Orion zmęczony całonocną ucieczką przed płonącą gwiazdą tęsknie zerka na kubek parującej kawy. Cień jakichś chmur usiłuje otrzeć mu pot z czoła, ale on odpycha je – nie pora na czułość. Noc gęsta, jednak wolna od sino-burego kożucha. Ona nie nosi baranicy, a włosy na moich ramionach sztywnieją i stają się czujne. Uważne na dotyk i ciepły powiew oddechu. Pani w czapce z pomponem i szaliku steruje parą psów, odprowadzając je do azylu; sama wsiada na rower i mrugając niejednoznacznie światłami przecina ciemność. Miasto pluje miliardem żarówek i stara się zniszczyć mrok. Na balkonie kwiaty walczą, by odzyskać utracone kolory i piękno. Pociąg gwiżdże z podziwem i żegna się posapując – w stronę gór jedzie. Nie będzie łatwo. Nawet wróble umilkły i skostniały w ramionach formowanych drzew. Zapewne wyglądają jak wyschnięte kulki platanowych nasion. Strach zapalić światło, bo gotowe spaść na bruk i potłuc sobie pękate brzuszki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz