Nie na nią, lecz na mnie. Podniósł, a jego dłoń powędrowała do ust. Na wyschniętych wargach, tam gdzie palce sięgnęły skóry pojawiły się mleczne nitki, bynajmniej nie pajęcze. Wzrokiem powędrował daleko poza moje plecy. Wiedziałem gdzie! Naprawdę!.


    PS. Podróż pociągiem w połączeniu z lekturą Topora i Kafki rodzi co chce i gdzie chce, więc zdarzyć się może wszystko, a nawet trochę więcej.

czwartek, 27 marca 2025

Potop topi wtopę w topie.

 

    Księżna Pani, w kapelusiku o zapewne modnym odcieniu beige (prawda, że brzmi zdecydowanie lepiej niż prymitywny beż?) założonym jako kontrapunkt dla równie zabeżowionych spodni dresowych zadawała szyku na przystanku, budząc podziw i inne wyrazy ze strony plebsu. Aż sroki zaczęły rechotać i nikt ich nie pytał, czy aby na pewno warto.


    Nad Rzeką żywopłot z ostrokrzewu okalał hotel i rumienił się aż od jagód gęsto wiszących na gałązkach. Ulubiony most, od dawna w remoncie udostępnił piechocie jeden z chodników. Co z tego, że nawierzchnia pozostaje w fazie koncepcji projektowej. Grunt, że na drugą stronę przejść można.

środa, 26 marca 2025

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 14.

 

    Dorastający faceci są wyszczekani i skorzy do udowadniania światu własnej wyższości, lecz z wiekiem stygną i pokornieją.


    Kobiety, startują w życie cichutko, jako szare myszki, choć z czasem liniowo przybywa im bezczelności.


    Dzieci wstępnie się rozpychają i trenują organ wokalny bez względu na płeć.

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 13.

 

    Kobieta jest stworzona do konsumpcji „epizodów erotycznych” wydajniej od mężczyzny - stać ją na wielokrotny orgazm, przy krótszej regeneracji. Męskie wyczyny stanowią wyłącznie tło suto zakrapianych biesiad. Paradoksalnie, przy takim potencjale, napastnikiem seksualnym niemal zawsze jest facet.

W tężniach tętni tężyzna tęgich.

 

    Idący przede mną facet okazał się chyba-kobietą, choć pewności było mi brak. Przecież nie dopadnę nieszczęśnika, żeby poczynić drobiazgowych obserwacji. Dżokej szedł zamaszyście, jakby ramionami chciał odepchnąć wilgoć od siebie. Dwóch dżentelmenów umajonych dezodorantem o zapachu octu (aromat identyczny z naturalnym) bawiło towarzystwo podróżujące tramwajem elokwencją gęsto nadziewaną wulgaryzmami. W chwilach trawienia informacji i klejenia wątków panowie zajmowali się wzrokową degustacją dziewczyny w okularach. Pani miała na głowie pewnie świeżo kupiony, cudny, czerwony berecik. Musiał być drogi, bo na chusteczki do nosa już zabrakło i dziewczę ocierało nosek całą dłonią. Zdaje się, że na staniczek również jej zabrakło i to stało się praprzyczyną zainteresowania ze strony dżentelmenów.


    Tramwaj zatrzymał się na światłach, czekając na pozwolenie wjazdu na most, a kiedy już takowe uzyskał, wjechał i zatrzymał się, czekając na kolejną zgodę – tym razem na zjazd z mostu. W moim Mieście idiotyzmy komunikacyjne najwyraźniej są normą, która powoduje, że głowa chce mi się odkręcić ze zdumienia. A podobno jest jedynym miastem, w którym implementacja ITS (inteligentny system transportu – oczywiście skrót od wersji angielskiej) powiodła się. Na najwyższej gałęzi robinii zalęgła się wielka kula jemioły. Tak ciężka, że gałąź ugięła się pod brzemieniem. Drzewo ogołocone z większości gałęzi wyglądało jak uliczna latarnia. Kwitną śliwy wiśniowe i głogi. Cztery żurawie osaczyły labirynt rusztowań i przyglądają się mrówkom wznoszącym kolejne kondygnacje ku słońcu.

wtorek, 25 marca 2025

Nas troje łączą nastroje.

 

    Za oknami mgła. Gęsta, żółta i tłusta. Taka mgła potrafiłaby konia zadusić na śmierć. Szczęściem konie, to rozsądne zwierzęta i pochowały się, więc mgła dusi światła latarni. Być może trwa pomiędzy nimi życie utajone, ale czy aby na pewno? Pójdę. Zobaczę, a raczej dotknę tej szumowiny. Może warto pomyśleć o testamencie? Koni nie widać i nie słychać. W oknach osiedlowych sypialni i kuchni trwają jeszcze błogie sny, a kawy ani myślą się gotować na cokolwiek.

poniedziałek, 24 marca 2025

Napięcie na pięcie za pięć zapięć.

 

    Czekolada ze szpinakiem? Szpinakolada!


    Na placu zabaw niewielkie stworzenie płci jeszcze niezdecydowanej, za to w brudnoróżowym kasku i wyglądające dzięki niemu na podgrzybka. Ujeżdżało trójkołową hulajnogę. Trzy gracje (łącznie jakieś dziesięć lat) obserwowały go bacznie z wysokości ławeczki, pod którą majtały się im nóżki. Jakaś mamusia bujała synka, psy po wiosennych postrzyżynach zerkały na sroki udeptujące korony kulistych klonów, nastolatka piękna alternatywnie w rajstopach tak dziurawych, że musiała założyć dwie pary, żeby cokolwiek ukryły, albo choć punktowo utrzymywały ciepło poza zasięgiem wzroku. Jedno z ud miała spięte obróżką z ćwiekami, coś jakby pas do pończoch dla desperatów zakochanych w sztuczkach BDSM.

niedziela, 23 marca 2025

Stercząc z tarczą (nie starczą).

 

    Stało się. Jako istota mająca kontakty (z niesamowitymi doniesieniami z mrocznego frontu ekologicznej walki o przetrwanie), wiedziałem to i owo zarówno o epoce lodowcowe, jak i o globalnym ociepleniu. Normalnie – człowiek renesansu. Wiedza z obu końców termometru trawiła moje myśli, oraz podświadomość! Może dlatego, wiedziona kobiecą mądrością oddelegowała do tego zajęcia właśnie mnie. Miałem zwalczyć domowy lodowiec, postępujący nawet szybciej niż giganty z przeszłości, i równie uciążliwy. Miałem być nieustępliwy, zdeterminowany i gotów do poświęceń. Zaraziła mnie także… niedopowiedzianą obietnicą, z jaką zderzają się Zwycięzcy. O pogardzie dla przegranego ledwie wspomniała, odwracając się na palcach i kręcąc kuperkiem w drodze do tam, gdzie lodowiec nie sięgał. Jeszcze…


    Kuperek miała taki, że gotów byłbym rozebrać ów lodowiec na elementy pierwsze i złożyć ponownie z przeciwnym zwrotem. Rzecz w tym, że to trwałoby ze trzy epoki, a ten kuperek do cierpliwych nie należał. Walkę trzeba było wygrać w jednym, krótkim podejściu, niechby krwawym (dla rekonwalescentów zdarzały się nagrody długofalowe). Zacząłem od sporządzenia planu batalii. Ja-ciepły, miałem stanąć w szranki z onym-zimnym niebosko. Niby pochodzimy z jednej ligi tańcząc na skali termicznej jak dwa gołąbki na energetycznej trakcji, ale… niepewność podszeptywała mi, że w tym starciu nie będę Goliatem, a wyjątek Dawidowy podkreślał jedynie ogrom trudności.


    Na początek uzbroiłem się. Nóż, łopata śniegowa, suszarka przemysłowa, pół litra (przed walką dobrze jest stłumić wątpliwości płynem rozluźniającym). Umundurowałem się w strój maskujący (czapka uszanka, walonki, szalo-kominiarka, arktyczne futro z renifera (może z reniferzycy, bo to niezwykle gorrrące babeczki). Obudowałem się teoretycznie:

    - Raz - Ruscy odkopali mamuta na Syberii i zanim dotarli naukowcy, by go badać, zdegustowali go do czystej kości – cała wiocha szczęśliwych znalazców przetrwała z brzuszkami łagodnie wzdętymi nieskażonym mięskiem bez chemicznych dodatków.


    - Dwa – woda pochodzenia lodowcowego jest tak czysta, że nawet grzechy pierworodne, bliźniacze, czy nawet pięcioraczkujące potrafiła zlizać z duszy do czysta. W drinkach taka woda kosztowała porównywalnie do budżetu Pernambuco.


    - Trzy – uwalniane z lodowych okowów zwierzęta (przynajmniej w początkowej fazie) były mało ruchliwe, zziębnięte i nieco skostniałe, więc paleozoicznego komara trzepnąć gazetą nie było wyczynem na miarę Księgi Rekordów Guinnessa.


    - Cztery – bakterie, zarazki, grzyby i wirusy – owszem, musiały istnieć, ale czy w początkującym świecie mogły być zaawansowane technologicznie? Czy nowoczesna medycyna nie dorobiła się dzięki nanotechnologii i ministerstwie wojny nie takich jadowitości. A skoro przetrwałem globalne skażenia gleby, wody, żarcia i powietrza, to przeżyję wszystko.


    Poczułem zew. Zew krwi. Pobudzany rytmicznym stukaniem pantofla o salonowe klepki, popędzany głosem nie znoszącym zwłoki innej niż wcześniej wskazanego wroga, a tym bardziej dramatycznych pytań niegodnych mężczyzny (np. dlaczego ja?) Krew, nieco rozrzedzona animuszem w płynie (40%, organicznie rozrzedzone do wartości netto na poziomie 1,5 promila) zagrała nie czekając, aż Wojski za róg chwyci i poszedłem w bój. Znaczy – odciąłem wrogowi dostęp do zaopatrzenia. Przeciąłem linię energetyczną, odciąłem od sieci zarówno fizycznej, jak i wirtualnej, a następnie szarpnąłem drzwiczki. Na oścież, jak gbur niewychowany. Wróg, rozkraczony przede mną bezwstydnie zaczynał puszczać soki. Spontanicznie, niczym dziecko moczące spodenki ze strachu przed klapsem.


    - Mało! - warknąłem i zacząłem rechotać. Barbarzyńcom wolno wszystko.


    Sięgnąłem do wnętrza i zacząłem wyjmować to, co odklejało się od topniejącego czoła lodowca. Najpierw poszły żeberka. Z kością, nie z chrząstkami. Potem ogon czekający na swoje przeznaczenie, parę kości szpikowych, jakieś podroby, kilka steków, Wreszcie rosołowy korpus. Złota klatka z której dusza ulotniła się razem z krwią. Długie jelita kiełbas wypłynęły na podłogę, niczym wnętrzności samobójczo patroszonego samuraja. Konie musiał być bliski, jednak wróg podstępny najwyraźniej sięgnął bo broń ostatecznej zagłady – potop. Biblijny, nadmiarowy, jak tylko kara boska potrafi.


    Niepokój drążył we mnie tunele, zaczynałem rozglądać się nad odwrotem i poszukiwaniem bezpiecznej przystani, gdy na ziemię sprowadził (zwodował?) mnie głos zasiedlający tkankę nieco powyżej ślicznego kuperka, który mnie wyprawił w bój:


    - Jak idzie Skarbie?


