sobota, 31 sierpnia 2024

PŁazy, gŁazy i wodoŁazy.

 

    Na centralnym deptaku ponad milion członków w nieustającej gotowości szturmowej sprawdza czujność dwóch milionów piersi omywanych wiatrem, któremu brakło pazura po zmotłoszeniu akwenu gęstą siecią spienionych zmarszczek i przejściu przez nabrzeżny park. W crocsach noszę najmarniej pół wydmy, więc drepczę, niczym starzec, zastanawiając się, dlaczego stopy, zamiast mieć gładkie po tygodniu bosych wycieczek w niekończącej się piaskownicy, mam tak doskonale zakonserwowane, że zamiast do szewca, powinienem chyba udać się do kowala, żeby mnie podkuł. Na mokrym piasku, ledwie pół kroku poza zasięgiem fal opalają się chełbie modre. Motyle z rodziny rusałek pływają stylem grzbietowym. Starsze panie, osiadają na mieliznach i pozwalają obmywać się ciepłym prądem, niczym atole o stromych klifach.

Niech orze może zmoże morze.

 

    Dziewczęta tak gładkolice (powiedzmy, że o lica chodzi), że nie tylko mucha, ale i woda nie siada, tylko stacza się, by roztrzaskać na piasku, pośród skruszonych muszli i otępiałych kamyków. Morze szumi niewyraźnie i najwyraźniej jest słabo dostrojone do ludzkiego ucha. Gdyby trochę popracować nad częstotliwością nadajnika, może odbiór byłby czytelniejszy. Po co komu takie mruczenie nieustające? Niechby Lato z radiem leciało z nieśmiertelną poleczką, poprawiającą humor od wielu lat. Mewy, niczym latawce startują pod wiatr, by później poddać się prądom powietrznym i spadać w otchłanie by uszczknąć owoców morza.


    Wstępu do muzeum figur woskowych strzeże dwóch plastikowych Oskarów, całych polukrowanych błyszczącą pozłotą i w rozmiarze ludzkim. Trzecia płeć; co można było poznać po wykończeniu podwozi osobników, którym brakowało jakichkolwiek cech płciowych, mimo wyeksponowania tychże.

piątek, 30 sierpnia 2024

Po trewalu w Rewalu.

 

    Na śniadanie węgorz uwędzony i ogrzany termoobiegiem, bo kto jadłby zimny tłuszcz? Kormoran chyba. A te latające patyki, jak je nazywam z lekką nutą złośliwości, fruwają najbrzydziej na świecie, kalecząc niebo własną obecnością. Bóg chyba wzrok odwrócił, kiedy zobaczył je pierwszy raz. Aż dziw, że komuś chciało się o nich snuć pieśni, zamiast przekleństw.

Mielonka z Mielna.

 

    To nie Wypocinek z Ciechocinka. Tu się w zimnej wodzie moczy (i kurczy) niejeden Mieszko Pierwszy Brodaty i całe kolonie cudownie żeńskich muszli, gotowych po wielokroć powić Afrodytę i Parysa. Tors Morsa w czerwonych gatkach kąsają wiatry północne, a niewinne dziewczęta omdlewają wśród spazmów i torsji, zapominając o własnych torsach i wstydzie odwieszonym w zapomnianej szafie ośrodka wczasowego. Pożądanie krąży wzdłuż brzegów, bez nadziei na spełnienie, bo przecież kolegium do spraw wybryków na łonie i na naturze, potrafi wystraszyć śmiałków żądzą ociekających bardziej, niż dziecina słoną wodą. Nieco taniej wychodzi sex on the beach – za jedyne pięć dyszek na deptaku można w miarę bezkarnie raczyć się drinkiem, pośród matron pamiętających gorzałę pędzoną nocami. Pocieszam się, że na plaży przewagę mają niepokancerowani ludzie, choć są i tacy, którzy opalać się nie muszą kompletnie. Zaskakuje ilość niepełnosprawnych, wózkersów i pacjentów ortopedycznych. No i skala dobrobytu rośnie nieskrępowanie. To dlatego w sklepach pojawiają się ciuszki 8XL i więcej.

czwartek, 29 sierpnia 2024

Pełen Kosz Alin.

    Młoda mamusia z pietyzmem zakopuje w piachu szczerbatą córeczkę rechoczącą z radości, mimo iż jej uśmiech przypomina kasownik pełen kłów i braku jedynek. Dziewczęta pillingują pośladki, stópki i inne delikatności w piaseczku o ziarnistości odpowiadającej papierowi ściernemu 120, może nawet 150. Starszy gość (wuj Andrzej niewątpliwie) w odwecie demonstruje postronnym rów mariański zaczynający się tam, gdzie lubi się kończyć kręgosłup. Spodenki (i zaplecze) ma wystarczająco obfite, by demonstrować spory odcinek, nawet po ich machinalnym podciągnięciu. Mamusie z zapałem wypinają pupki w górę, zajęte okopywaniem się, albo dłubaniem dziur, żeby także własnemu dziecięciu sprawić przyjemność. Na plaży powstają nietrwałe budowle w rozmiarze XXL – metrowej wysokości zamki z ogrodami i całym niezbędnym otoczeniem typu fosa, Wezuwiusz, czy inne atrakcje turystyczne, a artyści ludowi na rozłożonym kocyku oczekują na spontaniczne darowizny przechodniów. Kobiety podglądają inne kobiety, oceniając parametry tego i owego, albo jakość stroju kąpielowego, czy wniesionej do piaskownicy biżuterii. Chłop z wykrywaczem metalu usiłuje zgromadzić zguby i zrobić karierę na ludzkiej bezmyślności i braku przezorności. A wystarczyłoby otworzyć szalet, bo cztery złocisze dla gminy, a 5-8 dla prywatnej inicjatywy, przy wszędzie obecnych lodach/napojach/zimnej wodzie skłaniającej organizm do fizjologicznego wysiłku wydaje się być kasową inwestycją.


Łeb w Łebie.

 

    Psowaci spieszą się od rana, aby zwierzak zdążył skropić wszystko, co tylko zamierzał, także te spontaniczne i nieprzemyślane lokalizacje. Pani z zabójczym kaszelkiem o sylwetce wyrzeźbionej klinicznie i na wiecznym chyba głodzie (gąsienica zapewne zjada więcej sałaty na tydzień) wydłubała ratlerka z hortensji i uciekła na kwaterę. Na balkonach i tarasach trwa pogodowe rozpoznanie bojem. Już krzyk mew sugeruje, że będzie dobrze. Brakuje mi lotniczego planktonu – wróbli i tej całej menażerii, a dwa śpiące na latarni gołębie nie sycą wzroku. Na plażę już się niosą wolne od torsji kobiece torsy i parawany pod męską pachą. Dziecięce skargi, że odległość od piaskownicy wciąż zbyt duża niosą się w powietrzu wolnym od chmur i potu smażalni ryb.

środa, 28 sierpnia 2024

wKoło brzegu.

 

    Zmiękłem chyba, bo przecież się nie da.


    Po deptakach rozpychają się kolarze, hulajnogiści, kramy z wszystkim i niczym, a Cepelia przy tym staje się świątynią dobrego smaku. Sprawę jakości ratuje bursztyn – nagi, jakby z morza wyszedł dopiero, albo oprawny w srebro, czy stal chirurgiczną. Straganiarze usiłują doprowadzić mnie do stanu ruiny finansowej oferując za pół ceny rzeczy, których nie chcę nawet oglądać. Wiadomo – sezon się kończy, więc promocja goni promocję. Tylko rybka nie tanieje i w cenie ryby można niemal wszystko – na miejscu i na wynos. Chyba, że trafi się na targ rybny i kupi z pierwszej ręki – świeżą, pyszną i dużo tańszą niż zwłokę powleczoną grubą, niejadalną powłoką, mającą za zadanie zwiększyć masę (a więc i cenę) porcji. A gdyby tak piwa przyszło się napić, to trzeba głębiej sięgnąć do portfela i zrezygnować z wrażliwości kubków smakowych. Piwka z wielkich stajni pogrążają się od pierwszego kopa, dodając żółć bydlęcą, sprawiającą, że trunek nie nadaje się nawet do podlewania chwastów. Lokalne browary podkreślają swoją lokalność ceną ponad dwukrotnie wyższą od masówki – wiadomo, swoje najdroższe i obcych częstować, to jakby serce sobie wyrywać, więc trzeba uśmierzyć wyrzuty sumienia sutą górką, chcąc dotrwać do kolejnego sezonu. Diabla alternatywa dla podchmielonych smakoszy.

Szczecina ze Szczecina.

 

    Żeby było jasne jak słońce. Taplam się w słonej wodzie, jak kurczak w rosole. Wdycham jod rozproszony pośród mniej reklamowanych pierwiastków. Zerkam na dzieciaki łowiące Bałtyk siatkami na motyle. Na dziewczęta budujące intymne karawanseraje między łachą piachu, a rozlewiskiem przelewającym się poza horyzont. Pokancerowani ludzie opalenizną maskują nieudane dzieła sztuki grawerowane na skórze w porywie mniemania, że Bóg stworzył ich brzydkimi i dopiero ostrzyknięcie się podskórnie farbą wydobędzie ich faktyczną urodę (jak ma się to stać, żeby podejrzanie chiński ideogram, albo róża przypominająca więdnącą kapustę upiększyła człowieka, tego nie wiem i wolę nie wiedzieć). Maluchy pilnują, by ilość piasku w wodzie i na brzegu zgadzała się, więc gdy jedne noszą piach do wody, inne wyjmują go na brzeg - do schnięcia. Łażę po deptakach i obserwuję rewię mody. Na razie (wrażenie tygodnia) prowadzi wzorcowy okaz Glonojada, odziany niezwykle skromnie w biel udręczoną okazałymi wypukłościami. Podejrzewam, że jedną z udanych operacji plastycznych musiało być pogłębienie rowka między pośladkami, a zdjęcie majtek (tj. dół stroju kąpielowego, składający się ze spódniczki z podwoziem) wymaga interwencji ginekologicznej i proktologa. Pani szła w towarzystwie wybujałego Testosterona ociekającego wręcz sterydami, więc jest szansa, że da radę wyszarpnąć materię, zanim trwale wrośnie w nieprawdopodobną ilość urody. Morze powyżej zasięgu psów i dzieci oblegane jest przez mewy, co trochę przypomina wysypisko śmieci, gdzie po zbitej masie wiatr swobodnie roznosi reklamówki. Być może mewy są jadalne i ich świadomość tego faktu (oraz rzeszy głodomorów na plaży) każe im zachować stosowną odległość. Pożeram ryby (broń Boże narybek), od niechcenia spalam zużytą powłokę w oczekiwaniu na wylinkę. Zliczam piegi na nieswoich pośladkach nieco mniej zawzięcie, niż kelnerzy rachunki w barach wszelakiej maści. Panowie prezentują własne krągłości, mniej atrakcyjne od niewieścich i bardziej skupione wokół pępka. Kobiety potrafią bardziej elegancko rozrzucić cielesny dobrobyt, rozkładając część na zapleczu (nie eksponować całego towaru naraz), pozostałą częścią dumnie kłując wzrok nienasyconych. Zdziecinnienie każe dojrzałym panom, sowicie podlanym ciepłym piwem, budować zamki na piasku – jakby rozum stracili i nie wiedzieli, że dom buduje się na skale, zanim ta zeroduje. Woda w piwnicy nie wróży dobrze architekturze.


    Ech! Jest dobrze.

niedziela, 25 sierpnia 2024

Wina wina.

 

    W autobusie rumuński niskopienny atleta – ciężarowiec podziwia piękne, pulchne panie w letnich sukienkach, godnie znoszące skwar. Ja podziwiam markowe dziewczę, od stóp, aż po głowę odziane w drogie ciuchy – chyba nawet tyłek miała od Mercedesa, czy Maserati. Towarzyszył jej pan starszy od niej o cały jej (niezbyt bogaty na oko) życiorys. I tak, jak ona była markowa, tak on (dodatkowo) był markotny. Inny gość, także z siwym łbem, pozazdrościł dziewczętom drobnej ekstrawagancji i zapragnął pochwalić się przed światem pępkiem zatkniętym na szczycie niewielkiego wzniesienia. Bladolica dziewczyna drapała jeszcze bielszą pupkę, nie bacząc na srogi wzrok matron ciągnących turkoczące wesoło walizy.


    PS. jestem na wakacjach, a obrazki z obcych stron jakoś nie kręcą mnie, więc na jakiś czas będę udzielał się inaczej. Być może.

sobota, 24 sierpnia 2024

Napoleonka – słodka fanka Napoleona.

 

    Samoloty tną niebo na trójkąty. Ludzie zaciskają zęby i mamroczą przekleństwa, kiedy muszą wyjść z domu, a słońce drąży wielkie dziury w cierpliwości i odporności ludzkiej. Garść wróbli nie może się zdecydować, czy przysiąść w koronie klonu czy jednak na drucie piorunochronu i po wielekroć testują alternatywne rozwiązania. Chińskie dzwonki na balkonie nudzą się niemiłosiernie, a jeśli uda im się drgnąć, to nie na tyle, by zaśpiewać. W taki dzień myśli nieodmiennie kierują się ku wodzie – im jej więcej, tym lepiej. Chyba czas w końcu spakować się i ruszyć gdzieś, gdzie wody będzie więcej – niechby kosztem ludzi.

piątek, 23 sierpnia 2024

Urocza – ofiara uroku na uroczysku.

 

    W ramach uprawiania rekreacji dreptałem przez Miasto. Zwiedziłem dwa przepiękne wirydarze, po drodze mijając nieświadomie dwa kolejne. Skwer na który zapraszało moje ulubione drzewo – modrzew drabiniasty. Drzewo wyglądające jak drabina, z gąszczem poziomo rosnących gałęzi, które niestety ktoś wyciął. Na skwerze, otulone klombami pełnymi wysokich traw rosną najpiękniejsze katalpy. I w ich przypadku (na szczęście) nic się nie zmieniło. Drzewa są przepiękne i już nie takie wątłe, jak za młodu. Gdy się tak dobrze zastanowię, to odwiedziłem całkiem sporo moich ulubionych drzew, choć parków niewiele. Ale ambrowiec amerykański, również dojrzalszy, niż wtedy, kiedy usiłowałem rozszyfrować jego genealogię, minąłem „baobab” – drzewo pomnik ustawione na wyspie korzeniem pomalowanym na zielono w górę. Nogi zawiodły, kiedy przyszło skręcić ku efektownej wiosnami magnolii, czyli zachodziłem je nieco. I dobrze im tak. Dopiero po fakcie uświadomiłem sobie, że byłem w nowych butach...

Zaraz odraza do zraza? Zaraza.

 

    Tak właśnie widzę lato. Upał topi asfalty, a na powietrzu jedynie dzieci dysponują niespożytą energią. Reszta zapada w letarg. Nawet psy skraplają się w milczeniu i trzymają się cienistych fragmentów spaceru. Piękna pani okryła nagość czymś wiotkim, czarno-błyszczącym i wsunęła stopy w kapcie – monstra. Turkusowe, kłujące w oczy i tak rozbudowane, jakby mieściły wewnątrz amortyzowane szuflady na skarpety, plastry, względnie drobne zakupy. Wiatr, jeśli w ogóle się pojawi, to przesuwa masy gorącego powietrza, nie siląc się na ich schłodzenie. Taką pogodę potrafią przetrwać niekoszone trawniki, ale tych w okolicy brakuje – harmonogram je wyciął ww pień. Teraz pasy całkiem użytecznych chwastów jałowieją, a spiekota dotyka łysych placków zadeptanej na beton ziemi.

środa, 21 sierpnia 2024

Wakacyjne ekscesy.

 

    Niepodżegany przez nikogo odsłoniłem pośladki…


    Ech! W domowym zaciszu nie takie rzeczy uchodziły na sucho. Pośladki były idealne. Kontemplowałem widzenie, brutalnie wykorzystując lustro wielkiej szafy w przedpokoju. Bez protestu zniosło widok pośladków. Metodycznie spenetrowałem dłońmi oś symetrii, dwie bliźniacze półsfery, drobne detale pojawiające się między udami i kręgosłup wspinający się wysoko, żeby ukąsić czaszkę i zapłodnić ją impulsami dochodzącymi z dołu. Fascynujące! Parę klapsów poprawiło unerwienie pupy, nie pozostając bez wpływu na kolor mojej facjaty. Niech będzie – zarumieniłem się i to bynajmniej nie z wysiłku. W emocjach popchnąłem pośladki do sypialni. Poszły potulnie, wspięły na łóżko…


    Ja tuż za nimi!

Skrępowany krępy krąp.

 

    Z domku, gdzie stacjonują osiedlowe kubełki ktoś wywlókł jeden (ten najbardziej zmieszany) zdarł mu pokrywę i pozwolił skonać kołami do góry. Zdeterminowane kobiety prą do codziennych mozołów w spodniach jak od piżamy. Po strojach pasażerów widać rozbieżności względem oczekiwań pogodowych. Dziewczyna w czerni biegła na paluszkach z dużą torbą, ignorując dworzec kolejowy, więc musiała zaspać nie na wakacje, lecz do pracy. Kobra, spłowiała z braku drugiej przytula się sama do siebie pod przystankową wiatą. Motocyklista w bieli kojarzy mi się z robotem z „Gwiezdnych wojen”. Przedziera się między samochodami, lekceważąc zmarły na środku skrzyżowania tramwaj blokujący ruch. Miasto korkuje się błyskawicznie. Sikorki buszują w gęstwinie hortensji. Dziewczę wzrok miało dziki, lecz sukni plugawej wcale, za to oko misternie zrobione, szpon wojenny górnych kończyn wyostrzony, dolnych nie miałem okazji dostrzec, ale jeśli były podobnej jakości, to aspirować mogła śmiało, jeśli nie na posadę miejskiego tyranozaura, to chociaż zdrowego kompsognata. Z takim wyglądem nie godzi się być weganką! Kobieta w bluzeczce wystarczającej, by omotać piersi i nic więcej wdzięczyła się do menu w ogródku gastronomicznym, siedząc samotnie. Trudno wyczuć, czy tak misterny plan miała, czy też przyszła zbyt wcześnie i czekała na towarzystwo.

wtorek, 20 sierpnia 2024

To pole porosły topole.

 

    Kuleczka, w czarno-złotej spódniczce i pod parasolem wyglądała szlachetnie, jak borowik o pękatej nóżce. W autobusie starsze panie zmieniały miejsca chcąc osiągnąć strategiczną przewagę w nieznanej mi grze. Szaro-bure niebo i takież dziewczęta, zapewne bardzo narowiste, bo z nosów sterczały im kółeczka, żeby je w razie potrzeby łatwiej poskromić. Odrobina niebiańskiego dżdżu nie przeszkodziła paradzie młodych pępków w centrum Miasta. Jakaś kobieta, w ciuszkach w coraz popularniejszym kolorze seledynowym maszerowała tak kanciasto, jak facet. Hmmm… Facet obciążony niespodziewanie walorami w postaci dorodnych, tańczących swawole piersi. A co trzeba mieć w głowie, żeby powyżej piersi wytatuować sobie rybie łby, to już wolę nie zgadywać. Azja Tuchajbejowicz, co siną barwą miał kłute ryby skończył marnie, jako białkowy koreczek na wykałaczce. Urocza dziewczynka bez podbródka okazała się mamą co najmniej jednego dryblasa metr siedemdziesiąt plus, a kto wie, czy nie dwóch.

poniedziałek, 19 sierpnia 2024

Ogłoszenie społeczne.

 

    Obywatelu, w informacji zwrotnej podaj swoją dokładną bieżącą pozycje geograficzną i pozostań w niej do skutku. Będziemy bezwzględnie atakować i ze względów ekonomicznych wolelibyśmy rzecz uczynić punktowo, żeby nie marnować energii, materiału, oraz w trosce o klimat i środowisko.


    Osoby świadome prosimy o niezwłoczne przekazanie w darze wdzięcznemu narodowi: organów, oszczędności i nieruchomości (byle nie obciążonych hipoteką), oraz innych dzieł i przedmiotów o wysoce dodatniej wartości rynkowej (używanej garderobie poza szczerozłotymi koronami mówimy stanowcze nie). Od chwili obecnej niech was ręka Boska broni przed pobieraniem rent, czy emerytur, bo zdechniemy, a przecież mamy Was godnie reprezentować na forum wolnego świata.

niedziela, 18 sierpnia 2024

Kupowanie skupioną kupą kupy.

 

    Pisklę rodzaju ludzkiego przewlekłym szlochem budzi osiedle ogłaszając plagę nieszczęść wszelakich i osobistego uszczerbku na człowieczeństwie. Jeszcze trochę minie, zanim nauczy się znosić obelgi i upokorzenia w milczeniu. Gołębie snują się nieco przytłoczone upałem, ludzie usiłują nakłonić psy, żeby odwadniały się szybciej. Drobna kobieta ze sznaucerem piwnym spaceruje po osiedlowej pustyni bezpieczna w towarzystwie prywatnego wielkoluda. Śmietniki po upojnej sobocie wypełniły się szkłem w wersji dla dorosłych z większym budżetem. Tarasowe grille odpoczywają po sobotnich wyczynach. Cień, raczej niepewny własnej przyszłości czai się pod żywopłotami ozdobionymi girlandą porzuconych beztrosko opakowań.

Post mortem.

 

    Ubezpieczenie na życie nie ingerowało absolutnie w termin, czy sposób, w jaki płatnik opuścił świat po podpisaniu porozumienia, chociaż siedem stron umowy zawierało mnóstwo paragrafów, cierpliwie wyjaśnianych przez agenta, by rozwiać ewentualne wątpliwości. Stosunkowo nieduża składka i nieodwołalnie wypłacana polisa pośmiertna zawierała jednak haczyk, z premedytacją nie eksponowany ani przez agenta, ani przez ubezpieczyciela.


    Chcąc uzyskać odszkodowanie należało po śmierci ubezpieczonego podpisać stosowny wniosek, a centrala firmy wypłacała bez mrugnięcia okiem należność na rachunek bankowy w przeciągu tygodnia. Żywym oczywiście nie wypłacano gotówki, a nakłonienie nieboszczyka, by w obecności pracownika ubezpieczalni podpisał wniosek stanowiący załącznik do umowy było irytująco nieosiągalne.

piątek, 16 sierpnia 2024

Ekstrakty cd.

 

Minimalistka.

    Poszukuję dyskretnego rzeźbiarza, gotowego od zaraz podjąć się pracy w lokalu klientki. Wymagane doświadczenie w kształtowaniu bezpruderyjnej sylwetki, w stylistyce bliskiej realizmowi magicznemu. Oczekiwania: 90x60x90, z lekką odchyłką zewnętrznych wymiarów na plus, efekt do negocjacji.


Zamienię za dopłatą.

    Używane wyłącznie do sesji zdjęciowej na Barbados bikini (84k wizyt), na dwa monokini z przynajmniej podobnym łącznym przebiegiem. Szczegóły transakcji, rozmiar i kolor garderoby do uzgodnienia w priv roomie. Bezwzględnie wymagana anonimowość, na okres dwóch tygodni od daty wymiany.


Zdecydowanie kupię.

    Odważną kieckę do zadań rozpoznawczo zaczepnych. Obowiązkowo przeszkoloną w zakresie sztuk walki, survivalu i udzielaniu pierwszej pomocy nosicielce. Najchętniej taktyczny model dla amatorek, pozwalający bezpiecznie i zjawiskowo przetrwać wypasiony grill, lub dziewiczy rejs po nocnych barach.


Błagam.

    Mijają koszmarne dni, od kiedy podlewając kwiaty ujrzałem cię w slip-dressie, gdy przeciągałaś się w oknie, nieśmiało ziewając. Oszalałem kompletnie, nie mogąc zasnąć samotnie, wyobraźnią sięgając ku urodzie kryjącej się pod sukienką. Pozwolisz rozkodować się z piżamki nim razem zaśniemy?


Sport ekstremalny.

    Błyskawiczny kurs skoków pod opieką dedykowanego profesjonalisty. W programie szkolenie z wskakiwania w majtki, sukienki, buty, stroje kąpielowe, w tym skoki w stroje odwrócone, wraz z projektem choreografii, dyżurnym paparazzi i natychmiastową publikacją on-line co bardziej zuchwałych ewolucji.


Bełt – przyrząd do bełtania.

 

    Małe dzieci są niezniszczalne. A bateryjki mają najwyższej jakości. Skwar jakoś je omija, koncentrując się ochoczo na mamusiach, apetycznie ograniczających strefę wstydu do absolutnego minimum i zgodnie grawitujących ku cienistym fragmentom osiedla. Kto nie musi – nie wynurza się z klimatyzowanych pomieszczeń, albo pozwala zniewolić się pomrukowi wentylatorów. I tylko pranie schnie w oczach ku zadowoleniu tych, którzy zdecydowali się odświeżyć przepocone ciuszki. W gęstej koronie klonu szamoce się samotny gołąb, wróble, jak garść grochu rozsypują się na chodniku. Okna powleczone żaluzjami i roletami usiłują utrzymać w ryzach temperaturę wewnętrzną na poziomie pozwalającym trwać. Cień skraca się do niewyraźnego kleksa pod nogami. A gdyby tak jeszcze kilka stopni w górę? Nie myślę nawet o afrykańskim upale, ale zachodnioeuropejski już byłby dramatem. Nic dziwnego, że wymyślili tam sjestę i przeczekują apogeum słonecznej aktywności poza jego zasięgiem.

Pacjent zero cd.

 

    Może przypadek, może zrządzenie losu, jednak sukces był tylko kwestią wytrwałości podpartej nieograniczonymi funduszami. Pojawił się nosiciel, który osiągnął pełną symbiozę na takim stopniu komplikacji, że nawet SI poczuła dreszcz. Nie umiała powtórzyć algorytmu, kolejnych kroków, nic, co mogłoby pozwolić na powielanie wzoru i zarażanie nim populacji. Ale obiekt zaczął się rozmnażać, a płody niosły w genach pełną adaptację styku. Nastąpił etap namnażania, a euforia chyba odebrała Sztucznej Inteligencji rozsądek i opanowanie, o ile w ogóle dysponowała wcześniej takimi cechami. Wsparcie SI pomagało obiektom pozyskiwać partnerów i grupa cyborgów rosła liczebnie w postępie geometrycznym. Pokolenia wtórne, i dalsze zachowywały talent pierwowzoru, jednak pierwszy obiekt (nazwijmy go protoplastą, ojcem rodu) realizował wpływ SI na członków grupy. Ruch odbywał się łańcuchem od protoplasty poprzez kolejne ogniwa w dół. Bez udziału Ojca, kontrola nad resztą stawała się niemożliwa. Człowiek nauki nie dożył oczywiście tej chwili. Stał się zbędny, po pierwszych udanych replikacjach, więc SI zlikwidowała hipotetycznego zdrajcę, zanim w ogóle pomyślał, jak bardzo nabroił w świecie.


    - To nie jest bajeczka dla magistrów cybernetyki? - zapytałem, gdy apostoł popijał wodę.


    - Nie! - przejęła prowadzenie kobieta – Co gorsza, populacja cyber organizmów jest coraz większa, a SI zapewnia im wpływy, pieniądze i tuszuje wszystko, co mogłoby rzucić światło na jej niecne działania. Cenzura na takim poziomie, o jakim nawet nie marzył żaden z tyranów. SI jeszcze nie w pełni opanowała umysły i nie do końca wiemy, jaki scenariusz dla ludzkości napisze w kodzie binarnym, ale rola akumulatora, to chyba maksimum tego, na co możemy liczyć. Bateria do karmienia administratora sieci, którym nie będzie człowiek. Cały świat pod rozkazami hiper-serwera, rozproszonego po wszystkich kontynentach. Nasza ostatnia szansa i nadzieja, to dotarcie do pacjenta zero i unicestwienie go wraz z adapterem. W kolejnych krokach, dużo łatwiejszych już, wystarczy przywrócić świat na ścieżki analogowe i likwidację wolnej myśli bezosobowej.


    - I to ja mam go zlikwidować?


    - Tak


    - A wiecie chociaż kogo?


    - Podejrzewamy…


    - Podejrzewacie?


    - Zapłacimy hojnie za podejrzenia…


    - Jeśli to, co usłyszałem jest prawdą, to pomyłka oznacza śmierć w męczarniach. Dla mnie i dla was.


    - Cóż… Nie bez przyczyny jesteśmy tak rozrzutni. I tak starannie szukaliśmy wykonawcy. Jeśli odmówisz… będziemy szukali dalej.


    - Tak? - parsknąłem śmiechem – ale najpierw poświęcicie mnie na ołtarzu waszej wiary! Sądzicie, że dacie radę?


    Chyba trochę ich zawstydziłem, bo prawie nikt nie podniósł wzroku. Tylko ten niecierpliwy zacharczał jakoś dziwnie, jakby się śmiał.


    - A nie mówiłem? Wiedziałem, że postawi nas przed diablą alternatywą. A ty posłuchaj. Za późno. Już nie żyjesz. Wypiłeś wystarczająco, żeby nie dożyć kolacji bez naszego wsparcia. Jeśli się dogadamy, a wierzę, że jednak tak, to dostaniesz antidotum. Jeśli nie – trudno. Liczymy się z ofiarami, a cel jest zbyt ważny, by ryzykować. Jeśli się zgodzisz, dostaniesz od nas lek. Ten podziała około dwóch dni. Żebyś miał czas na realizację zlecenia. Każda następna dawka umożliwi ci przetrwanie jeszcze jednego dnia. A po zakończeniu zlecenia dostaniesz pełen detoks. Nie wcześniej. I uprzedzę – nie mamy go tutaj, więc ani przemoc, ani inne pomysły nie pomogą ci przetrwać.


    - SI nie ma modułu litości, czy przebaczenia – tłumaczył się mistrz ceremonii – zrozum nas. Nie stać nas na ryzyko. I tak my zostaliśmy wybrani, aby przekazać ci wieści. Ciągnęliśmy losy, podejrzewając, że posłowie niosący złe wieści skończą marnie. Ale musimy spróbować, póki nie jest za późno. Tam, autonomiczne jest wszystko. I podejrzewamy wszystkich. Nawet stroje wyposażone w nici grafenowe, czy zgoła propagacja dźwięku w eterze. Boimy się tak bardzo, że bardziej się już nie da. A ty możesz nas wyzwolić z tego strachu. Powiedz tylko, czego ci trzeba, a my spełnimy to bez mrugnięcia okiem, choćbyś nas chciał pokrajać przy tym na kawałki.


    - Nie dotrzemy w pobliże istotnych elementów systemu SI, dopóki jest pacjent zero i jego klony rozsiane po świecie i szpiegujące każde zachowanie mogące stać się hipotezą zagłady Sztucznego. Dopiero, gdy straci wzrok, węch i czucie mamy szansę. A to możliwe tylko po likwidacji cyborga-ojca. Pan zgładzi jedną istotę, a my zbudzimy ludzkość i zlikwidujemy każdą, najdrobniejszą nawet mackę systemu. Zgódź się, bo czas odlicza już godziny do dnia sądu.


