Jesień rozpanoszyła się i
szeleści suchymi brązami po chodnikach. Mijam kobietę spieszącą się na srebrnych obcasach i przestraszone własną niewiedzą dziewczątko w srebrnej, połyskującej kurteczce. Dostrzegam panią ze srebrzyście lśniącą torbą, gdy słońce błąka mi się w kącikach oczu. Drużyna wiewiórek patroluje zapomniany
sektor parku, a sroka spod zmarszczonego czoła zerka z bezpiecznej odległości siedząc pod krzakiem derenia. Wrona mozoli
się, by o asfaltową jezdnię rozłupać znalezionego orzecha, a pani dość skutecznie kryjąca własną płeć w
męskich półbutach, spodniach i sweterku dogania autobus bez zadyszki. Wewnątrz – już siedzi pani ze sporą, misternie haftowaną rozetą wygrawerowaną na udzie i osłoniętą niezbyt starannie
rajstopami. Gdyby chciała się nią pochwalić w całości – musiałaby zdobyć się na
wielką niedyskrecję, może nawet na nieodpowiedzialność zuchwałą. Zrezygnowany, sterany walką z życiem staruszek zachęca do
wysiłku równie zniechęconego psa w kasztanowym garniturze, a pani w wieku
uprawniającym do negocjacji finansowych z ZUS-em, z błogim uśmiechem obserwuje
efekty zdrowej przemiany materii swojego pupila – doga olbrzymiego, którego
swobodnie mogłaby dosiadać, gdyby miała wystarczający luz w kroku, aby zadrzeć nogę dostatecznie wysoko. Dziecięce szczęście zaraża okolicę, gdy w maminych
ramionach, albo w nieporadnej ucieczce przed ojcem-dinozaurem, czy innym
okropieństwem, ucieka ze śmiechem, z jakiego dorosłość dopiero je wyleczy.
Gołębie przystępują do toalety, korzystając z rynkowej fontanny. Stoją na granitowych
brzegach kamieni, ostrożnie nabierając wody skrzydłami, albo pijąc wprost z
kipiącej powierzchni. Smutna, młoda pani, wygląda jak harcerka Szarych Szeregów
po beznadziejnej szarży. Ściśnięta pasem na skórzanym płaszczyku i beretem
trzymającym w ryzach ciężkie, wojenne myśli prześlizguje się ukradkiem przez
rynkowe bruki, wypatrując arkad, oficyn, cienistych przestrzeni. A przecież
noc, przecięta włosem księżyca nie zapowiadała aż tak bogatego w widzenia dnia.
Ledwie odrobina różu na nieskończonej w każdym wymiarze nicości, kilka
rumieńców pomarańczowych i promienie słońca zbiegające się gdzieś na południu –
wyryte silnikami odrzutowców i zbiegające się tam, gdzie dotąd nie bywało.
Czyżby nowe lotnisko? A może to zaprojektowane ludzką ręką epicentrum nowego
frontu, który ma zniechęcić słońce do bywania w tych okolicach?
Mistrzostwo świata, moje uznanie:-)
OdpowiedzUsuńświat jest piękny - wystarczy to chcieć zauważyć.
UsuńPiękny i bardzo inspirujący wpis!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam jesiennie :)