    - Skarbie? Do mnie? - takie słowa zwykle powodują niekontrolowane wzwody, kończące się jądrową reakcją łańcuchową. I cóż biedny miałem począć z napuchniętym rozporkiem ukrytym głęboko pod reniferowym okryciem.


    - Jeszcze chwila Moja Piękna. Koniec już bliski.


    Z łazienki przyholowałem wiadro i dwie miski. Bojowe amfibie swobodnie kołysały się nad kurczącym się brzegiem rozlewiska. Zgrzałem się na myśl, że potop nawiedzi Kuperek zanim spełnią się obietnicę. Aż się spociłem. Zrzuciłem futro arktycznego jelenia wprost w ocean słodkowodny. Chlał wodę, aż miło było popatrzeć. Taki renifer za życia nie widział tyle wody. Pewnie, kiedy się chciał napić, gryzł lód. Wodę widziałby tylko podczas sikania, gdyby rozmieszczenie narządu wzroku względem narządu wydalniczego.


    - Niech pije bydlątko – pomyślałem – spragniony niemożebnie, ułatwi rozwiązanie problemu.


    I faktycznie. Renifer, a raczej jego pośmiertna powłoka wyczyściła podłogę niemal do sucha. W tym czasie ja osuszyłem flaszeczkę animuszu. Futro pierwszego nosiciela nabrało szczytowej, życiowej masy, którą dzięki przyjętej dawce farmakologii dźwignąłem z lekkością kokainisty wciągającego kreskę. Nad jego losem zamierzałem zastanowić się później, w spokojniejszych czasach, więc eksmitowałem bydlę na balkon. Może się przyda w zwalczaniu suszy, albo przy tworzeniu osiedlowego oczka wodnego?


    Musiałem dokończyć dzieła, nim wróg się zorientuje w rozmiarze porażki. Otarłem pustą wnękę szmatą, wraziłem ciągle zmrożone ochłapy w dopiero co odzyskaną kubaturę polodowcową, kłapnąłem z ułańską fantazją drzwiami, a co! Niech zazna moresu! Odtworzyłem linie zasilające, ostrzegłem renifera (reniferzycę) żeby pozostał na posterunku i nie robił nic głupiego i oblizując się lubieżnie pognałem do salonu, sprawdzić, czy kuperek gotów jest na powrót zwycięzcy. Bo ja, na wdzięczność jak najsztywniej!

Prasówka cd.

 

    Chiny i Rosja zmniejszyły lukę w postępie technologicznym i powstała „najtrudniejsza sytuacja strategiczna w całej historii” Dotyczy to oczywiście historii USA, wcale nie tak długiej. A zmniejszanie luki polega na tym, że chińskie satelity potrafią to, czego nie potrafią amerykańskie – tankowanie w przestrzeni kosmicznej, zakłócanie sygnałów, strącanie satelitów i przesterowywanie ich na inne orbity. Sam fakt, że to potrafią i ich obecność „w pobliżu innych satelitów stanowi DOWÓD na opracowywanie BRONI ANTYSATELITARNEJ”!


    Jak pan Musk wypuszcza seryjnie satelity w kosmos, wtedy wszystko jest ok, choć to broń równie groźna jak każda inna. Przypomnę, że jego sieć docelowo ma osiągnąć 6-8 tys satelitów kryjących siatką całą planetę. Przy takiej ilości kosmicznego śmiecia trudno sobie wyobrazić, żeby te chińskie nie znalazły się „w pobliżu”. A przecież Amerykanie zaśmiecają kosmos nie tylko przez pana Muska, ale mają swoje NASA i inne mniej-lub-bardziej-nieoficjalne SŁUŻBY.


    Amerykańskie lęki podsyca zapewne mała szansa na doścignięcie rywali. Od lat zmniejszają kształcenie inżynierów, stawiając na prawników i humanistów. Ich czas najwyraźniej się kończy, a Dolina Krzemowa i MIT to (być może) tylko mit.

sobota, 22 marca 2025

W Trypolisie szkody po lisie przewidziano w polisie.

 

    Pąki na magnolii dostały już kolorów, w trawach czają się przetaczniki, tuż obok obłędnie pachną fiołki, nic sobie nie robiąc z kurdybanków wyciągających głowy ku słońcu. Chłop jadący rowerem wiózł na brzuchu sporą roślinę doniczkową – obcą i pewnie trującą. Dziewczyna z wytatuowanymi czterema wężami czającymi się na jej młode piersi prowokuje mnie do spontanicznego snucia horroru. Młoda mama głęboką nocą nawiedzana jest przez węża. Gad oplata jej pierś i kąsa sutki, by wyssać pokarm do czysta. Rankiem, gdy nadchodzi czas karmienia kobieta zmęczona, pogryziona i usiłuje nakarmić maleństwo, które płacze z niedożywienia. Może i poradziłaby sobie z wykarmieniem obojga, ale wtedy pojawia się konkurencja. Drugi gad jest większy, głodniejszy i bardziej bezwzględny. Czy będą współpracować, czy przybysz zmonopolizuje kobiece noce?


    Biegające chudzielczyki zrzucają przyszły tłuszczyk, a kolarz w okularach nie potrafi wcelować w ścieżkę dla rowerów i terroryzuje pieszych na chodniku. Gdy w ogródkach trwa gorączkowa krzątanina, na niegdysiejszych nieużytkach niepostrzeżenie zaczyna panoszyć się Miasto. Z berberysów i śnieguliczek zwisają zeszłoroczne owoce, co oznacza, że prawdziwej zimy nie było. Wierzby i topole kocą się bez umiaru.

Ekstrakt przeznaczenia.

