Wiatr przeszukuje kieszenie
przechodniów, kompletnie nie przejmując się przekleństwami, jakie w jego
kierunku ślą ci, których nie stać na walkę. Przedzierają się z mozołem, wbrew
żywiołowi, bo gdzieś tam, tkwi kokon ich codzienności. Kapsuła bezpieczeństwa.
Pani umorusana tatuażami tak, że ledwie ja widać spoza obrazków przypomina mi
pulchne dziewczę w minispódniczce, chwalące się przed światem tatuażami
tańczących z aniołami klownów, narysowanych tak wysoko, że ich myśli musiały
już ugrzęznąć w gejzerze budzącej się dopiero kobiecości. Zbieram upadłe
kasztany i orzechy włoskie, patrzę na kobiety upadłe duchem i chłopców
beztrosko rozkopujących kretowiska. Na pana, zawodowo koszącego granitowy
chodnik prowadzący do pomnika dawno umarłego władcy okolic. Nie śmiem
interpretować bezmyślności rozsiewanych w tramwajowym zgiełku, bo mógłbym
zrobić krzywdę nadinterpretacją. Szyszki, mimo wiatru trzymają się kurczowo pępowiny
dającej życie. Oddech Boga wygina szyby do wewnątrz. Zamknąłem szczelnie – żeby
nie wszedł? Żeby nie molestował mnie? Nie pouczał? Zagłuszam sumienie muzyka
dla mas. Może dziś zrozumiem, czemu młodzież odcina się od rzeczywistości
słuchawkami? Wolą kwantowy świat od analogu? Wyrafinowaną nierzeczywistość,
miast prozaicznej mierzwy? Uśmiecham się z przekąsem – cyfrowa mierzwa pachnie
zapewne, zamiast kąsać nozdrza…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz