Do
wnętrza można było tylko zajrzeć, kiedy zerwało się jedną z fotografii
wiszących na szkle. Wisiały tam nieskończonym szeregiem. Uśmiechnięte, bądź
smutne, nieświadome w jakim celu ktoś zrobił im zdjęcie. Czasami cherubinek
rechotał leżąc nago na brzuszku, a czasem zdawał się wkraczać w dorosłość i
wzrokiem pełnym wiary we własną siłę butnie spoglądał na patrzącego, z
przesłaniem, że podbój świata jest kwestią kaprysu. Każda fotografia miała
imię. Gdy się już zdecydował ktoś zerwać jedną ze szkła, na tylnej ściance
obrazka figurował adres napisany oszczędnym pismem pozbawionym cienia uczuć.
Puste
miejsce promieniało wtedy światłem, kusiło, by zerknąć do wnętrza. Mimo, iż
prostokąt wydarty ze szkła był niemiłosiernie mały, wystarczał, żeby ślina
zastygła w ustach, niczym podstarzała lawa. Za szybą świat sprzyjał.
Wszystkiemu i wszystkim. Kobiety oddawały się kontemplacji ciał męskich na
ogół, choć czasami sięgały wzrokiem i żeńskich. Panowie prężyli się w
niegasnących żądzach chwaląc się nienasyceniem. Kopulowali beztrosko i
bezkarnie. Zdawało się, że tylko sięgnąć ręką, albo pozwolić się uwieść płci
dowolnej i krzyczeć spełnienie, jakim przyszło.
Nie
brakowało chętnych, by zajrzeć. Tylko szyba oklejona dokładnie odbierała
możliwość sięgnięcia wzrokiem do środka. Cerber pilnował i matowym wzrokiem
poskramiał tych, którym się zdawało. Zerwać zdjęcie mógł każdy, jednak nie
każdy gotów był na ciąg dalszy. Pytali wzrokiem, albo całą nadpobudliwością,
ale cerber wzruszał ramionami i unikał wyjaśnienia zagadki, jak wejść w ów
świat. Byli też weterani, którzy z poczuciem wyższości zrywali jedno ze zdjęć,
wzruszali ramionami patrząc na wybór losu i wychodzili w milczeniu nie
poświęcając ani chwili na obserwację świata za szkłem.
Zza
szyby uśmiechnęło się do mnie nieznane mi szczęście i paluszkiem wzywało do
siebie. Wzwód boleśnie odpychał mnie od prostokącika przez który zerkałem z
głodem wyraźnie wypisanym na twarzy. Świat, który potrafiłby zawstydzić szkołę
Kamasutry rozciągał się przede mną, oddzielając mnie zimną taflą od spełnienia.
Po tej stronie nie mogłem liczyć na nic więcej, jak ukradkowa masturbacja
zagrożona powszechnym potępieniem. Tam zaczynał się inny świat, w którym
dozwolone były marzenia i każdy był nastolatkiem śpiewającym dziękczynne pieśni
wszystkim bożkom płodności naraz.
Nie
sądziłem, że mogę pragnąć tak mocno, ale stało się. Obudziłem śpiące instynkty
i gotów byłem wydrapać sobie tunel w tym szkle, żeby tylko przywitać jego drugą
stronę. Fantasmagorie rosły we mnie, miraże i obietnice niewypowiedziane dotąd
nawet w myślach. W głowie krystalizowały obrazy i przekonywały mnie, że jestem
już członkiem tamtego świata, niesłusznie oddzielonym od niego granicą
pilnowaną przez cerbera. Popatrzyłem na niego z nienawiścią. Szukałem wzrokiem
drzwi, przez które mógłbym wejść do środka wykorzystując najdrobniejszą z
szans, byle niedopatrzenie, roztargnienie, albo lenistwo.
Cerber
nie wysilał się na jakiekolwiek uczucia, tylko beznamiętnie zakleił mój otworek
kolejną fotką. Dziewczynka. Może z osiem lat. Kucyki miała związane wstążkami,
a na pyzatej buzi rozsiadły się grochy rudych piegów, staczając się z nosa
dookoła. Papier nie potrafił zgasić w jej oczach ciekawości i błysku w jakim
rodzi się szczęście. Mógłbym być jej ojcem – pomyślałem, że mógłbym, chociaż to
wierutne kłamstwo. Nie mogłem, bo dotąd nie miałem możliwości, żeby podzielić
się genami. Papierowe ręczniki w łazience nie nadają się na matkę i nie
udźwigną rosnącego życia dłużej jak okamgnienie.