 

    W kopalni się kopie, w sypialni sypie, w bawialni się bawi, a w łaźni łazi, w masarni masują, hucie zaspokoją w hucie, w bucie oddasz się bucie.


    W piwnicy stoi piwo, w winnicy wino, w oranżerii oranżada, na korytarzu złóż koryta.


    W pasmanterii spasują pasma na pasy, bo w drogerii byłoby za drogo.

piątek, 21 marca 2025

Błędnik z błędem pobłądził obłędnie.

 

    Kos pazurkami zdrapywał noc z budzących się gałązek śliwy wiśniowej. Wróbel, tłusty od dobrych snów wyszedł na ganek poprzeciągać się trochę, a pod dachem kokosił się drobiazg, albo bardzo rozszczebiotana małżonka. Wysokim niebem czapla wracała w domowe pielesze, to jest na drzewa przycupnięte nieopodal ogrodu zoologicznego. Pewnie została na noc u chłopaka ze wsi, ale bardzo przekonującego i wartego niejednego grzechu.


    Mała Budda, dziś w kolorach ziemi, studiowała zawartość sieci, a wysiadając ogrzewała duszę dymkiem z cienkiego papieroska. Pani komandos z ochrony osiedla wracająca do domu po nocnej zmianie umilała mi podróż gawędą o rozlicznych idiotyzmach dziejących się w okolicy (dojazdowa droga nasza najmilejsza i nie tylko). Kobiety w minispódniczkach cierpią w milczeniu, bo wiedzą, że już wkrótce wzejdzie słońce.


    Mijając kościół pod wezwaniem św. Wojciecha przypominam sobie nieznanego pochodzenia informację, jakoby Wojciech z Brudzewa, znany podróżnik zmarł na AIDS. W tamtych czasach było to sztuka, gdyż wirus AIDS jest słabiutki i nie wytrzymywał konkurencji z innymi wirusami szerzącymi się wśród brudasów. A, że był czyścioszkiem, to zapadł i zszedł. Lepiej nie pytać, jak zapadł, bo anatema nie śpi. Na klombach pojawiły się hiacynty, a tulipanowe liście rozpychają się, by zrobić miejsce kwiatom. Pani jadącej rowerem ciekło z oczu, pewnie, podobnie jak ja czytała dzisiaj o SI, która nauczyła się kłamać i wyłudzać nagrody w systemie kar/nagród. Ja wiem, to przerażające, ale beztroska naukowców (zostawmy to, bo na razie za mało wiemy, więc niech sobie działa, a my patrzmy i się uczmy) – to dramat.


    Popołudniem, dziewczęta w czerni chłoną ciepło, a dla tych mniej czarnych zostaje już niewiele. W Mieście pojawiają się sukienki i spódniczki krótsze od szortów, a nawet topy kryjące piersiątka nie do końca rozwinięte. Staruszka na rowerze pedałuje z mozołem, a spod kasku wypływają włosy pozbawione barwnika z młodości. W autobusie, z ciekawości, albo z braku wyboru zerkam na murzynkę. Kobieta w ramionach i biodrach rozwinięta szeroko, choć pomiędzy wcięcie ma wyraźne jak ósemka. Powiedzieć o niej kruszyna, to zgrzeszyć jawnie. Zadowolony szczypiorek chudymi palcami usiłuje wydłubać coś z internetu pod czujnym okiem dziewczęcia o twarzy zapełnionej metaloplastyką. Dwie dziewczyny sczepiły się torebkami – jedna usiłowała wysiąść, druga pozostać. Zdążyły się rozplątać zanim autobus pojechał dalej. Kobietka o fioletowych włosach w tiulowej sukience i glanach do kompletu założyła białe rajtuzki, pod którymi tłoczyły się dzieła sztuki – liczne, skomplikowane i wspinające się ku intymności. W przypadku zbliżenia, nie będzie wiadomo, czy należy podziwiać nagość, czy zachwycać się malunkami. Wiem – to nie mój problem. I całe szczęście!

Ekstrakt bynajmniej nie polityczny.

 

    Słowak, na widok Czeszki dech w piersiach utracił, i na bezdechu pognał ku niej, niczym ćma do świecy. Jej, na jego widok, poderwały się w brzuchu motyle i bez międzylądowań pofrunęły aż ku serduszku niewinnemu. Przypieczętowali uniesienia świętym związkiem i wkrótce powili małą Czechosłowację.

Kopulacja pod kopułą.

 

    Wierzby w żółciuteńkich sukienkach o równo podstrzyżonych dołach pomimo chłodu przedświtu dają namiastkę ciepła, wdzięcząc się na tle betonowych osiedli. Słońce omiata dachy starych kamienic. Czapka, gruby szal i rękawice, a do tego naprawdę króciutka miniówka? Tylko nastolatka mogła dokonać takiego wyboru. Potem inne, już w parze ubrane w spodnie tak podarte, jakby jedna para miała im wystarczyć, więc skleciły coś nie przejmując się specjalnie krojem, czy szyciem.


    Zerkam na staruszkę z wielkim zamętem na głowie. Wzgórze tłoczące się nad jej brwiami kurczowo trzymało się głowy i było chyba okazalsze, niż sierść pieska, którego prowadziła na spacer – może nawet przerosło sierść wraz z kryjącą się pod nią zawartością. Być-może-dziewczyna, z warkoczem, ale bez biżuterii, makijażu, sztucznych pazurów, szamotała się z walizą, jakby to był niesforny piesek. Turlała się po całym autobusie (walizka, a nie być-może-dziewczyna, która zajęta była poskramianiem złośnicy).


    Na drzwiach jubilera znalazłem informację:


    „Czynne od 10.30 do 16.29” – Czyż to nie piękne?

czwartek, 20 marca 2025

Prasówka cd.

