sobota, 14 września 2019

Cykle.


Do wnętrza można było tylko zajrzeć, kiedy zerwało się jedną z fotografii wiszących na szkle. Wisiały tam nieskończonym szeregiem. Uśmiechnięte, bądź smutne, nieświadome w jakim celu ktoś zrobił im zdjęcie. Czasami cherubinek rechotał leżąc nago na brzuszku, a czasem zdawał się wkraczać w dorosłość i wzrokiem pełnym wiary we własną siłę butnie spoglądał na patrzącego, z przesłaniem, że podbój świata jest kwestią kaprysu. Każda fotografia miała imię. Gdy się już zdecydował ktoś zerwać jedną ze szkła, na tylnej ściance obrazka figurował adres napisany oszczędnym pismem pozbawionym cienia uczuć.

Puste miejsce promieniało wtedy światłem, kusiło, by zerknąć do wnętrza. Mimo, iż prostokąt wydarty ze szkła był niemiłosiernie mały, wystarczał, żeby ślina zastygła w ustach, niczym podstarzała lawa. Za szybą świat sprzyjał. Wszystkiemu i wszystkim. Kobiety oddawały się kontemplacji ciał męskich na ogół, choć czasami sięgały wzrokiem i żeńskich. Panowie prężyli się w niegasnących żądzach chwaląc się nienasyceniem. Kopulowali beztrosko i bezkarnie. Zdawało się, że tylko sięgnąć ręką, albo pozwolić się uwieść płci dowolnej i krzyczeć spełnienie, jakim przyszło.

Nie brakowało chętnych, by zajrzeć. Tylko szyba oklejona dokładnie odbierała możliwość sięgnięcia wzrokiem do środka. Cerber pilnował i matowym wzrokiem poskramiał tych, którym się zdawało. Zerwać zdjęcie mógł każdy, jednak nie każdy gotów był na ciąg dalszy. Pytali wzrokiem, albo całą nadpobudliwością, ale cerber wzruszał ramionami i unikał wyjaśnienia zagadki, jak wejść w ów świat. Byli też weterani, którzy z poczuciem wyższości zrywali jedno ze zdjęć, wzruszali ramionami patrząc na wybór losu i wychodzili w milczeniu nie poświęcając ani chwili na obserwację świata za szkłem.

Zza szyby uśmiechnęło się do mnie nieznane mi szczęście i paluszkiem wzywało do siebie. Wzwód boleśnie odpychał mnie od prostokącika przez który zerkałem z głodem wyraźnie wypisanym na twarzy. Świat, który potrafiłby zawstydzić szkołę Kamasutry rozciągał się przede mną, oddzielając mnie zimną taflą od spełnienia. Po tej stronie nie mogłem liczyć na nic więcej, jak ukradkowa masturbacja zagrożona powszechnym potępieniem. Tam zaczynał się inny świat, w którym dozwolone były marzenia i każdy był nastolatkiem śpiewającym dziękczynne pieśni wszystkim bożkom płodności naraz.

Nie sądziłem, że mogę pragnąć tak mocno, ale stało się. Obudziłem śpiące instynkty i gotów byłem wydrapać sobie tunel w tym szkle, żeby tylko przywitać jego drugą stronę. Fantasmagorie rosły we mnie, miraże i obietnice niewypowiedziane dotąd nawet w myślach. W głowie krystalizowały obrazy i przekonywały mnie, że jestem już członkiem tamtego świata, niesłusznie oddzielonym od niego granicą pilnowaną przez cerbera. Popatrzyłem na niego z nienawiścią. Szukałem wzrokiem drzwi, przez które mógłbym wejść do środka wykorzystując najdrobniejszą z szans, byle niedopatrzenie, roztargnienie, albo lenistwo.

Cerber nie wysilał się na jakiekolwiek uczucia, tylko beznamiętnie zakleił mój otworek kolejną fotką. Dziewczynka. Może z osiem lat. Kucyki miała związane wstążkami, a na pyzatej buzi rozsiadły się grochy rudych piegów, staczając się z nosa dookoła. Papier nie potrafił zgasić w jej oczach ciekawości i błysku w jakim rodzi się szczęście. Mógłbym być jej ojcem – pomyślałem, że mógłbym, chociaż to wierutne kłamstwo. Nie mogłem, bo dotąd nie miałem możliwości, żeby podzielić się genami. Papierowe ręczniki w łazience nie nadają się na matkę i nie udźwigną rosnącego życia dłużej jak okamgnienie.

Wyciągnąłem rękę i zerwałem to zdjęcie. Była piękna w swojej niedojrzałości. Zdjęcie podpisane było imieniem Mea, a kiedy je przeczytałem poczułem, że pierwotna mrzonka dobija się o ciąg dalszy. Smakowałem to imię ignorując cerbera, który wklejał kolejne zdjęcie zasłaniając widzenia. Bolało. Na odwrotnej stronie znalazłem adres. Niedaleko, może pół godziny spacerem stąd. Ale po co pójdę. I co powiem, jak ją spotkam? Przecież przyszedłem tu w innym celu – chciałem zaspokoić ciekawość i wejść tam, gdzie nigdy nie byłem. Jądra puchły i eksplodowały bólem usztywniając krok.

Miętoliłem w dłoniach dwie fotografie obcych dzieci i patrzyłem, jak cerber wypełnia szczeliny po wzroku ciekawskich, którzy jak ja przełykali ślinę aż się skończyła i teraz patrzyli nie mając pomysłu, jak przekroczyć ostatnią przeszkodę. Cerber lekko, choć zdecydowanie pchnął mnie, żebym szedł wraz z nim, a gdy mijaliśmy kolejnego nieboraka popchnął i jego, zaganiając nas jak rasowy owczarz. Szliśmy milcząc, z rękami w kieszeniach, głowami w chmurach i myślami gorętszymi od wściekłości wulkanów. Przed nami pojawiła się śluza. Wejście do raju.

To, co pierwotnie wziąłem za kolejkę, było szpalerem ochrony pilnującym legalności każdego, kto przekraczał drzwi. Tu nie było już żadnych zdjęć, które zasłaniałyby widok, więc widzieliśmy, że co bardziej krewcy szczęściarze konsumowali szczęście tuż za drzwiami. Na oczach nas, którym nie było dane wejść do środka. A może…? Może cerber uznał, że można wpuścić i nas? Rozejrzałem się po naszym małym stadku. Trzy kobiety i pięciu facetów, w tym dwóch takich, co jeszcze nie zaczęli się golić. Nadzieja szeptała bezwstydne życzenia i łudziła się karmiąc się własnymi mrzonkami do obłędu. Ktoś bardziej niecierpliwy przysunął się bliżej kobiety jakby sugerował, że gdy tylko miniemy wrota chętnie wymieniłby się z nią pożądaniem i pragnieniami do spełnienia.

Cerber ustawił nas z boku szpaleru i gestem kazał zostać, a sam oddalił się, wracając tam, skąd przyszliśmy. Pewnie niepokoił się, czy zbyt wielu zdjęć ktoś nie zdarł, albo, czy nie usiłuje przedrzeć się przez szkło. Nikt z nas nie protestował, chociaż nie wiedzieliśmy po co przyszliśmy tu. Widok raju rekompensował nam brak wiedzy. Syciliśmy wzrok ciągle nie odzywając się do siebie, bo być może to spowoduje, że wygonią gadułę z kolejki i to bez prawa powrotu. Wśród ochrony zapanowało rozluźnienie. Szpaler zwiądł i obecnie oscylował nieopodal wejścia raczej bezładnie, lecz nie tracąc czujności. Na nas zwracali uwagę zaledwie marginalną, jednak nie ukrywali, że marnujemy czas stojąc w przedsionku.

Zerknąłem na fotografię dziewczynki, gdyż daremność obserwowania obrazów po drugiej stronie przejścia sponiewierała mnie i doprowadziła do stanów, w których gotów byłem na żebranie i każdą niegodziwość, żeby tylko doświadczyć tego, co trafiło się szczęściarzom. Rozkojarzony, opuchnięty od żądz niespełnionych z lekkim opóźnieniem posłyszałem harmider. Szpaler wyprężył się i zastygł w oczekiwaniu. Nadciągał ktoś, kto ryczał pieśń tryumfu. Biegł niosąc coś w ręku. Kiedy przebiegał koło nas podniósł to coś nad głowę i krzyknął:

- Trzy dni! Macie tylko trzy dni, a kolejne święto dopiero za rok! Nie stójcie przynieście przepustki!

A potem zniknął pośród szpaleru, który porównywał fotografię z małą, zakrwawioną główką. Drzwi zaczęły się uchylać… Mea uśmiechała się do mnie ze zdjęcia.

4 komentarze:

  1. Nie podoba mi się to opowiadanie. Nie lubię gdy dziewczynka ośmioletnia pląta się po tekście w zdaniach gdzie żądza dorosłego człowieka stanowi główny wątek. A metafory, przenośni czy tam czegoś innego nie załapałam i nie zrozumiałam. To na tyle by było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. cóż - to nie jest opowiadanie "do podobania się".a ona się tam plącze jako cena za spełnienie.

      Usuń
  2. Wzbudza we mnie niepokój, ale i ciekawość.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie będzie ciągu dalszego. we własnej głowie pociągnij, jeśli chcesz tego.

      Usuń