Wyciągnąłem
rękę i zerwałem to zdjęcie. Była piękna w swojej niedojrzałości. Zdjęcie
podpisane było imieniem Mea, a kiedy je przeczytałem poczułem, że pierwotna
mrzonka dobija się o ciąg dalszy. Smakowałem to imię ignorując cerbera, który
wklejał kolejne zdjęcie zasłaniając widzenia. Bolało. Na odwrotnej stronie
znalazłem adres. Niedaleko, może pół godziny spacerem stąd. Ale po co pójdę. I
co powiem, jak ją spotkam? Przecież przyszedłem tu w innym celu – chciałem
zaspokoić ciekawość i wejść tam, gdzie nigdy nie byłem. Jądra puchły i
eksplodowały bólem usztywniając krok.
Miętoliłem
w dłoniach dwie fotografie obcych dzieci i patrzyłem, jak cerber wypełnia
szczeliny po wzroku ciekawskich, którzy jak ja przełykali ślinę aż się
skończyła i teraz patrzyli nie mając pomysłu, jak przekroczyć ostatnią
przeszkodę. Cerber lekko, choć zdecydowanie pchnął mnie, żebym szedł wraz z
nim, a gdy mijaliśmy kolejnego nieboraka popchnął i jego, zaganiając nas jak
rasowy owczarz. Szliśmy milcząc, z rękami w kieszeniach, głowami w chmurach i
myślami gorętszymi od wściekłości wulkanów. Przed nami pojawiła się śluza.
Wejście do raju.
To,
co pierwotnie wziąłem za kolejkę, było szpalerem ochrony pilnującym legalności
każdego, kto przekraczał drzwi. Tu nie było już żadnych zdjęć, które zasłaniałyby
widok, więc widzieliśmy, że co bardziej krewcy szczęściarze konsumowali
szczęście tuż za drzwiami. Na oczach nas, którym nie było dane wejść do środka.
A może…? Może cerber uznał, że można wpuścić i nas? Rozejrzałem się po naszym
małym stadku. Trzy kobiety i pięciu facetów, w tym dwóch takich, co jeszcze nie
zaczęli się golić. Nadzieja szeptała bezwstydne życzenia i łudziła się karmiąc
się własnymi mrzonkami do obłędu. Ktoś bardziej niecierpliwy przysunął się
bliżej kobiety jakby sugerował, że gdy tylko miniemy wrota chętnie wymieniłby
się z nią pożądaniem i pragnieniami do spełnienia.
Cerber
ustawił nas z boku szpaleru i gestem kazał zostać, a sam oddalił się, wracając
tam, skąd przyszliśmy. Pewnie niepokoił się, czy zbyt wielu zdjęć ktoś nie zdarł,
albo, czy nie usiłuje przedrzeć się przez szkło. Nikt z nas nie protestował,
chociaż nie wiedzieliśmy po co przyszliśmy tu. Widok raju rekompensował nam
brak wiedzy. Syciliśmy wzrok ciągle nie odzywając się do siebie, bo być może to
spowoduje, że wygonią gadułę z kolejki i to bez prawa powrotu. Wśród ochrony
zapanowało rozluźnienie. Szpaler zwiądł i obecnie oscylował nieopodal wejścia
raczej bezładnie, lecz nie tracąc czujności. Na nas zwracali uwagę zaledwie
marginalną, jednak nie ukrywali, że marnujemy czas stojąc w przedsionku.
Zerknąłem
na fotografię dziewczynki, gdyż daremność obserwowania obrazów po drugiej
stronie przejścia sponiewierała mnie i doprowadziła do stanów, w których gotów
byłem na żebranie i każdą niegodziwość, żeby tylko doświadczyć tego, co trafiło
się szczęściarzom. Rozkojarzony, opuchnięty od żądz niespełnionych z lekkim
opóźnieniem posłyszałem harmider. Szpaler wyprężył się i zastygł w oczekiwaniu.
Nadciągał ktoś, kto ryczał pieśń tryumfu. Biegł niosąc coś w ręku. Kiedy
przebiegał koło nas podniósł to coś nad głowę i krzyknął:
- Trzy dni! Macie
tylko trzy dni, a kolejne święto dopiero za rok! Nie stójcie przynieście
przepustki!
A
potem zniknął pośród szpaleru, który porównywał fotografię z małą, zakrwawioną
główką. Drzwi zaczęły się uchylać… Mea uśmiechała się do mnie ze zdjęcia.
Nie podoba mi się to opowiadanie. Nie lubię gdy dziewczynka ośmioletnia pląta się po tekście w zdaniach gdzie żądza dorosłego człowieka stanowi główny wątek. A metafory, przenośni czy tam czegoś innego nie załapałam i nie zrozumiałam. To na tyle by było.
OdpowiedzUsuńcóż - to nie jest opowiadanie "do podobania się".a ona się tam plącze jako cena za spełnienie.
UsuńWzbudza we mnie niepokój, ale i ciekawość.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
nie będzie ciągu dalszego. we własnej głowie pociągnij, jeśli chcesz tego.
Usuń