 

    Prawdziwa twarz demokracji:


    Wrze w Stambule, trwają masowe protesty opozycji bo uniemożliwiono start w wyborach ich przedstawicielowi, przy okazji odbierając mu dyplom wyższej uczelni, bez którego nie może kandydować i aresztując, by nie zagrażał obecnemu prezydentowi. W Stambule wydano zakaz organizowania zgromadzeń.


    W Belgradzie wrze, masowa demonstracja studentów rozpędzona została bronią soniczną. Demonstranci zarzucali władzy korupcję więc zostali spacyfikowani. Studenci proponują strajk generalny na poziomie całego kraju, by pokazać rządowi siłę i sparaliżować działania władzy.


    W Bukareszcie wykluczono z możliwości startu w wyborach prezydenckich już dwóch polityków o skrajnych (względem NATO, Ukrainy i Brukseli) poglądach. Gdy w pierwszej turze gość wygrał, strach padł na wszystkich i wybory zostały anulowane, pod pozorem rosyjskiej ingerencji w głosowanie. Teraz oskarża się go o nieprawdopodobieństwa, byle zatrzymać w areszcie i nie dopuścić do udziału w „powtórzonych wyborach”. Kolejna „niewygodna” kandydatka właśnie została wykluczona.


    W Niemczech skrajna prawica, której rząd chciał zakazać zasiadania w Bundestagu uzyskała tak wielkie poparcie społeczne, że betonowa skorupa władająca dotychczas niemiecką sceną polityczną musiała się zjednoczyć, żeby móc się im przeciwstawić. Po raz pierwszy w historii największe antagonistyczne partie zaczęły kolaborować, żeby stworzyć większość i przeciwstawić się nowej sile.


    A Eurotumany? Oburzają się i usiłują utrzymać w siodłach. Potrafią jedynie ględzić, zadawać pytania i powoływać komisje, bo komisja, to profity, a efektów i tak nikt nie będzie potrzebował. Niekończące się przepisy, procedury, zakazy i nakazy, których nie uzasadnia ani ekonomia, ani zdrowy rozsądek sprawiają, że coraz więcej Europejczyków uważa ów twór za szkodliwy dla każdego ze swoich członków.


    Ciekawe, czy u nas w wyborach pojawi się „czarny koń”, który spowoduje, że demokrację trzeba będzie zamknąć w budzie, a wypuścić stamtąd gończe psy, żeby unieszkodliwić pretendenta spoza układu.

Eskapada estakadą.

 

    Skostniały świat zwolnił. Osiwiałe trawniki i zeszklony wzrok czekających na autobus. Ruszam o nieswoim czasie w nie tę podróż, do jakiej nawykłem, więc i towarzystwo nieswoje, obce. Zupełnie, jakbym wybierał się we wspomnienia dawno zakurzone, nieostre i całkiem mną ochrzczone.


    Wielkie bombki jemioły studzą się na drzewach, kominy gaworzą między sobą, być może o nadgryzionym księżycu. Budowy kurczowo trzymają się harmonogramu, żeby dobrze wypaść w zbliżającej się wiośnie. Samoloty fastrygują niebo pozłacaną nicią. Forsycje, jeszcze nieśmiałe, udają, że więdną polizane nocnym chłodem, ale już za godzinkę dwie powiodą oczy na pokuszenie razem z kniecią błotną przycupniętą na nieużytkach.


    Oglądam panoszące się na elewacjach bohomazy bez polotu i głębszej myśli. Gdybym mógł to sprawić, na spray wymagane byłoby pozwolenie, tak jak na broń palną. Pokaźne dziewczę o świeżo podpompowanych wargach wysila się by poprawić staniko-bluzkę frywolnie usiłującą wejść na pierwszy plan spod rozpiętej ramoneski. Najwyraźniej nieoczekiwanie urosły dziewczęciu piersi i przestały się mieścić pod materiałem, który nie trzeszczał wyłącznie przez skromność. Obok siedzi dziewczyna zbyt szczupła, by być piękną, za to długie, idealnie czarne włosy mamią wzrok i aż chciałoby się w nie zanurzyć dłonie.

środa, 19 marca 2025

Lepiszcze jak ulepek - lepsze niż lep.

 

    Migawki niekończącej się barwnej kobiecości wypełniły dzień.


    Najpierw pani napełniająca się dymem z cyberpapierosa – szło jej tak dobrze, że nabrała kształtu, jakiego nie powstydziłby się balonik.


    Inna, której do starości brakowało sporego kawałka życiorysu miała długie, kręcone włosy w kolorze podejrzanie naturalnej szarości.


    Następna, solidna niczym gibraltarska skała, szła chodnikiem w rozpiętym płaszczu, być może w nadziei, że chłód ujędrni jej biust. O skurczeniu się tegoż mowy być nie mogło, bo jeśli oglądałem wersję schłodzoną, to na ciepło piersi musiałyby być większe od jej głowy.


    Sztywno wyprostowana dziewczyna biegła z plecaczkiem na dworzec. Inna przedzierała się przez jezdnię, przy mrugającym świetle. Udało się jej osiągnąć bezpieczny brzeg, więc stanęła na środku chodnika, wprost przed nadbiegającą. Nie doszło do czołówki, bo dziewczyna miała refleks i wzięłą ją zwodem.


    Kobieta w okularach skończyła zakupy w warzywniaku, wsiadła w samochód i podjechała pod paczkomat… Piętnaście kroków...

wtorek, 18 marca 2025

Naszpikowana szpikiem pika.

 

    Pozwalam się oczarować widokiem warkoczy wystających parami spod kapturów. Może to obrona przed moją lekkomyślnością, bo w głowie rósł scenariusz jak z horroru. A było tak:


    Sztuczna inteligencka w zmowie (związku?) z cyberprzestępcą okradli mnie z cyfrowej tożsamości. Szczęśliwie wciąż jestem jednostką analogową, i jako taki przetrwałem zmasowany atak, jednak gwałt, nawet wirtualny, burzy spokój sumienia.


    Na takim tle nastolatki z pieczołowicie zaplecionymi warkoczami i wstążkami na ich końcach wyglądały niewinnie i kusząco. Pewnie i bez tła byłoby tak, ale czy wtedy zdołałbym je dostrzec?


    Na przystanku okolicę lustrował Zielony Beret płci utajonej. Wyglądał(a) jakby owinęł(a) się grubą warstwą słoninki, zanim wciągnęła panterkę. I słusznie, bo wiał wiatr nadający się do studzenia drinków. A ponieważ był łaskaw wiać mi prosto w twarz, doszedłem do wniosku, że jestem biedny.

poniedziałek, 17 marca 2025

Ekstrakt o świecie dwóch prędkości 12.

 

    Przepisy znał doskonale i zwyczajnie WIEDZIAŁ, że zasługuje na pierwszeństwo. Drugi zaznał pomroczności, względnie zasnął, upojony czymś ekstremalnym, bądź całkiem nielegalnym i skutecznie wymusił. Bóg czuwa nad pijakami, więc z życiem pożegnał się ten po-prawny.

niedziela, 16 marca 2025

Poradnik dla wakacyjnych ekstremistów celujących w niebo.

 

    Czyli eksploracja gór.


    Dla odmiany, bo ileż można jeździć nad morze i oglądać ten paskudny, monotonny obraz przepocony błękitem i od dołu i od góry. Niewiele poprawia cienka kreska widnokręgu, wyglądająca jak ucho klepsydry, w którym przyszłość zamienia się w przeszłość. Tam, gdzie nie sięga monotonia nieba i (mono?)-toń wody niezdatnej do picia – leży piach w tonach. Jak na pustyni, co w obliczu wielkiego, bezużytecznego zbiornika wodnego wydaje się co najmniej nierozsądne. Więc góry.


    Na początek dobrze jest przeprowadzić zwiad, a najbezpieczniej zdobywa się doświadczenie wykorzystując istniejące zasoby sieciowe. Na start dowiadujemy się, że widnokrąg zazwyczaj przesłaniają góry. Czasem porośnięte lasem, ale przeważnie kamieniste jak deptaki wokół Rynku, względnie zaśnieżone, jakby nie dojeżdżały tam pługi śnieżne przy dowolnym natężeniu opadów. Góry, bo może nie każdy to wie, to teren skompresowany przez tzw ruchy górotwórcze. Pośród znanych ludzkości twórców gór znajdują się wulkany, lodowce i trzęsienia ziemi i tym podobne wybryki natury. Tym samym góry są upośledzonym dzieckiem natury w wyniku gwałtownego porodu wspomaganego – cesarskie cięcie Ziemi.


    Po skompresowaniu teren trwale zachowuje się ekstremalnie. Albo wywyższa się pod niebiosa, albo wklęsa popadając w cieniste depresje zwane dolinami, chętnie zamieszkiwanymi przez wody, Bóg raczy wiedzieć czemu nazywane STOJĄCYMI. Nie ma tak głębokiej doliny, w której nie dałaby rady położyć się i zalec woda, ukrywając głębokość depresji przed ludzkim okiem, co daje namiastkę jedynej równej powierzchni w skrajnie nierównym terenie. Fragmenty wyniesione, z braku miejsca sąsiadują z terenami uniżonymi, co sprawia, że przejście z jednej opcji ku drugiej wymaga wysiłku większego, niż przejście z jednego ogródka piwnego, do drugiego. Nie. Nie sugeruję, że startując należy zaopatrzyć się w większą liczbę butelek, bo to po prostu boli. Już jedna butelka piwa, między dołem a górą nabiera wagi kamienia, jaki wtacza (ponoć) Syzyf.


    Podczytując relacje z górskich wypraw światowych sław Internetu można odkryć globalną zasadę. Generalnie, każdy z wirtualnych guru sugeruje korzystanie z gór w ruchu jednostronnym, tzn – na wzniesienia wjeżdżać gondolami, w dół (ewentualnie) schodząc. Jeżeli są góry na które nie da się wjechać (a ponoć są i takie), to nie ma powodu ich zdobywać, gdyż na szczycie nie ma nic, z wifi, jacuzzi SPA włącznie. Wydatek energetyczny na zdobycie takiego szczytu jest nieadekwatny do domniemanych korzyści, a wielogodzinna nieobecność w mediach społecznościowych może doprowadzić do spadku zasięgów. Istnieje przy tym nieoszacowane dotychczas ryzyko zwiększenia efektu cieplarnianego i stworzenie dziewiczej, indywidualnej dziury ozonowej, czemu każdy szanujący się członek (pipka) społeczności 3W powinien stanowczo się przeciwstawiać, dając przykład malcom tego świata, jak nie zostawiać śladu CO2 nadaremnie.


    Gdy jednak szczyt zaopatrzony jest w gorące źródła, konkurencję topless wygrzewającą na śniegu świeżo wydziarane tatuaże, jednodniowe gwiazdy portali wirtualnych i gwiazdki Michelina – wtedy warto. Wyasygnować kwotę pochodzącą ze strefy szarej, szaro-burej, albo nawet czarnej i nie do końca wenecką gondolę wygrzać tyłeczkiem ubezpieczonym na miliard baksów (wersja odtworzeniowa).


