Z okazji setnej rocznicy powstania Związku Masarzy Polskich, zakładowy dział Public Relation postanowił zorganizować uroczystą imprezę z udziałem notabli, koneserów i smakoszy-amatorów o ugruntowanej lokalnie i lokalowo historii skłonności do konsumpcji wyrobów pochodzenia innego niż roślinne.
Bogaty program przewidywał parzenie wrzątkiem,
obdzieranie ze skóry, patroszenie, upuszczanie krwi, podział na starannie
wyselekcjonowane elementy, czyli tak zwany rozbiór tuszy, szybki instruktaż
wyrobu kaszanki z pozyskanej wcześniej krwi i jelit, oraz degustacja świeżonki
i wysysanie szpiku.
Ponieważ niedawne protesty Ligi Ochrony Przyrody
odbiły się ujemnie na image firmy postanowiono, że z okazji jubileuszu publicznemu
rozbiorowi poddany zostanie osobnik z gatunku naczelnych. Wstępnie wykluczono
aborygenów i pigmejów (gatunek zagrożony), talibów (groźba odwetu
terrorystycznego), sycylijczyków (vendetta), księży (anatema), Żydów
(pamiętliwość narodu wybranego jest tak wielka, że nawet Bóg przesunął termin
sądu ostatecznego, żeby emocje zdążyły zdryfować choć trochę w kierunku
umiarkowanych), Murzynów i Azjatów (rasizm mieszka w każdym z nas białych i
jest na cenzurowanym), a poza tym, z bliżej niedookreślonych powodów małe
dzieci i kobiety o niskim IQ i wysokim potencjale zewnętrznym – być może
chodziło o to, że dzieci są zbyt ubogie w tkankę, a kobieca, tak zewnętrznie
urocza, że szkoda byłoby sprawdzać, co kryje się pod sparzoną skórą.
Ilość obostrzeń sprawiła, że poszukiwanym był świecki
święty, względnie zdeterminowany kandydat na świętego. Przeszukano środowiska
BDSM, bezludne jaskinie i niegościnne pustynie, zanim trafiono na eremitę o
poszukiwanych walorach kalorycznych i podsiadającego wewnętrzną, cielesną zgodę
na ofiarną dekapitację na ołtarzu jubileuszowej fiesty. Niestety – ofiara nie
wyraziła zgody na rytualną kąpiel w ukropie, a oficjele zakulisowo wyrazili
obawy o koszerność posiłku przed kąpielą, więc eremita wrócił na kolanach do
swej jaskini M-2 z ciemną wnęką kuchenną, samobiczując się z rozpaczy.
Czas mijał, Jubel zbliżał się nieubłaganie, a
darczyńcy jakoś nie było widać. Nawet miejscowy głupek zaśmiał się w twarz
pijarowcom i pobiegł za suczką niespełna rozumu, żeby chichotać z naiwności
służb zakładowych. Impreza już się miała pogrążyć w niebycie, jak wiele
inicjatyw oddolnych, kiedy na scenę wkroczył szef. Szefa zadaniem jest
oczywiście delegowanie zadań i rozliczanie wykonań, więc delegował. Jak w
rosyjskiej armii zebrał kolektyw, przemówił do tłuszczy nafaszerowanej
natchnionym słowem. Zgłosił się zastępca kierownika działu kontroli jakości bez
szans na awans, bo jąkał się i nosił biustonosz z miseczką G, choć płeć
zupełnie nie predestynowała go do takich wyzwań modowych. Naiwny, nie do końca
zrozumiał, że oprócz biustu, na ołtarzu trzeba będzie poświęcić też resztę, do
której być może miał znaczne większy sentyment.
Noooo… Ja nie wiem… Ale chyba było coś, do czego miał
sentyment… może… Z drugiej strony, skoro przed frontem zaproponował, to chyba
miał powody. I może faktycznie wolał rozebrać się do kości i pierwszy raz w
życiu poczuć na własnych członkach i kościach usta jednej z trzech sekretarek
szefa? Patrząc na te usta sam zastanawiałem się, czy nie zaryzykować podobnego
zbliżenia, ale ja… mam zaledwie miseczkę C…
Witaj, Oko.
OdpowiedzUsuń"Pocałuj mnie teraz, proszę,
I rozpal wszystko to, co w sobie noszę.
Pocałuj mnie teraz tak gorąco,
Nie przejmuj się, nie obawiaj się, że
Spalisz mnie!"?
("Ostatni pocałunek"- De Mono)
;)
Pozdrawiam:)
ładne skojarzenie. i piosenka też.
UsuńCzyli sekretarki wegetariankami nie były?
OdpowiedzUsuńja im w zęby nie zaglądałem... to i nie wiem...
Usuń