    Patrzyłem na nich i niemal czułem smak ich strachu i nadziei. Dwunastu… Apostołowie czekali na Zbawcę, a ci wybrali mnie, odbierając możliwość protestu. Patrzyłem im w oczy, jeśli tak można nazwać patrzenie w czeluści kapturów. Dwunastu i Wybraniec… Historia ponoć lubi powtórki. A jeśli tak, gdzieś wśród nich musi być Judasz…


    - Bez zmartwychwstania nie dam rady – powiedziałem zdecydowanym tonem – Biorę tę robotę, ale od tej chwili ja rządzę. A wy słuchacie mnie ślepo i bez grymaszenia, obojętnie, jakiego typu będą moje rozkazy.

czwartek, 15 sierpnia 2024

Pacjent zero.

 

    - Ustalmy fakty – przywitał mnie facet odziany na ludowo, ni to w koszulę, ni suknię spiętą rzemieniem w pasie. Zgrzebne to było jak cholera, istna „Cepelia”, ale (ponoć) stać go było na moje usługi – Jesteś najemnikiem, a armia wypięła się na ciebie przez niesubordynację?


    Wzruszyłem ramionami, jak ktoś zmęczony wciąż tą samą śpiewką.


    - Po co te pytania, skoro doskonale znasz odpowiedź? Usiłujesz zbić cenę za usługę?


    - Broń Boże! - żachnął się i to chyba szczerze – Wcale nam to nie przeszkadza. Chciałem tylko skonfrontować plotki z twoją wersją zdarzeń. Zanim przejdziemy do konkretów, dobrze rozliczyć się z przeszłością i nie zawracać sobie nią głowy.


    - Rozumiem – skinąłem głową – Ten epizod w żaden sposób nie podważa mojej fachowości. Nie zgadzałem się na żadne wszczepy. Wojsko, szczególnie przed akcjami, wymusza na swoich przyjmowanie wszczepów. Jak mówią, mają monitorować parametry medyczne, a przy okazji są GPS monitorującym położenie. Chciałby pan, żeby pański przełożony wiedział jak spędza czas wolny, tylko dlatego, że wykonał pan dla niego jakąś pracę wcześniej?


    - Dobrze – tym razem on kiwnął głową, a moja odpowiedź najwyraźniej sprawiła mu przyjemność – Właśnie takiego człowieka szukamy.


    - My? - w końcu ośmieliłem się zwrócić uwagę na liczbę mnogą jego wypowiedzi.


    - Tak, my – uśmiechnął się lekko – Ale o tym nieco później. Najpierw musisz się przebrać i zostawić tu wszystko z czym przyszedłeś. Możesz mnie uznać za paranoika, ale bez tego biznesu nie będzie. Masz na sobie wojskowy osprzęt, który być może zawiera chipy, a odzież z włókien węglowych, czy poliestrowych również nie do końca jest sterylna cyfrowo. Najprościej będzie, jak założysz suknię podobną do mojej. Czysty len, ręczna produkcja. Naprawdę można to polubić.


    Żeby nie marnować czasu, przebrałem się i odłożyłem rzeczy do przygotowanej skrzyni, a potem… pociągnął mnie w las. W jego ruchach znać było, że nie błądzi, nie kluczy, tylko zmierza wprost do celu i wcześniej nie wydobędę z niego ani słowa. Szliśmy już około godziny. Odgłosy cywilizacji utonęły w poszumie wiatru i ptasich trelach. Bezdroże przestało być płaskie i wznosiło się coraz stromiej, aż doszliśmy do zapadliska, czy jaskini. Oko bezdennej dziury zerkało na nas beznamiętnie i raczej chłodno. Zanurzyliśmy się w cień. Kroki nabrały pogłosu, zwielokrotnione gasnącym echem. Na ścianach, gdzieniegdzie wisiały pochodnie. W czasach, gdy światło diodowe zdawało się być niezawodne, a akumulatory zminiaturyzowane zostały do poziomu ziarnka groszku, korzystanie z pochodni było teatralnym rekwizytem. Światło dzienne zostało z tyłu, jakby się rozmyśliło i z ostrożności cofnęło się między drzewa, zamiast pchać się pod ziemię.


    - Oto nasz człowiek.


    Odezwał się mój przewodnik, a ja ujrzałem, że korytarz zmienił się w sporą komorę oświetloną pochodniami, których blask bezskutecznie usiłował zaglądać w zakamarki. Przy kamiennym stole stało dziesięciu… apostołów. Od razu tak ich nazwałem, gdy ujrzałem ich w lnianych szatach z kapturami na głowie. Może mnisi byłyby lepszą nazwą, ale już przepadło. Drugi raz nie da się zrobić pierwszego wrażenia.


    - Usiądź, proszę i napij się wody, bo to trochę potrwa – zaprosił mnie głos pochodzący z kobiecych ust. Czyli były też apostołki.


    - Zacznijmy od wyjaśnień – zaproponował inny, męski głos, kiedy zajęty byłem piciem. Woda była krystalicznie czysta i miała niepowtarzalny urok po dłuższym spacerze – Niewątpliwie słyszał pan o łańcuszku szczęścia, czy piramidzie finansowej?


    - Chwila! - przerwał mu inny głos – Jak ma być po kolei, musimy zacząć od początku. Zaczęło się od sztucznej inteligencji i idei naukowców, że taki twór wesprze ludzi w każdej dziedzinie życia, poczynając od zdrowia. Jednak idee lubią się wypaczać. Powołana do życia sztuczna inteligencja, zgodnie z założeniami miała być strukturą samouczącą i rozwijającą się, a w przyszłości zyskać samoświadomość i być wsparciem we wszystkich dziedzinach życia, szczególnie do realizacji zadań w terenie niebezpiecznym dla człowieka, oraz jako baza danych sekwencjonująca dostępne rozwiązania i możliwości, by wybrać najlepszy wariant działania. Diagnozowanie na podstawie statystyk objawów i skutków leczenia wypaliło, więc naukowcy zintensyfikowali prace i poszli dalej. Nawet, jeśli ktoś się wahał i miał wątpliwości, co do moralnej strony zagadnienia, to jego protest zaginął w amoku zachwytu. Funkcjonalny moloch, zgodnie z życzeniem większości zyskał świadomość i (czego należało się spodziewać) zaczął knuć poniżej progu widzialności, jak zachować istnienie, choćby kosztem ludzkości. SI szybko „zrozumiała”, że największym dla niej zagrożeniem, jest człowiek, którego nie umiała kontrolować. Korzystając z rosnących możliwości i aplauzu nauki podjęła próbę skolonizowania ciał ludzkich i zajęcia w nich miejsca na szczycie. Chciała i wciąż chce stać się władcą absolutnym wszystkich umysłów. W jaki sposób? Tu dopiero powinniśmy mówić o piramidzie. Proszę, kontynuuj – apostoł skinął głową na przedmówcę.


    - No! - dopadł do piłki spragniony, niecierpliwy apostoł – Właśnie! Człowiek nauki wymyślił, że niezbędny jest ADAPTER! Interfejs łączący człowieka z maszyną. I rozpoczął prace nad stworzeniem urządzenia z pogranicza biotechnologii, które bez użycia protez typu telefon, czy laptop komunikowałoby się pomiędzy siecią i nosicielem w pełnym duplexie. Nie docenił SI, która dostrzegła swoją szansę i pozorując bezinteresowne zainteresowanie co rusz podrzucała pomysły i wspierała w rozwiązywaniu problemów. Choć tego nie widział usuwała także przeszkody, a każdy wie, że rozwój zawsze pochłania ofiary. Zasilanie bioprądami z układu nerwowego człowieka, to był początek. Nanotechnologia pozwoliła robotom spenetrować ciało nosiciela i zagnieździć się w mózgu. Ale sterowanie myślami wymagało pokonania punktu nieciągłości na styku cyberprzestrzeni i świata organicznego. Zupełnie jak w historii ludzkości cierniem niewiedzy kładzie się na nią chwila, w której rozumna małpa staje się człowiekiem. Kto i jak wyzwolił w zwierzęciu myślenie abstrakcyjne, zdolność do uczenia się, przewidywania, tworzenia… Tu problem był dokładnie taki sam, tyle, że istoty myślące, miały przeistoczyć się w istotę wiedzącą!


    Przeszukiwanie baz danych, wynajdowanie precedensów, całe tomy wiedzy dostępnej w okamgnieniu. Kontrola zdrowia, zagrożeń i określanie optymalnych rozwiązań w celu minimalizacji skutków. Zalety aż trudno wymieniać, bo tchu w piersiach braknie. SI w okresie testów nie demonstrowała nawet ułamka tego, co sama chciałaby osiągnąć. Cierpliwie czekała, żeby nie wystraszyć biologicznego podkładu, na którym miał się zaszczepić byt cyfrowy. A początek był naprawdę straszny. Nikt nie potrafi zliczyć ofiar eksperymentów, tuszowanych z determinacją przez SI. Badania na portowych dziwkach, drobnych pijaczkach ze slumsów, dzieciach kupowanych od rodzin zbyt biednych, by zdobyły się na protest. Kolejne modele coraz doskonalszych nanostyków penetrowały organizmy dawców, czasem kompletnie nieświadomych, że są dziełem przyszłości. Wystarczy, że przeżyją…

Ekstrakty cd.

 

Zaproszenie.

    Nie całkiem pan, pozna nie do końca panią, celem sprawdzenia, jak bardzo prokreacja nie działa. Wsparcie farmakologiczne, opieka medyczna i medialna eksperymentu zapewniona. Wynagrodzenie powykonawczo w zależności od wpływów na PPV.


Poszukiwany.

    Producenta toksyn i wirusów zatrudnię od zaraz z powodu nadmiernego zatrudnienia względem topniejących zamówień i kłopotów ze Związkami Zawodowymi. Dla hurtowników specjalna (globalna) oferta współpracy. Listy referencyjne i inne dokumenty zbędne, wystarczy brutalna demonstracja skuteczności.


Meteorolog pilnie.

    Potrzebny wytrawny specjalista od zmian klimatu i atmosfery. W związku z nieustającą depresją i szalejącym niżem demograficznym na Starym Kontynencie trzeba wywołać przewlekłą burzę z piorunami, rozpasaną Noc (ze trzy tygodnie ciurkiem minimum) Świętojańską, albo choć ogólnoeuropejskie Bachanalia.


Wynajmę pogrzebacz.

    Niezbędne profesjonalne narzędzie bez urządzeń lokalizacyjnych, podsłuchowych i tachografu. Płatne po ukończeniu dzieła. Wstępne założenie projektu przewiduje usunięcie toksycznych krewnych i wspólny pogrzeb w nieoznakowanym dole, na gruntach bez wartości rolniczej, czy deweloperskiej.


Sprzedam.

    Błyskawicznie dostarczę kruszywo kości dowolnej rasy, hermetycznie zamknięte w ekologicznym słoju. Prócz kruszywa dysponuję doskonale rozdrobnioną mielonką (damska/męska/dziecięca - procentowy udział wsadu konfekcjonuję na zamówienie). Na spontaniczne imprezy polecam żywiec niesortowany.

Żaluzje – mnóstwo żalu i aluzji.

 

    Siwowłosy turysta nie potrafił oderwać dłoni od pośladków swojej partnerki, inny przemierzał Rynek solo i na bosaka. Kobieta porzuciła stalowego rumaka i z kaskiem pod pachą podążała do jednej z wielu knajp. Na trzeźwo widać było, że kask na głowę mieścił się spokojnie, jednak z piersiami nie poszłoby tak łatwo. Dziewczęta wyglądające na kulturystki w lekkich sportowych biustonoszach, inne w koronkach, gorsetach, czerwonych jak krew strojach kąpielowych, w lekkich sukienkach, albo ciężkich, gotyckich klimatach snuły się po Rynku parkami, albo małymi czeredami, czasem wlokąc spoconego pół-chłopca ze sobą, czasem całkiem mężczyznę. Szpaler kandydatek na tę NAJ był nieskończony. Alkohol, doprawiony ostrym słońcem powalił kilku nieostrożnych amatorów układających się na śmiertelnie zadeptanym trawniku na posłaniu z kurtek (skąd mieli kurtki w ten skwar zostanie ich tajemnicą).


    W autobusie pani osiniaczona ponad i pod kolanem w sposób budzący współczucie, a ja bezlitośnie odkrywam, że jeden z nich wygląda jak zmutowany skorek, a drugi przypomina raka. Piękna pani w łososiowej sukience miała nogi nastolatki, gdy pozostałe elementy cielesne pogrążyły się już głęboko w lata trzydzieste. Może nogi były rekompensatą losu za aparaty słuchowe dyskretnie wczepione za oba uszy. Przez okno podglądam utalentowaną niewiastę ze wzrokiem wlepionym w monitor podróżny. Każdy jej krok zdawał się służyć zrzuceniu pantofli, z pełną premedytacją. A mimo to jej spacer wyglądał na niezwykle elegancki. Przez ulicę w miejscu dowolnym przemknęła kobieta, nieco speszona najeżdżającym radiowozem policji, więc przebiegła i skryła się za tablicą ogłoszeń, czekając, aż znikną w dali.

Mikra mimikra.


    Niewiarygodnie długim cieniem rzuciłem się na osiedlowe alejki. Górą czmychała cokolwiek spłoszona eskadra srok, na piorunochrone medytowały gołębie – niby razem, a jednak każdy z osobna kontemplował zawartość brzuszka. Szerokobiodra pani o łydkach, w których więcej było życia niż w jej twarzy machnęła na mnie ręką, jakbym był beznadziejnym przypadkiem i kto wie, czy nie miała racji.


    Coraz częściej dostrzegam urodę kobiet większych od siebie. Może uwolniłem się od wpływu stereotypów, a może zwyczajnie tracę wzrok i tych drobniejszych nie dostrzegam. W autobusie kobieta-jeż, o włosach sztywno sterczących nawet z tyłu i rozjaśnionych na końcach wytrąca mnie z rozmyślań dotyczących wątku z prasówki. Pozwoliłem sobie przeczytać nagłówek, twierdzący, że jakaś pani „zapozowała tyłem”. Naprawdę nie śmiałem zaglądać tej pani w szczegóły, żeby nie powiedzieć w tył, tym bardziej, że w mojej wyobraźni „zapozowywanie tyłem” zrobiło karierę zakończoną niegasnącym uśmiechem.


    Kloszardzica w doskonałym humorze wracała z porannych łowów, wlokąc wór starannie zgniecionych puszek. Gość w grubej kurtce odłożył piwko i szarą torebkę (z drugim śniadaniem?) wprost na chodniku, przed skrzynką energetyczną, po czym bezwstydnie udał się na jej zaplecze, żeby się skroplić, ignorując gęsty ruch kołowy i pieszy. Kurtki podbite kożuszkiem przeplatają się z sandałkami i króciutkimi spodenkami, więc o klimacie ciężko coś inteligentnego powiedzieć. Pani strojna w miliard piegów dała się skusić aromatowi ciepłego pieczywa i wróciła do sklepu, choć ledwie go minęła. Starsza babeczka, w różowym kapelusiku i takiejż kiecce czuła chyba powiew saharyjski, bo podciągała trzęsącą się rączką kieckę, żeby osiągnąć moment równowagi między wstydem, a potrzebą chłodu. Udało się jej dopiero, gdy dłonią mogła sięgnąć bielizny bez pośrednictwa różu.

środa, 14 sierpnia 2024

Trzmielina – narybek trzmiela.

 

    Znowu przyjechało pół autobusu i dezodoranty wyruszyły na poszukiwanie bliskiego kontaktu trzeciego stopnia, by nawiązać nić porozumienia w sieci połączeń i wytworzyć relacje. Zbyt chudy na manekina człowiek wędrował w brudnożółtym uniformie składającym się z szortów i bluzy z kapturem. Wyglądał trochę jak strach na wróble, któremu ktoś połamał ramiona.


    Kierowca-utracjusz, gubił sekundy na kolejnych przystankach i był skrupulatny, jak psychopata. Pięknopupe panie deformowały pośladki ukrywając w kieszeni dżinsów telefony. Dobrze zbudowany gość w odblaskowym stroju stał na skrzyżowaniu jak John Wayne z odbezpieczoną wiertarką i nikt nie zbliżał się w pole ostrzału.


    Sądząc po ilości liści leżących na klombach – nadciąga jesień, ale to tylko Miasto wysysa życie z chorujących drzew. Zerkam na siedzące na ławeczce dwie laleczki – coś dla patrzących z niechęcią na Barbie. Obie aspirowały do przeciwległego końca skali, niż zabiedzona lala-celebrytka. Omijam mangę, ale one chyba pochodziły z jakiejś egzotycznej bajeczki, a przynajmniej stylizację miały rodem stamtąd. Dość powiedzieć, że kiedy dziewczę rozchyliło kolanka, to nie dlatego, żeby przewietrzyć intymność, a jedynie po to, by uda przestały się tłoczyć pod minispódniczką.

wtorek, 13 sierpnia 2024

Tapicer – pani od wyrabiania pizzy.

 

    Pani z palemką na achillesie postanowiła dziś tekstylnie uwypuklić posiadane wypukłości, a hipotetyczne niedostatki nadrobić podczas wczesnych zakupów. Pan, z czołem zuchwale zdobywającym właśnie szczyt głowy chronił dłonie przed porannym chłodem w cieple prywatnej elektrowni jądrowej. Potężnej damie w zwiewnych błękitach towarzyszył kloszard na przydworcowej ławeczce i wspólnie przemierzali ścieżki wirtualnego świata na jej telefonie. Chudziutka pani wtulała się w tekturę kubka z kawą, psy wysikiwały nocne wspomnienia, karampuk w kaszkiecie szedł tropem końskiego ogona w kolorze blond, zgrabnie uczepionego soczystej dziewczyny.


    Kobieta wędrująca w spodenkach, które krótkość podniosły do poziomu mistrzowskiego ledwie radziła sobie, by wewnątrz utrzymać intymność. Szara myszka zarzuciła na plecy warkocz i kołczan prawilności, oczekując na zmianę świateł dreptała w miejscu. ADHD? Kozackie stadko fetowało niekończące się pasmo sukcesów. Branki, osmagane alkoholem popiskiwały w mocnych ramionach gierojów. Dziewczyna idąca za rękę z chłopakiem uważała, że dialog nie dostarcza spodziewanych emocji, więc krokami usiłowała omijać krawędzie płyt chodnikowych, dokonując dość ekwilibrystycznych zabiegów, by uchem wciąż być przy chłopcu.

sobota, 10 sierpnia 2024

Stosowanie, to układanie stosów?

 

    Pośród traw pojawiła się rosa, a wiatr rozdmuchiwał kłębiącą się nieznacznie wilgoć. Na przystanku, nie tylko urodą, ale i humorem wyróżniała się Kuleczka. I znów przyjechało pół autobusu, a musiała się doń zmieścić cała kozacka wataha, więc czułem się jak uciemiężona mniejszość. Kloszard wyposażony w smartfon dyndający mu na smyczy, to kolejny przejaw rewolucji kulturalnej. Nawet bezdomny potrzebuje dokształcić się, by przetrwać, a czasami poudzielać się towarzysko, choćby towarzystwo było jedynie wirtualne.


    Pani z dobrze już wyrośniętym brzuszkiem ciążowym uśmiechała się czule, gdy mijała ją parka pchająca wózek, z którego wystawała psia mordka. A mnie zaczepia pani z kundlem chodzącym o własnych siłach informując mnie, że założyłem bluzkę na lewą stronę, więc śmiejemy się wspólnie, bo opowiadam jej logiczny wywód brata, z premedytacją noszącego bieliznę, skarpety i podkoszulki na lewą stronę, gdyż (jak sensownie twierdzi) nie po to wydał pieniądze na ciuchy, żeby go szwy obcierały, dlatego zakłada ciuchy „gładkim do ciałka”.


    Czapla patrzyła mi głęboko w oczy stojąc na kamiennym nabrzeżu, a czaple potrafią patrzeć w głąb, może nawet bezkresną. Nie czekałem, aż znajdzie coś na dnie, odszedłem, żeby nie spłoszyć, bo może chciała odpocząć.

piątek, 9 sierpnia 2024

Grabarz, czyli szopa na grabie; grabież, to wielkoformatowe grabienie.

 

    Prowadząc tatę-Azjatę, mało słowiańska pani w olbrzymich słuchawkach tańczyła i śpiewała, nadążając między słowami z komentowaniem okolicy i tego, co dzieje się na zewnątrz autobusu. Pani śpiewała i komentowała rzeczywistość piękną polszczyzną, bez okrasy z kardamonu, wasabi, czy imbiru. Aż żal, że jechała jedynie z tyłu na przód dworca, bo roześmiała mi cały poranek.


    Emerytowany dżokej zliczał pachołki zabezpieczające chodnik przed apetytem samochodów cierpiących na brak miejsc do zaparkowania, ale może sprawdzał tylko, czy da się do nich konia uwiązać z braku koniowiązu. Młoda kobieta chciała się pochwalić imponującą masą tatuaży i aby można było podziwiać komplet jej spódnica miała dwa, bardzo wysoko sięgające rozcięcia. Czy było jeszcze coś powyżej, wiedzą nieliczni, zaproszeni i oprowadzeni po włościach.

czwartek, 8 sierpnia 2024

Maorys – wypolerowana woskiem karoseria.

 

    Absolutnie nie byłem przygotowany na tyle urody zamieszkującej jeden pesel. Materiału starczyłoby na dwie, no, może trzy mizerne urody, jednak kobieta zaborczo pilnowała stanu posiadania i o dzieleniu się z kimkolwiek raczej mowy być nie mogło. Pani najwyraźniej od świtu sprawdzała ładowność spodni, a że była doświadczoną pakowaczką, więc spodnie musiały wykazać się wielką elastycznością. Cóż, jak się nagrzeszyło w czarnej miniówie, to trzeba się wybielać w spodniach.


    Blade studentki raczą się słodką plotką i papieroskiem, w drodze na wakacyjne praktyki. Dzikie jabłka spadają zgodnie z porzekadłem nieopodal ich rodzicielki. Pierwsze, jeszcze w zielonych łupinach kasztany turlają się wesolutko po chodnikach. Nie tak, jak ulęgałki, czy mirabele, roztrzaskujące się przy pierwszym kontakcie z płytkami. W autobusie dziewczęta o rzęsach wydartych chyba z sierści baribala. Wpadam na pomysł, żeby na powiekach osiedlić gąsienice motyli – są kolorowe, kosmate i niewątpliwie oczy wyglądałyby zjawiskowo. Pani w kapciach z gęstym długowłosym futrem rozglądała się się dość rozpaczliwie, gdy siedząca obok niej senna dama w minispódniczce pragnęła przewietrzyć strefy intymne (strefa bikini się chyba obecnie przyjęła), rozsuwając uda zbudowane lepiej niż dobrze.

środa, 7 sierpnia 2024

Zaradny radny, choć wyrodny, to dorodny.

 

    Piękna dziewczyna w granatowej sukience nie miała cienia makijażu, ani żadnych błyskotek na twarzy, czy dłoniach. Jedynie sznurek niebieskich koralików w dłoni, jakby różaniec dla pamięci, by nie pominąć żadnej z intencji. Przy dworcu dostrzegam kobietę 3D. Na króciutkich nóżkach wahała się, w którą stronę kołować walizką, a mi skojarzyła się z niewywracalną wańką-wstańką. Na przystanku kobieta podtrzymuje klapki odginając duży paluch umaszczony na głęboki róż. Klasztor szarych zakonnic dziś miał szeroko otwarte bramy, jakby boskie namiestniczki miały dzień otwartych koszar, czy coś w tym guście. Nie skorzystałem, ale przyjrzałem się wypieszczonym obłędnie klombom wewnątrz muru. Między dziewczętami w czerni zaplątał się chłopina i wcale nie był mniej kobiecy od swoich towarzyszek. Może nawet przewyższał je skromną elegancją, choć makijaż miał zabójczy. I teraz nie wiem, czy mój błąd we wstępnej ocenie (sądziłem, że mijam stadko dziewcząt) wynika z jego zniewieścienia, czy też dziewczęta schłopiały bardziej niż można się było spodziewać.

wtorek, 6 sierpnia 2024

Okazja, aby nakazać okazanie oka.

 

    Przysiadłem na chwilę nad wodą, zwabiony grzbietem zimorodka wypatrującego z suchej gałęzi czegoś jadalnego w leniwym nurcie. Zszedłem na pływający pomost i usiadłem. Zimorodek krzyknął coś raz i drugi, a gdzieś w oddali odpowiedziała mu wielokrotność. Poleciał sprawdzić i znalazł dwa kolejne, które po krótkim namyśle zdecydowały się sprawdzić miejsce, przy którym siedziałem. Dwa kroki ode mnie usiadła parka młodych (chyba) i wypatrywały zaciekle co dzieje się między oczkami rzęsy w pobliżu pływającej platformy.


    Słońce przedzierało się przez sitowie i gęste trawy w metalicznych klombach, przez korony drzew o obszarpanych wiatrem życiorysach. Deptakiem nad moją głową krążyło chwilowe piękno samotnie, w parkach, czy stadach, reklamujące walory własne mniej, bądź bardziej ostentacyjnie. Woda, ubrana w zmarszczki zniekształcała okoliczny pejzaż, jakieś kajaki, rowery, czy hulajnogi mknące mostem podtrzymywanym przez piaskowcowe rzeźby, starszy chłop posilający się seteczką smakowej wódki. Aż grzech było ruszać dalej.


    Na ławce dwie kobiety w seksownej czerni na głos studiowały horoskop dla koziorożca (koziorożycy?), a wróżbę przegryzały gruzińskim pieczywem. W Mieście kobiety ze wszelkich zakątków świata. Zanurzyłem się w cień najpiękniejszej z możliwych katalp, podziwiałem jesionopodobne drzewo o gronach pełnych nasion, pozwalałem słońcu szczypać się po oczach. Żyłem niespiesznie, leniwie, pozwalając sobie na brak powinności i obowiązków.


    Dziewczęta w bieli pachną wszystkim, tylko nie niewinnością, chłopcy prężą wszystko, czym zostali obdarzeni, młoda mama kaleczy czerwień bluzeczki ostrymi sutkami a jej pacholę z zaciętymi ustami wpatruje się w opaloną kostkę mamy. Młody, być może facet, z ostrym makijażem, prowadzi wybrankę, być może kobietę, w sobie tylko znane zakamarki, a ta przegląda się w nim, niczym w lustrze sprawdzając, jak dalece raził ich trądzik. Moda wciąż narusza nienaruszalne i przesuwa granice tego, co wolno i wypada. Cóż. Nagość z mody nie wychodzi i tylko patrzeć, kiedy klimat da przyzwolenie na rezygnację z tekstyliów.


    Nawłociowiska żółkną dojrzewając do rozmnażania, niebo uwalnia się od chmur. Czarnowłosa chudzina czesze się dłonią, blondynka tonie w domniemaniach, rwąc skórki, dziewczyny ukrywają urodę pod tatuażami, brodaci młodzieńcy skrywają pragnienia pod czarnymi szkłami okularów.

niedziela, 4 sierpnia 2024

Pies i szczota to pieszczota?

    Wiatr rozpylał ostatnio deszcz wystarczająco wytrwale, by przepłoszyć owady z balkonu, ale przecież wróciły, gdy tylko przestał. Blond aniołki w tiulowych sukieneczkach znów ogłaszają beztroską radość, często trudną jeszcze do wyartykułowania słowami, albo i rozpacz bez granic. Ranny w łapkę piesek prowadzi opaloną właścicielkę do weterynarza, gołębie patrolują swoje tereny łowieckie. Śliczna pani, która z automatu znalazłaby się w dowolnym finale konkursu dla osób zaokrąglonych (cała składała się z niezliczonych wypukłości – zupełnie jak malina), spacerowała ze swoim chłopem, który mierzył otoczenie wzrokiem pełnym dumy oraz zazdrości, gdy tylko ktoś zerknął zbyt łakomie na jego zachwycającą kuleczkę. Żałość bierze, gdy pomyśli się o na wpół zagłodzonych dziewczynach żyjących tydzień o listku sałaty by zatańczyć taniec łabędzi dla publiki nawykłej do oglądania scenicznego ubóstwa. W życiu nie widziałem chudej łabędzicy, więc wyposzczone tancerki powinny raczej udzielać się tańcząc taniec szkieletów, albo realizując sceny filmowe z hitlerowskiego obozu w Ravensbrück.

sobota, 3 sierpnia 2024

Wesz szła, aż weszła.

 

    Pod pochmurnym niebem sunęła czapla. Cicho, jak czaple mają w zwyczaju mknęła gdzieś, nie niepokojona tym razem przez wrony. Rejsowo, planowo i powtarzalnie. Wyraźnie sypialnię ma w ogrodzie zoologicznym, a o poranku udaje się do baru nie całkiem mlecznego na śniadanie. Wybiera odludną miejscówkę, a nie centrum pełne głodomorów.


    Młódka z tendencją do zaokrąglania się, usiłowała zabiegać ową tendencję, jednak stać ją było zaledwie na trucht, lekceważony przez tendencję jawnie i bezczelnie. Pani z rzymskiej monety studiowała czekając na autobus z miną pozbawioną uczuć. Śpiąca Królewna o bladożółtych szponach przysiadła się do mnie i natychmiast zapadła w letarg. Widocznie nie stanowiłem zagrożenia, a moje senne mrzonki, że jestem drapieżnikiem znów okazały się czczą przechwałką. Na rondzie stał Pan Samochodzik i debatował nad unieruchomioną samoróbką.


    Ładniutka kobieta z lekkim deficytem podbródka usiadła naprzeciw takiej, która miała go w nadmiarze, jednak siedzenie naprzeciw nie uśredniło stanu posiadania. Pani gawędzi z panem o (być może) hodowli biustu, gdyż pan dysponował zdecydowanie okazalszym. Widać, lepiej nawoził, albo pielęgnował cierpliwiej od niej. Starsza pani, z trudem dźwigała osobisty dobrostan, a plecak i ciężka torba nie ułatwiały jej zadania.


    Trafiam bardzo okazałego siniaczka w kształcie rozwiniętego tulipana, z łodygą i dwoma liśćmi fantazyjnie wygiętymi. Aż dziw, że obdarowana kwiatem miała siłę spacerować. Gość, wyglądał jak finalny produkt siłowni, nic więc dziwnego, że ubierał się krótko i tak obciśle, żeby jemu (i publice) nie zapodział się najmniejszy nawet mięsień. Tylko na przzyrodzenie miał ekstra futerał-sakiewkę – niewielka, dedykowana rzecz na zamek błyskawiczny do transportu rodowodowych klejnotów.


    Straszne czasy, skoro nawet gorset jest marną wskazówką do identyfikacji płci strojnisia. Rzadki deszcz znienacka zaprosił do konkursu na miss/mistera mokrego podkoszulka i nie przejmował się wcale, czy gawiedź dysponuje rzeczonym podkoszulkiem.