    Przed wjazdem gondolą, a najlepiej zgoła przed wyjazdem w góry, dobrze byłoby zamówić pogodę, paparazzich, zadbać o followersów i reklamodawców, by wyczyn nie przeszedł bez echa i fikuśnych fotek. UWAGA – z echem w górach lepiej nie przesadzać, bo są zbudowane jakoś tak akustycznie, że każde pierdnięcie odbija się im czkawką od wszystkich szczytów, zwielokratnia, wzmacnia, nabiera rozpędu, co może strząsnąć z gór sporo brudu, kamienia, albo nadmiar śniegu w sposób zwany lawinowym. Kto pamięta z fizyki – reakcja łańcuchowa, czy lawinowa, to coś, czego nie da się pamiętać z wybuchu bomby atomowej. Sądzę, że po zajściu reakcji w kamienistych górach też nie da się jej zapamiętać, więc won do szkoły, przypomnieć sobie o reakcjach. I to przed zawiadomieniem świata o zamiarze, bo będzie wstyd, albo nieoczekiwany game ower.


    PS. Ludzie nieustannie śmieją się ze zdobywców w szpilkach, czy klapkach, więc lepiej zadbać o obuwie. Zdarzały się już przypadki wspinaczki ekologicznej, na golasa, bezkonkurencyjnie pozyskujące kciuki skierowane w dół. Uwzględniając złośliwość krytycznych podglądaczy, jeśli chcemy pochwalić się sześciopakiem, względnie nowym bicepsem/biustem/pupką – wybierajmy góry ciepłe pozbawione mrozu, cierni, dzikich zwierząt i dewotek.

sobota, 15 marca 2025

Kotlina – żona kotła, bardzo duża.

 

    Forsycje już się wysilają, żeby zmasowaną żółcią zarazić świat. Słońce uczy się, jak ogrzewać ludzkie nadzieje. Po porannej rozgrzewce nawet się to udaje. Obecnie można poznać, kto kiedy wyszedł z domu – po stroju. Co prawda krótkie spodenki są dość ekstremalną demonstracją swobodnego podejścia do aktywności dziennej rozpoczynającej się około południa, ale – skoro ktoś ma już serdecznie dość futerek, szalików i grubych butów, to niech mu idzie na zdrowie.


    Kobieta w zakrytym wózku przewoziła psa, jak mi się zdawało posiadającego kończyny i ciekawość zewnętrza, ale jakiś powód być musiał. Staruszka o pogodnym usposobieniu uznała, że stojąc mniej ryzykuje wywrotkę, niż siedząc, więc stała opierając się na uchwytach torby na kółkach. Tak zakotwiczona przetrwała wszelkie manewry kierowcy i dowiozła zawartość do przystanku docelowego.

piątek, 14 marca 2025

To nie my toniemy.

 

    Autobus podjechał pełnym choć to dopiero początek trasy. Wewnątrz starsze panie, wyglądające jak forpocztę odysei zmierzającej ku częstochowskiemu klasztorowi. Mijane kościoły błogosławiły dłońmi, potulnie siedząc parami. Zarośnięte samosiejkami wzgórze będące niegdyś wysypiskiem śmieci okrył nietrwały śnieg w bezładnie porozrzucanych łachach. Mimo chłodu ludzie pasą się w marszu, co nieodmiennie mnie zastanawia. Jedzenie jest przecież jedną z największych przyjemności. Jak może brakować czasu, by cieszyć się pokarmem i połykać go w marszu, narażając na zadławienie, gdy człowiek się potknie na nierównościach chodnika? Kobieta w grubych rajtuzach i cieniutkiej spódniczce dziarsko maszerowała, żeby chłód jej nie dogonił i nie szczypnął w pośladek. Zimny drań gotów nie na takie bezeceństwa.

Mogła mogiła kluczyć z kluczami?

    Trzy, akustycznie agresywne kozackie glonojady terroryzowały atmosferę w tramwaju. Nawet pielęgniarz z oddziału psychiatrycznego szpitala (wiem to skądinąd) przyglądał się im z zawodową ciekawością.


    Poza tym deszcz. Mżaweczka XXL, broń Boże ulewa.

    PS. Zagadka z pogranicza teorii spiskowych. Dlaczego Pierwszy Kozak bronił się przed oddaniem Usakom złóż metali, skoro sprzedał swój kraj i ludzi? Bo już je obiecał Angolom?


czwartek, 13 marca 2025

Prasówka cd.

 

1. Międzygatunkowe krzyżowanie padalców w Polsce.

    Natura jest (z natury) niezwykle konserwatywna. Więc przypadek swobody seksualnej polskich padalców wygląda na wyjątkowy. Ale, jak tolerancja, to tolerancja. Niech się krzyżują, bo każda miłość jest piękna i zasługuje na społeczną akceptację. Hurra! Być może w niedalekiej przyszłości padalce otworzą się również na erotyczne doznania z ludźmi?


2. Kijów pokazał siłę.

    Wysłał ok. 500 dronów na Moskwę (front się przesunął?) i część z nich doleciała, zabijając tam cywili. Gdyby to Moskwa wysłała 500 dronów na blokowiska Kijowa, czy Lwowa, sieć huczałaby od oskarżeń o bezprecedensowe ludobójstwo.


3. I za ciosem.

    Polska płaci ok. 50 mln dolarów rocznie za dostarczone Kozakom starlinki. A teraz właśnie dostarczamy kolejne 5 tys urządzeń, bo nas stać, jak nikogo na świecie. Jak przyznali Kozacy ataki dronów sterowanych za pośrednictwem sieci odpowiadają za 80% rosyjskich strat na froncie. Z tego wynika klarowny wniosek – Musk wysłał w kosmos broń masowego rażenia i może w każdej chwili sterroryzować świat. Kto mu na to pozwolił i czy inne mocarstwa także wyślą na orbity dziesiątki tysięcy satelitów? Zmieszczą się?


4. Pedanci.

    Duńscy naukowcy z fascynującą dokładnością policzyli wzrost prawdopodobieństwa wystąpienia chłoniaka (173%) i raka skóry (137%) u osób z dużym tatuażem. Bo z małym, ryzyko rośnie zaledwie o 62% w stosunku do osób bez tej wątpliwej ozdoby. Nie było tylko informacji, kiedy „mały” tatuaż staje się „dużym”. Aż dziwne.


5. Lekkomyślność.

    NBP kupił w ubiegłym roku 90 ton złota i aktualnie posiada go 451 ton. Posiada… Przedziwne słowo, gdyż większość tego złota znajduje się w Londynie i Nowym Jorku. Skąd wiara w uczciwość obcych? Wejdziemy im na hipotekę, czy wyślemy komornika, gdyby chcieli nas wyrolować? A może pójdziemy na nich z kosami osadzonymi na sztorc? (Jeśli ktoś nie wie, co to kosa, to niech obejrzy Panoramę Racławicką- to taki obraz, raczej duży)


6. Bezkarni.

    Izrael z powietrza zaatakował i rozwalił budynek w Damaszku (Syria), bo, jak twierdzi, ukrywał się tam terrorysta. I nie kryje się wcale, że nie zamierza poprzestać na jednym ataku, a recydywa jest kwestią czasu. Intrygujące, jak długo islamskie kraje wytrzymają tę bezczelność. Żydzi, schowani pod parasolem amerykańskich lotniskowców pozwalają sobie na coraz zuchwalsze łajdactwa, a świat patrzy i boi się zareagować.


7. Kolejny chętny.

    Najpierw Pierwszy Kozak tłumaczył, że gdyby miał jaja, znaczy broń jądrową, to Ruskie by tak nie hasali. Został zbesztany przez Pierwszego Usaka, bo ten wariatów się boi, gdyż nikt nie wie, co mu odbije i a nuż odpali – dla jaj. A teraz Pierwszy Nadwiślański wystąpił z apelem, żeby nam tu jaja zainstalować. Bo NATO, bo granice, bo czemu nie? Skoro my z Usakami tacy przyjaciele, to może lepiej by nam wizy znieśli?


8. Zakochany.

    Czego to ludzie nie wymyślą, kiedy rozkochają się w zwierzątku i koniecznie muszą je posiadać. Mieszkaniec Pensylwanii nie mógł się rozstać z żółwiem i przemycał go w spodniach! Żywego, bo wiadomo – trupa kochać trudniej. Ale, żeby jeszcze w podróży konsumować tę trudną i zapewne jednostronną miłość?


9. Uniwersalne lekarstwo.

    Pan Trump każdego straszy cłami. Jak nie Kanadę i Meksyk, to Unię Europejską, albo każdego z osobna. A wszyscy się boją, albo odpowiadają tym samym, wybierając towary, na których Usakom szczególnie zależy. Jeśli mnie rozum nie opuścił, to nałożenie cła na towar X podczas dostawy do kraju docelowego spowoduje, że w tym kraju cena produktu wzrośnie o to cło. Więc cła uderzają bezpośrednio w konsumenta amerykańskiego. W sumie, skoro tego naprawdę chcą, to może podnieść ceny na wszystkie towary zmierzające na tamten rynek?


10. Reklama musi być!

    Do każdego domu trafi poradnik – jak przetrwać trzy dni w czasie kryzysu, jak przygotować się do życia bez prądu i tym podobne sztuczki. Zamieszany w ową działalność literacką ma być MON, RCB i MSWiA, co sugeruje, że potrzebne będą również militarne umiejętności. I to nam wszystkim.

Z lewa Ewa zlew zalewa.

 

    Co ta pogoda z ludźmi wyczynia. Kobieta, lewą stopę zanurzoną w zimie zabezpieczyła długą i grubą skarpetą, zaś prawą, umorusaną wiosną puściła nago. Na wystrzyżonym geometrycznie krzewie wróbel prowadzi gawędę z sikorką, więc zapewne zna języki obce. Dzwonnik mozolnie odbijał szron z katedralnych dzwonów, a Emerytowany Dżokej kłusował w półnutach. Wrona z dziobem pełnym badyli restaurowała gniazdo w koronie kasztanowca. Wędkarz solidnie obudowany słoniną przesadził balustradę i zszedł na brzeg Rzeki płosząc gołębie powierzchownie spijające nurt.


    W prasie monotematyczny bigos:

    Usak zdarł skórę z Kozaka, bo tak rozumie walkę w obronie demokracji, a teraz musi przekonać Ruskiego, żeby poszedł w diabły, bo już chce w Donbasie wydobywać metale. Zasadniczo argumentów innych jak straszenie – nie ma, a i to niezbyt skuteczne, bo takie „mocarstwa” jak Grenlandia i Kanada nie dały się zastraszyć. Wziąwszy pod uwagę, że wysyłka „nielegalnych” spaliła na panewce, bo kolejne „mocarstwa” jak na przykład Meksyk nie wpuściły amerykańskich samolotów, wygląda, że poza gadaniem niewiele mogą zrobić. Podobnie, jak chytry plan, żeby Palestyńczyków przenieść do Egiptu i Syrii(?), żeby uspokoić sytuację. Oba kraje uśmiały się z tego pomysłu, choć żaden nie powiedział, że to Izrael był sztuczną enklawą wmuszoną Palestyńczykom po II WŚ przez wielkich tamtego świata. Tymczasem wiadomości aż kipią od eksperckich analiz, prognoz, przepowiedni, ewentualnych sojuszy, pytań, kto co jeszcze mógłby skubnąć Kozakom w zamian za wsparcie i dlaczego nie my. My możemy tylko eskalować dobroczynność, czekając aż poproszą nas o organy, albo wyproszą nas z naszych domów, by w obronie Europy mogli godnie mieszkać.